Coście nam uczynili mieszkańcy Szczecinek, Judzik i Olszewa?

Dokładnie miesiąc temu odbyła się druga tura przedterminowych wyborów Burmistrza Olecka. To dobra okazja by spróbować podsumować to, co za nami, a jeszcze bardziej spróbować odpowiedzieć na pytanie, co przed nami.

Po paskudnej kampanii w niedzielę 4 czerwca 2017 r. mieliśmy wyjątkowy finał przedterminowych wyborów Burmistrza Olecka. Wyjątkowy, bo zwycięzca nie może mówić o triumfie, a przegrani choć rozpaczają mają więcej powodów do zadowolenia niż kiedykolwiek. Tylko czy aby na pewno?

Wacław Olszewski wygrał. Minimalnie. Problem w tym, że jest jeszcze druga część tej wiadomości – Marcin Czekay nieznacznie, ale pokonał Wacława Olszewskiego w mieście. Przegrał za to na wsiach. Ściślej rzecz ujmując w Szczecinkach, gdzie różnica głosów między nim a Wacławem Olszewski wyniosła 172 głosy czyli… dokładnie tyle ile wynosiła końcowa różnica pomiędzy oboma kandydatami. Sumując głosy oddane w obwodach wiejskich okazuje się, że różnica na korzyść Wacława Olszewskiego wyniosła 258 głosów. I właśnie ta różnica okazała się kluczem do zwycięstwa.

“Gęby”

Przez najbliższe miesiące Wacław Olszewski nie będzie miał łatwego życia. Wisi nad nim “gęba” wiejskiego burmistrza, albo jak zauważają złośliwie co poniektórzy „sołtysa Olecka”. Nie miałoby to aż takiego znaczenia, gdyby nie… internet i ostatnie miesiące, które pokazały, że solidny dobrze zorganizowany hejt w sieci może porządnie namieszać w głowach mieszkańcom. Tyle tylko, że dotychczas to zwolennicy Olszewskiego wiedli prym w rozsiewaniu różnych plotek, tworzeniu postfaktów i przyprawianiu „gęb” kontrkandydatom. Dość powiedzieć, że konsekwentna „praca” kilkunastu „specjalistów od plotek” sprawiła, że Marcin Czekay nawet wśród własnych zwolenników uchodził za “młodego żółtodzioba”. Tymczasem Czekay nie jest nieopierzonym dwudziestokilkulatkiem, ale wedle na przykład amerykańskich kryteriów osobą w najlepszym do działania i kariery wieku. O doświadczeniu i bogatej ścieżce zawodowej kandydata nawet nie ma co wspominać. Nikogo to tak naprawdę nie obchodziło. Ciekawe, że podobnej perspektywy „młodości” nie mają pracodawcy, szukający pracowników. Jak bardzo pojęcie młodości jest płynne widać na przykładzie sportu wyczynowego. Gdyby Czekay miał za sobą karierę dajmy na to piłkarską dziś uchodziłby za… statecznego emeryta.

Niemniej Wacławowi Olszewskiemu i jego zwolennikom udało się bardzo skutecznie przyprawić kontrkandydatowi gębę człowieka młodego, niedoświadczonego, nieopierzonego. Wacław Olszewski co i rusz podkreślał, że Czekay był jego uczniem. Przypominało to ferdydurkowe upupianie Józia przez profesora Pimko. Tym bardziej, że wedle Marcina Czekay małe są szanse by Olszewski pamiętał go jako ucznia. „Miałem z nim raptem kilka zajęć. Jakoś zaraz potem został burmistrzem i przestał być zarówno nauczycielem jak i dyrektorem. – zaznacza Czekay – Myślę, że bardziej ja to pamiętam niż on .

Konsekwentnie powtarzana opinia o młodości i braku doświadczenia Marcina Czekay padła na podatny grunt. Stała się obowiązującym postfaktem. Inna sprawa, że Czekay nie zdołał przyprawionej mu “gęby” zmienić. Paradoks polega jednak na tym, że tym razem „gęba” wiejskiego burmistrza przyklejona Olszewskiemu może okazać się równie skuteczna jak „młodość” Marcina Czekay. Zwolennicy Olszewskiego nadzieją się na broń, którą sami w ostatnich latach skutecznie stosowali. Wszelkie dyskusje, nie tylko w internecie, będą zapewne kwitowane przez przeciwników obecnego burmistrza mniej lub bardziej zgryźliwym przypomnieniem wyników ostatnich wyborów. A ci sami ludzie, którzy „kupowali” dotychczas wszystkie opowieści o dobrym gospodarzu, z taką samą łatwowiernością przyswoją narrację o wiejskim burmistrzu. I paradoksalnie ta narracja może okazać się znacznie bardziej niebezpieczna dla obozu Wacława Olszewskiego niż wygaszenie mandatu, niuanse prawne, uzasadnienia tego czy innego sądu czy awantury o chlewnie. Bo dla wielu osób są to sprawy zbyt skomplikowane. Tym razem dostaną jednak prosty przekaz, który co niewykluczone, niekoniecznie przypadnie im do gustu.

Wacław Olszewski próbuje się przed „gębą” wiejskiego burmistrza bronić. Zaraz po wyborach stwierdził, że w ostatnich latach wielu mieszkańców Olecka przeprowadziło się do okolicznych wiosek. Brzmi to jednak mało wiarygodnie biorąc pod uwagę, że najlepszy wynik uzyskał w Szczecinkach i Judzikach czyli niekoniecznie ulubionych “przedmieściach” Olecczan. Inna sprawa, że taki argument przeciwnicy Olszewskiego łatwo obalą twierdząc, że to owi “importowani” mieszkańcy tych miejscowości oddali głos na konkurenta.

When the levee breaks

Niezależnie od wszystkich tłumaczeń zwycięstwo Wacława Olszewskiego nie jest bezwzględne. Po raz pierwszy bowiem zdarzyła się sytuacja, gdy przegrał on „w mieście”. W dodatku zgodnie z narracją lansowaną przez zwolenników burmistrza z politycznym „żółtodziobem”. To z psychologicznego punktu widzenia dla wszystkich przeciwników Olszewskiego najważniejsza wiadomość jak płynie z tych wyborów. Szklany sufit został bowiem przebity. Mur nadkruszony. Co więcej wyniki wyborów wcale nie zakończą podziału, które dotyka miasto. Wydaje się wręcz, że to początek ostrego sporu, którego finał odbędzie się w listopadzie 2018 roku, w czasie kolejnych wyborów samorządowych. Pytanie tylko czy w ciągu tych kilkunastu miesięcy obóz Olszewskiego jest w stanie odbudować swoją silną pozycję?

Wacław Olszewski i jego zwolennicy sami są sobie winni. Nie wyciągnęli bowiem wniosków z poprzednich wyborów. Z uporem maniaka m.in. na naszym forum próbowali zakrzyczeć fakt, że już w 2014 roku zwycięstwo Olszewskiego wisiało na włosku. Dość powiedzieć, że Grzegorz Kłoczko wygrał w większości obwodów miejskich (w 10 na 16), tyle że te wygrane nie były tak efektowne jak wygrane Wacława Olszewskiego w pozostałych obwodach miejskich i wiejskich. To był wyraźny sygnał ostrzegawczy, który został zignorowany. Wacław Olszewski po pierwszej turze przedterminowych wyborów wydawał się rozluźniony, pewny swego. Przespał ostatnie dwa tygodnie kampanii, koncentrując się głównie na bywaniu na wsiach i dezawuowaniu konkurenta („gęba” byłego ucznia). Niemal połowę „Listu do mieszkańców”, który opublikował na naszym portalu poświęcił… konfliktowi z Grzegorzem Kłoczko. Tymczasem to nie Kłoczko był jego rywalem w II turze! Ale tego Olszewski zdawał się nie dostrzegać. Być może dlatego, że jak po debacie w kinie “Mazur” zauważyła pewna mądra osoba konflikt między Grzegorzem Kłoczko, a Wacławem Olszewskim przypomina zwarcie Tuska i Kaczyńskiego. Miniona kampania pokazała, że sporo w tym racji, gdyż obaj panowie bardziej koncentrowali się na sobie niż na sprawach miasta.

Lekceważące zachowanie Olszewskiego przed II turą wyborów świadczy o tym, że i on i jego otoczenie pozostaje kompletnie oderwane od rzeczywistości i całkowicie nie czuje nastrojów panujących w mieście. Burmistrz nie jest w stanie pojąć wzrastającego gniewu i sprzeciwu mieszkańców. Gorzej, że najczęściej bagatelizuje, a nie rzadko poprzez stwarzanie fałszywych narracji dezawuuje wszystkich, którzy krytykują ustalony porządek. Wspierają go w tym hufce wiernych roznosicieli plotek pod wezwaniem Olbricka. Wydaje się jednak, że w czasie minionej kampanii wiarygodność hufców została mocno nadszarpnięta, a i sam Olbrick staje się w powszechnym odczuciu postacią groteskową, tracąc resztki wiarygodności. Być może dlatego Wacław Olszewski i jego ludzie zobaczyli szklany sufit. Niewykluczone bowiem, że nawet intensywne i zmasowane “bełtanie” ludziom w głowach przez armię Olbricków nie sprawi, że znacząco wzrośnie elektorat Olszewskiego. Ten stopniowo i powoli się jednak kurczy. A miasto pokazało Wacławowi Olszewskiemu żółtą kartkę. Kolejna żółta kartka może w konsekwencji oznaczać czerwoną.

To, że Olszewski zbagatelizował rywala w II turze i zignorował coraz dobitniej wyrażane niezadowolenie pokazuje jego bezradność oraz intelektualne ograniczenie otoczenia burmistrza. Olszewski nie oferował bowiem żadnej, konkretnej propozycji rozwoju miasta, poza zbiorem oklepanych frazesów, które miały jedynie podkreślać jego doświadczenie i fachowość. Oferował „olecką ciepłą wodę w kranie”, ale głównie dla swoich „wyborców”. Pozostawał jednak konsekwentnie głuchy na propozycje tych, którzy od pewnego czasu wyrażali coraz głośniej niezadowolenie. Charakterystyczne także, że otoczenie Olszewskiego wszelkie, choćby i najmniejsze postulaty traktowało jako personalne, inspirowane przez konkretne grupy ataki. Jak się wydaje w świadomości i samego burmistrza i jego otoczenia istnieje ogromna nieufność wobec wszystkiego co zewnętrzne, co wykracza poza propozycje grupy zaufanych osób. Ta chorobliwa wręcz nieufność najczęściej przeradza się we wrogość. Otoczenie burmistrza wszelkie uwagi, postulaty, wątpliwości traktuje niemal jak wypowiedzenie wojny. A każdego kto ośmieli się zakwestionować ustaloną hierarchie podejrzewa o pakty z oleckim Belzebubem. W tym świecie dominuje zasada – kto nie z nami ten przeciw nam. A skoro tak, to należy go za wszelką cenę zdyskredytować.

Syndrom oblężonej twierdzy sprawia, że Olszewski nie potrafi otworzyć się na INNE opinie. Barykaduje się w szklanej wieży wraz ze swoimi zwolennikami i klakierami, których horyzonty myślowe są ograniczone. Na własne życzenie pozostaje zamknięty w mało intelektualnie inspirującym świecie wypełnionym wszechobecną podejrzliwością. Szkopuł w tym, że podejrzliwość i nieufność nie jest oznaką siły, ale słabości. W dłuższej perspektywie to droga donikąd. Niestety w otoczeniu Olszewskiego nie ma nikogo, kto by to rozumiał. Za to wielu tam speców od totalnej wojny pojazdowej, lokalnych dość pokracznych wyznawców makiawelizmu i zasady, że cel uświęca środki. I trzeba to powiedzieć wyraźnie – Wacławowi Olszewskiemu to nie przeszkadza. Ba, to są jego świadome wybory. I wbrew temu, co mów, ponosi za nie odpowiedzialność.

Nie dziwi więc, że w czasie kampanii Olszewski zamiast zamiast wejść w intelektualny dyskurs z pojawiającymi się opiniami koncentrował się… na obronie własnej osoby. Nie traktował postulatów, jak wyzwań, propozycji, jako możliwości poszerzenia horyzontów, pola do dyskusji, ale jako ataki, które trzeba za wszelką cenę odeprzeć. Czasami wbrew faktom i logice. Zatrważające jest jednak to, że w przypadku wygaszenia mandatu, za który bezapelacyjnie ponosi odpowiedzialność, nie umiał zdobyć się choćby na minimalną refleksję. Ani wypowiedzieć prostego „przepraszam”. Wolał robić z siebie ofiarę i zwalać winę na sąd i CBA. Jednak nie sam fakt, tworzenia fałszywej narracji w tej sprawie budzi niesmak, ale to, że Olszewski i jego zwolennicy tak konsekwentni w tropieniu przewin innych kompletnie nie dostrzegali w działaniach burmistrza żadnej niestosowności. Ich poczucie moralności i odpowiedzialności wydaje się być zdegenerowane. Co gorsza, ów moralny relatywizm jest cechą sporej części oleckiej społeczności oraz urzędników.

Łańcuch kołysze się u nóg…

Kampania wyborcza boleśnie bowiem uwypukliła degrengoladę pojęcia obywatelskości i mentalną deprawację, która niestety w powszechnym mniemaniu mieszkańców, jest stanem normalności. Niemal wszyscy (także spora część tzw. opozycji), bez cienia zażenowania godzą się na funkcjonowanie miasta jako oleckiej krainy Smerfów, w której na wszelkie kłopoty ma zaradzić Papa Smerf. Potwierdzenie tej tezy można zobaczyć w wywiadzie udzielonym przez Wacława Olszewskiego naszemu portalowi, który za każdym razem w przypadku spornych kwestii, powtarzał retoryczne pytanie – dlaczego nie przyszli z tym do mnie? Wynika z tego jasno, że Wacław Olszewski pomimo rzekomego, ogromnego doświadczenia, wciąż nie zrozumiał, że odpowiedzialnie funkcjonujący mechanizm samorządowy nie polega na tym, że to on jest ostatnią instancją, niemal wyrocznią. Społeczeństwo obywatelskie nie potrzebuje Papy Smerfa, ale sprawnie funkcjonującego urzędu, który ma za zadanie wspierać i SŁUŻYĆ mieszkańcom miasta. System, w którym o być albo nie być obywatelskich projektów decyduje de facto burmistrz jest systemem minionej epoki. Czyżbyśmy więc mentalnie nie wykonali żadnego kroku ku społeczeństwu obywatelskiemu? Biorąc pod uwagę nie tylko wypowiedzi Wacława Olszewskiego, ale przede wszystkim zarzuty stawiane mu przez niektórych oponentów trzeba twierdząco odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Warto bowiem przypomnieć, że jedna z najczęściej powtarzanych pretensji wobec urzędującego burmistrza dotyczy tego, że burmistrz nie „załatwił” pracy lub nie wsparł tego czy innego projektu. Czyli pominął daną osobę w korowodzie powszechnego klientelizmu. W tym miejscu należy przytoczyć relacje osób, którym udaje się coś w Olecku zrobić. Wielu z nich bez cienia refleksji przyznaje, że załatwili coś, uzyskali posłuch i wsparcie „po bezpośredniej rozmowie z Wackiem”. W urzędzie nie dało się tego załatwić więc poszłam/poszedłem do Wacka i on mi pomógł – tak brzmi często opowieść tych, którzy skorzystali z oleckiego klientelizmu. Nikogo to jednak nie gorszy ani nie dziwi , że w ten sposób buduje się nietransparentny oparty na sympatiach i antypatiach oraz wzajemnych zależnościach model, który niewiele ma wspólnego nie tylko ze społeczeństwem obywatelskim szlachetną ideą samorządowości, ale i demokracją. Zatrważające jest także to, że obowiązujący w Olecku klientelizm zaakceptowały i współtworzyły „oleckie elity” (nierzadko ludzie, którzy walczyli z wypaczeniami poprzedniego systemu) oraz radni i urzędnicy różnego szczebla.

To model, który służy de facto tylko jednej stronie. Wacławowi Olszewskiemu. Bo pomagając temu czy innemu mieszkańcowi Olecka buduje on sieć zależności, poczucie wdzięczności. Strach przed tym, co udało się wyrwać z ogromnego tortu jest silniejsze niż racjonalizm, moralność i współodpowiedzialność za miasto. Takie zarządzanie miastem nie buduje poczucia wspólnoty, ale rozwija najgorszy, bo egoistyczny model kapitalizmu. Mnie się udało, ja mam. Inni niech próbują. I nikomu do głowy nie przychodzi, że być może w modelu obywatelskim, przejrzystym i zdrowym mogliby uzyskać de facto więcej. Tyle tylko, że łatwiej jest „pójść coś załatwić u Wacka” niż wpisać się w model obywatelski. Bo to pierwsze daje złudne poczucie gwarancji. Dopóki „jest Wacek” dopóty nie stracę. W modelu obywatelskim, owszem można zyskać więcej, ale znacznie łatwiej np. przez lenistwo stracić. Klientelizm zapewnia poczucie spokoju. Bo czy się stoi, czy się leży, coś tam zawsze skapnie z pańskiego stołu. To już nie jest erozja obywatelskich postaw, to totalna degrengolada. O długofalowych skutkach.

Samorząd w którym wszelkie przejawy działalności i aktywności muszą zostać zaakceptowane przez Papę Smerfa nie ma nic wspólnego ze społeczeństwem obywatelskim. To raczej pełzająca pół monarchia absolutna. Stare przysłowie mówi – historia magistra vitae est. A historia właśnie doskonale pokazuje, coś czego Wacław Olszewski nie rozumie: taki system zarządzania jest w dłuższej perspektywie niebezpieczny i często staje się zarzewiem rewolucji. Gdyż nie da się pogodzić interesów wszystkich grup, a to sprawia, że ci, którzy są stratni przechodzą na drugą stronę. Prowadzi to do budowy podziałów i uprzywilejowanej kasty. Degrengolada jest tak głęboka, że w kategoriach klientelizmu myśli także część opozycji, dla której zmiana na stanowisku burmistrza jest atrakcyjna tylko i wyłącznie ze względu na to, że liczą na konkretne profity. I lepszy dostęp do „pańskiego stołu”. Oni nie zakładają zmiany modelu funkcjonowania miasta. Zakładają za to, że klientelizm Olszewskiego zastąpią swoim, w ich mniemaniu lepszym. Może nawet „sprawiedliwszym”. Tyle tylko, że klientelizm immanentnie jest pejoratywny i destrukcyjny – antyobywatelski i antydemokratyczny.

Czy wobec tego klientelizm w myśleniu o mieście i samorządzie jest trwałym kodem DNA mentalności mieszkańców naszego miasta? Bez wątpienia. Stał się on obowiązującą doktryną nie tylko władzy i urzędników, ale nierzadko inteligencji, zwykłych mieszkańców, a nawet przedstawicieli Kościoła Katolickiego (słynna już homilia wygłoszona w „dużym kościele” w dniu wyborów – którą należy uznać za apoteozę klientelizmu). Nie ma bowiem w mieście instytucji, ani autorytetu, który nazwałby rzecz po imieniu – klientelizm to zło, z którym należy walczyć. Nie tylko w wymiarze społecznym, ale i moralnym.

Dauðalogn

Dajmy już więc spokój mieszkańcom Szczecinek, Judzik czy Olszewa. Oni najmniej są wszystkiemu winni. To nie oni zawalili, ale my. I nie w niedzielę 4 czerwca 2017 r., ale przez wszystkie ostatnie lata, nie reagując i godząc się na takie, a nie inne traktowanie miasta, na to by gen wasala, gen niewolnika rósł w nas i wśród naszych najbliższych i przyjaciół.

Każdy kto w przyszłości zajmie miejsce Wacława Olszewskiego będzie musiał zmierzyć się z ciężkimi butami uszytymi przez poprzednika. Znamienne, że większą część czasu swojego krótkiego urzędowania Krzysztof Marek Kosewski poświecił na rozstrzyganie sporów, konfliktów i przyjmowanie stron. Brakowało mu czasu na normalne funkcjonowanie urzędu. Można sobie więc założyć, że nowy burmistrz w pierwszej kolejności musiałby się zmierzyć z tłumem interesantów (nierzadko klakierów i lizusów), którzy w ten czy inny sposób chcieliby stać się częścią nowego dworu. Problem w tym, że gdyby ów burmistrz radykalnie i jednoznacznie próbował odrzucić ten model sprawowania władzy – postawiłby na obywatelską jakość funkcjonowania miasta – to wielu z jego dotychczasowych popleczników odwróciłoby się od niego plecami i… zatęskniło za poprzednim modelem władzy.

W tym miejscu warto wrócić do jednego z najczęściej powtarzanych po ogłoszeniu wyniku wyborów pytań – czy Wacław Olszewski jest w stanie wyciągnąć wnioski ze swojego niejednoznacznego i wątłego zwycięstwa. Czy krótko mówiąc coś się zmieni? Odpowiedź brzmi – nie. I to niezależnie od kwestii personalnych, np. tego kto będzie pełnił funkcję wiceburmistrza. Polityczna logika podpowiada, że w sytuacji w jakiej znalazł się burmistrz najłatwiej będzie poświęcić kilka mniej lub bardziej nieistotnych osób żeby zachować trzon swojego zaplecza. Można też przy okazji pozbyć się tych, co o których istnieje podejrzenie, że ich lojalność nie jest bezwzględna. Ale można też udać, że nic się nie stało. To, tak naprawdę, nie ma znaczenia. Z całą jednak pewnością w najbliższym czasie Wacław Olszewski „wyjdzie do ludzi” (na tyle, na ile potrafi). Będzie go wszędzie dużo, obejmie patronatem wszelki możliwe imprezy. Złośliwie można powiedzieć, że gdyby się dało w najbliższych miesiącach ratusz wziąłby pod swoje skrzyła nawet domowe imieniny czy urodziny. Z całą też pewnością Wacław Olszewski nie będzie żałował (publicznego) grosza na imprezy, a przyszłoroczna edycja wakacyjnych eventów zaskakiwać będzie bogactwem. To jest pewne.

Chodzi jednak o coś znacznie istotniejszego – zmianę sposobu myślenia, kierunku polityki, relacji z mieszkańcami, przewartościowanie i przebudowę sposobu rządzenia, pracy Rady Miejskiej, Urzędów etc. O to by odrzucić obowiązujący od lat w Olecku klientelizm, by zaufać innym, otworzyć się na opinie, dialog (ten prawdziwy) i by odnaleźć inspirację poza własnym zamkniętym światem.

Wacław Olszewski nie jest gotowy do tak gruntownych, fundamentalnych zmian. Nie tylko dlatego że przekraczają one horyzonty myślowe obozu władzy. Jest uparty, mało elastyczny, odporny na wszelkie argumenty o ile nie zgadzają się one z jego tezami, niechętny wobec otwartego dialogu. Nawet jeśli słucha to nie słyszy. Wydaje się, że intelektualnie odgrodził się od świata, każdą uwagę przyjmuje jak atak na siebie. Gorzej, że przejawia cechy charakterystyczne dla satrapy: zapiekłość, brak dystansu do siebie i do rzeczywistości i samokrytycyzmu oraz postrzeganie świata i otoczenia jako spisku. Widać to było doskonale podczas debaty w kinie Mazur, gdy jako jedyny wyłamał się z konwencji narzuconej charakterem ostatniego pytania i mało finezyjnie wbił szpilę swoim adwersarzom. Jeśli dodamy do tego poczucie krzywdy, choćby w przypadku wygaszenia mandatu i narastające poczucie niezrozumienia (a co za tym idzie syndrom samotności władzy) to wyłania nam się niezbyt ciekawy obraz.

Kilkanaście lat piastowania urzędu, pośród powszechnego serwilizmu, lizusostwa, przytakiwania, sprawiło, że dziś w każdej sytuacji Olszewski woli budować fałszywe narracje i podążać utartymi ścieżkami. I nie zmieni tego, nawet miejska przegrana w wyborach. Inna sprawa, że burmistrz jest w pewnym sensie zakładnikiem własnego elektoratu. Tymczasem, jak się wydaje, dziś by przebić szklany sufit własnego poparcia musiałby prawdopodobnie naruszyć interesy swojego politycznego zaplecza. I o ile przeciągnięcie pojedynczych osób za obietnicę tej czy innej synekury jest możliwe to przeciągnięcie “mas”, bez naruszenia panującej hierarchii wydaje się być niewykonalne. Pytanie tylko czy taki zabieg przyniesie jakiekolwiek skutki. Może się bowiem okazać, że pomimo różnych zabiegów Olszewski nie zyska zbyt wiele jeśli chodzi o drugą stronę, za to straci za dużo jeśli chodzi o własny elektorat. W takiej sytuacji wzmacnianie status quo wydaje się rozwiązaniem najbezpieczniejszym. Przynajmniej na razie. Można więc śmiało postawić tezę, że Wacław Olszewski nie tylko nie jest w stanie przeskoczyć siebie, ale i niekoniecznie ma racjonalny powód by to robić. Szczególnie jeśli chce wygrać następne wybory. A że chce to wiadomo już od debaty w Radiu 5, podczas której zapewne nieświadomie zapowiedział start w 2018 roku.

Dni, których nie znamy

Co więc nas czeka przez najbliższe kilkanaście miesięcy? Jak zachowa się tzw. „opozycja” , wyborcy, którzy opowiedzieli się za zmianami – pod prąd powszechnej narracji – po stronie „politycznego żółtodzioba”, odrzucając doświadczenie i kontynuację?

Przez kilka powyborczych dni dało się wyczuć narastającą polityczną gorączkę po drugiej stronie barykady. Wynik Marcina Czekay rozpalił wyobraźnię. Pojawiły się liczne pomysły, zaczęto organizować hufce, przeglądać stan wojska i szykować się do ostatecznego natarcia. W zastraszającym tempie puchła też lista potencjalnych kandydatów, którzy mieli stanąć w wyborcze szranki w przyszłorocznych wyborach. Najwyraźniej sukces „żółtodzioba” uwolnił hamulce tych, którzy po cichu marzyli by zająć miejsce burmistrza, ale jakoś nie mieli wcześniej śmiałości. Tymczasem…. zwycięstwo było blisko jak nigdy. Za kilkanaście miesięcy będzie już tylko formalnością. Pojawiła się nawet informacja o rzekomym Mesjaszu – mega kandydacie, który w przyszłorocznych wyborach skasuje konkurencję bez zapitki. Problem tylko w tym, że prawdziwy Mesjasz został skazany i ukrzyżowany za religijne herezje przez tych, którzy powinni przyjąć go z otwartymi ramionami. Ale kto by przejmował się historią w czasie rewolucyjnej gorączki.

Tymczasem zwycięstwo (nawet Mesjasza) w przyszłorocznych wyborach nie jest oczywistością. Najbliższe miesiące będą trudne nie tylko dla Wacława Olszewskiego, ale także dla jego potencjalnych konkurentów. Być może dla nich znacznie trudniejsze. Bo społeczne emocje i oczekiwania zostały mocno rozbudzone. Teraz, w codziennej pracy, trzeba ten entuzjazm, to pragnienie zmiany i wiarę podtrzymać, wzmocnić i zagospodarować. Mądrze i odpowiedzialnie. Łatwo jest porwać tłum w przedwyborczym czasie, ale co zrobić z wiarą, która dogasa w natłoku codzienności? Do tego trzeba nie lada rozwagi, poświęcenia i uważności. Potrzeba też siły, cierpliwości. Bo nie chodzi tylko o to by rozbudzać nadzieję na zamianę, ale by cieżko pracować nad tym, by ta zmiana była mądra. By przeorała dotychczasowe przyzwyczajenia. To wymaga ogromnej pracy nie tylko od kandydata, ale i od jego wyborców. Pytanie tylko czy oni są na to gotowi. Czy chcą innego modelu miasta czy tylko klientelizmu z ludzką twarzą?

Osobną kwestią jest też czy kandydaci, którzy w ostatnich wyborach zyskali niemałe społeczne poparcie i ci, którzy się jeszcze nie ujawnili, ale się ujawnią, są na tak głębokie zmiany gotowi. Marcin Czekay zapowiedział działanie, organizuje struktury, zapowiada start nie tylko w wyborach na burmistrza. Chętnych nie brakuje, ludzie chcą działać. Pytanie czy zarówno Marcinowi Czekay jak i jego zwolennikom wystarczy pary na kolejne miesiące. Inna sprawa, że pozostali uczestnicy przedterminowych wyborów na razie „milczą”. Oby nie obudzili się za późno.

No Future!

Wątłe zwycięstwo Wacława Olszewskiego może więc w rzeczywistości okazać się bolesną porażką nas wszystkich. Obozu burmistrza, który nie będzie potrafił zrozumieć ludzkiego gniewu budując jeszcze większe podziały i coraz mocniej alienując się poprzez arogancję w swojej zapiekłości. Mieszkańców miasta, których jedynym marzeniem będzie zajęcie miejsca tych, co od nich dziś są wyżej w hierarchii wasalskiej podległości. Kandydatów, którzy zmarnują potencjał buntu lub co gorsza wykorzystają go do budowy nowych zależności. To jest wariant pesymistyczny. Niestety całkiem realny. Wariant, w którym rosnąć w nas będzie mentalność pokornych niewolników, co to z radością przyjmą okruchy z pańskiego stołu. Bo klientelizm to w gruncie rzeczy nowa forma niewolnictwa. Semantyka czyni bowiem cuda.

Ktoś ma inny pomysł, jak się to wszystko rozwinie? Ktoś ma w sobie na tyle dużo optymizmu by wierzyć, że będzie inaczej? Ręka do góry. Policzcie uważnie ilu was jest.

A. M.

Komentarze
Więcej w Olecko
Kto zostanie wiceburmistrzem? Błąd 404

To pytanie zostało przesłane na adres redakcji i skierowane do Wacława Olszewskiego. Zadaliśmy je podczas przedwyborczej debaty w kinie "Mazur"....

Zamknij