Instalacja teatralna „Kobieta Kalendarz”, którą w ostatnim dniu mogła podziwiać olecka publiczność w czasie tegorocznej Sztamy wywołała żywe reakcje i spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem, szczególnie (choć nie tylko) żeńskiej części widowni. Publiczność spontanicznie zareagowała na propozycję artystek i tłumnie „wtargnęła” na scenę, by bliżej przyjrzeć się rekwizytom i „debiutującym” tabliczkom. Później, przez długi czas wymieniała między sobą uwagi na temat projektu „Kobieta Kalendarz” i zawartych na tabliczkach tekstach.
Z Izą Klimowicz, Katarzyną Markowską i Katarzyną Śliwińską udało mi się pogwarzyć o kobiecości (szczególnie Sambora Dudzińskiego), feminizmie i interakcjach z mężczyznami kilkanaście minut po spektaklu, czy też jak wolą artystki po zakończeniu instalacji.
Redakcja iOlecko.com: Jakie są oblicza kobiecości?
(Cisza)
Iza Klimowicz: Różnorodne (śmiech)
To widzieliśmy.
Katarzyna Markowska: Historia „Kobiety Kalendarz” zaczęła się, przy ognisku. Wiedziałyśmy, że chcemy zrobić spektakl o kobietach i właśnie w czasie naszego towarzyskiego spotkania, zaczęłyśmy rozmawiać o tym, z czym nam się kojarzy kobiecość. Spontanicznie powstała z tego burza mózgów. Zaczęłyśmy kojarzyć – kobiecość to księżyc, a księżyc to biologia, to także komórka jajowa. Wokół tych skojarzeń postanowiłyśmy budować nasze postacie. Tak powstała między innymi Laura Graff.
I.K.: Uważam, że olbrzymią zaletą tego projektu, jest jego prostota i czytelność. Mam nadzieję, że dzięki temu widzowie odbierają nasz przekaz jako zrozumiał, ale wierzę, że nie płytki. Bo nasze postacie zostały wrzucone w stereotypy, bardzo mocne i wyraziste. Można powiedzieć, że nasza instalacja opowiada także o sile stereotypów dotyczących kobiecości i bezsilności.
Bezsilności wynikającej ze stereotypów?
I.K.: Oczywiście
W finale zachęcacie widzów do aktywności. Pokazując stereotypy próbujecie dać widzom do myślenia poruszyć ich, także zainspirować do działania. Czy spotkałyście się już z aktywną postawą publiczności, która reaguje na to co pokazujecie?
Katarzyna Śliwińska: W„Soho Factory”, w Warszawie, gdzie po raz pierwszy prezentowaliśmy nasz projekt zdarzyło się, że zanim wyszłyśmy do ukłonów to jedna z dziewczyn, z widowni usiadła na krzesełkach.
I.K: Trzeba pamiętać, że to bardzo świeży spektakl, który miał swoją premierę pod koniec maja. Tak naprawdę nie wiem nawet czy zagraliśmy go z 10 razy. Poza tym my cały czas go rozwijamy. Dziś na przykład zadebiutowały „tabliczki”. Wcześniej ich nie było. Była idea, pomysł i w końcu to zrealizowałyśmy. Byłyśmy ciekawe jak to zadziała i sądzę, że udało się.
K.M.: Poza dziś po raz pierwszy zaprezentowałyśmy nasz projekt w przestrzeni czysto teatralnej. To był nasz debiut. Zazwyczaj wykorzystujemy przestrzenie industrialne. Pokazywaliśmy też „Kobietę Kalendarz” w Parku Saskim, w Warszawie. W niedzielę, w środku dnia, kiedy pełno wokół było pań spacerujących z wózkami, emerytów, ludzi wychodzących z kościoła. To było bardzo ciekawe bo mieliśmy do czynienia z przestrzenią publiczną, ogólnodostępną, można powiedzieć „grzeczną”. Chcieliśmy zobaczyć jak ludzie będą na to reagować w takim miejscu. Wypadało to bardzo pozytywnie. Do momentu naszej „choreografii”, gdy zaczęłyśmy się łapać za różne miejsca. Część osób odwracała głowy, udawała, że tego nie widzi. Niektórzy zabierali dzieci i pospiesznie odchodzili
I.K.: Mam wrażenie, że kiedy jesteśmy pozbawione tej teatralności, czyli świateł, „rampy” wtedy ta instalacja, bo to jest w gruncie rzeczy przede wszystkim instalacja, ma bardziej performatywny charakter. A tutaj, w Olecku mieliśmy jednak przestrzeń mocno teatralną. Ale na szczęście udało się publiczność „weszła” na zakończenie na scenę.
Czy to jest spektakl feministyczny?
K.Ś.: Nie, dla mnie nie.
I.K.: A dla mnie tak. W Polsce feminizm to bardzo brzydkie słowo. Kłopot z jednoznaczną odpowiedzią na to pytanie wynika z problemów z definicją feminizmu. Dla mnie feminizm jest świadomością kobiecości. Susan Sontag, gdy ją zapytano czy jest feministką odpowiedziała – Oczywiście, jak każdy rozsądny człowiek. Ale stereotyp jest taki, że feministki chcą zniszczyć mężczyzn, mają owłosione nogi itp.
K.M.: A my przecież nie walczymy z mężczyznami. Nawet jeden z nami gra.
Przez chwilę pomyślałem nieco złośliwie, spektakl o kobietach, niby same sobie radzą, ale jednak musi być mężczyzna.
I.K.: Ale Sambor jest bardzo kobiecy.
Ale mimo to mężczyzna
I.K.: No tak, ale on nie zawsze z nami gra. Mamy też muzykę na płycie CD. A mówiąc poważnie Sambor Dudziński jest częścią naszej instalacji. Bardzo znaczącą. Kiedy on gra, na żywo to różne rzeczy się dzieją , czasami zupełnie nieprzewidywalne.
Czy to znaczy, że „spektakle” z Samborem Dudzińskim „na żywo” zawierają element improwizacji?
I.K.: Częściowo tak, ale to zależy od przypadku (śmiech)
K.Ś.: Sambor czerpie inspiracje z tego, co widzi. Reaguje na to, co się dzieje i dlatego zdarza się, że inaczej coś zaśpiewa z innym uczuciem. Wtedy my też na to reagujemy. To dobrze, że jest częścią naszej instalacji, bo w życiu kobiety pierwiastek męski zawsze się przeplata. Kobiety wchodzą w interakcje z mężczyznami, różnimy się pod względem płci, ale wszystko się przenika. Mężczyzna może inspirować kobietę, a kobieta mężczyznę. Dlatego Sambor jest dopełnieniem naszej opowieści.
Ale, i między wami są różnice zdań. Gdy zapytałem czy jest to spektakl feministyczny usłyszałem potwierdzenie i zaprzeczenie.
K.Ś.: To jest projekt opowiadający o kobietach, a my kobiety też się między sobą różnimy. Mamy inną wrażliwość i inaczej reagujemy na pewne sprawy. To jest inspirujące i fajne, bo ta różnorodność daje pewną pełnię. Dla mnie kluczem tej instalacji jest cykliczność. Czyli na przykład cykl biologiczny, księżycowy, który wpływa na kobietę, na jej życie, jej zachowanie. W „Kobiecie Kalendarz” poszczególne postacie wykonują działania które się powtarzają. To jest taka maszyna cyklu, maszyna społeczna, to jest w końcu życie, które też ma swoje cykle.