Tydzień po Sztamie zaczynamy publikację wywiadów z artystami, którzy odwiedzili nasze miasto w ramach imprezy. Na początek rozmowa z wirtuozem akordeonu Marcinem Wyrostkiem. Wkrótce kolejne wywiady.
Redakcja iolecko.com: Oglądasz „Mam Talent”?
Marcin Wyrostek: Jeżeli jestem w domu i mam możliwość, to tak. Z tym, że ja prowadzę bardzo aktywne życie, naukowe, mam zajęcia na uczelni, koncertowe, non-stop wyjeżdżam, gram w klubach, do tego dochodzą próby z chłopakami. Jak uda mi się wygospodarować dzień wolny, to często wspólnie z żoną organizujemy sobie prywatny wyjazd. Ale jeśli tylko mam możliwość, jeśli czas pozwala, to oglądam.
Patrząc na to, co w swoim życiu robisz i robiłeś, jak wiele różnych fantastycznych rzeczy, które dalekie są od tego z czym kojarzy się program „Mam talent”, chciałbym zapytać dlaczego podjąłeś decyzję o tym, żeby spróbować swoich sił w telewizyjnym show?
To było inne niż to, co robiłem wcześniej. Od wielu lat grałem w różnych zespołach. Miałem swoje projekty, które do dziś cały czas bardzo aktywnie prowadzę. Uczestniczyłem w gościnnych przedsięwzięciach. Grałem duety, na przykład z Joanną Słowińską, projekty orkiestrowe, współpracowałem z Zygmuntem Koniecznym, Piwnicą pod Baranami. Wiele niszowych, można powiedzieć undergroundowych propozycji. Parałem się także muzyką jazzową, tangową, klasyczną, akordeonową.
Wiele osób pytało mnie – „Czym się zajmujesz?”. Odpowiadałem, że gram na akordeonie i każdy reagował prawie tak samo. Z niedowierzaniem, powątpiewaniem, to nie był śmiech, ale często słyszałem – „No dobrze, mój dziadek grał na akordeonie, powiedz co robisz naprawdę?” Muzyka akordeonowa, choć przecież bardzo się rozwija w kierunkach jazzu, folku, etno wciąż pozostaje niszowa. Koncerty cieszyły się różnym zainteresowaniem.
I kiedyś, po wygraniu takiego międzynarodowego akordeonowego festiwalu w Polsce, wyjechałem do Włoch, na taki ważny festiwal. Spotkałem tam mojego kolegę ze Słowacji Michała Czerwienka. Michał także jest akordeonistą. Znaliśmy się bardzo dobrze z wielu konkursów zarówno na Słowacji, jak i w Polsce. On często bywał w naszym kraju. I Michał powiedział mi, że wziął udział w „Mam talent”, w słowackiej edycji. Bardzo to sobie chwalił. Stwierdził, że teraz ma większe zainteresowanie na koncertach i że to jest fajna przygoda. Po powrocie z Rzymu, nie wiem dokładnie kiedy, ale wszedłem na stronę „Mam talent” i zobaczyłem, że jest casting. Wypełniłem formularz, wysłałem zgłoszenie. Po jakimś czasie dostałem informację z terminem castingu. Szczęśliwie się złożyło, że termin przesłuchania wypadł pomiędzy licznymi koncertami, w których brałem udział. Miałem akurat dzień wolny! Pamiętam, przyjechałem wtedy do domu nad ranem. Miałem wątpliwości, czy uda mi się wstać rano. Na 10.00. Pomyślałem sobie jednak, jak wstanę, to będzie ok, a jak nie, to nic się nie stanie.
Poszedłem do „Mam talent” aby pokazać szerszej publiczności „moją” muzykę, aby ją z nią skonfrontować. Pamiętam jak byłem w szoku, gdy w Teatrze Śląskim, gdzie był casting, publiczność zareagowała entuzjastycznie. Wszyscy wstali po moim występie i to było bardzo miłe. Poczułem to uderzenie zwrotne publiczności. Choć to, co działo się w czasie castingu, to był inny świat, zupełnie inny niż ten, w którym obracałem się wcześniej, to ta interakcja z publicznością bardzo mnie podbudowała. I potem chciałem to kontynuować. Pomyślałem skoro jest szansa, to należy pokazać coś więcej. Każdy mój występ na kolejnym etapie, traktowałem jako szczególne wyzwanie. Myślałem, co zagrać, jak dobrać repertuaru, co tu wybrać, bo jeśli odpadnę, to chcę mieć poczucie, że pokazałem wszystko, co najlepsze, że zagrałem ok. To było moje założenie, na każdym etapie myślałem sobie, teraz muszę odpaść, ale zagram tak, że coś po tym pozostanie. Ale okazywało się, że szedłem dalej… i tak z przypadku wszystko się stało. Wygrana to już dla mnie mega abstrakcja.
Pamiętam moje doświadczenia z czasów studenckich. Graliśmy dużo takich koncertów, audycji muzycznych dla dzieci. To było organizowane w szkołach muzycznych, przedszkolach, liceach. Dla różnego przedziału wiekowego. To były bardzo dobre, budujące doświadczenia. Ale szczególnie w pamięci utkwił mi koncert w Opolu. W tamtejszej Filharmonii. Ona może pomieścić, bodajże około 1000 osób. Przyszły dzieciaki z gimnazjum. Mam nagrany ten koncert, bo radio Opole emitowało to na żywo. Ja na akordeonie, kolega na werblu i do tego gitarzysta basowy, żeby trzymało się to wszystko kupy. Pozostanie mi to na zawsze w pamięci; kończymy utwór, a tu młodzież wychowana na iPhonach i iPodach, komputerach, mająca inną wrażliwość, inne spojrzenie na świat, reaguje jak na koncercie rockowym. Mieliśmy oczywiście w repertuarze sporo efektownych utworów z mocnym zakończeniem. Takim wyrazistym, dobrze zaakcentowanym. Ale ta widownia, te dzieciaki, które szaleją. Szum, radość. Super. Dało mi to dużo do myślenia. Uwierzyłem, że jest szansa trafienia do szerszej publiczności i nie trzeba robić czegoś komercyjnego, tylko trzeba mieć możliwość to pokazać. Chciałem grać swoja muzykę i po prostu zagrać to i dotrzeć do jak największej ilości ludzi i to się udało. Stąd pomysł na „Mam talent”
Ale dlaczego akordeon? On w powszechnym mniemaniu jest instrumentem ludowym bardziej weselnym, wiejskim, do domowego grania. Jak to się stało, ze wziąłeś do ręki akordeon, a nie skrzypce, flet, trąbkę, gitarę?
To była decyzja taty. Jego wpływ. Jak się urodziłem to mój tato od początku miał taki plan. On grał, głównie na klarnecie. Ale na akordeonie też. Zaczął nawet szkołę muzyczną na klarnecie, liceum muzycznym we Wrocławiu. Potem przerwał i wybrał inną drogę zawodową, ale do dzisiaj muzyka pozostaje dla niego ważna. Cały czas ma z muzyką do czynienia. Obecnie prowadzi na akordeonie chór w Wojcieszowie skąd pochodzi. Dojeżdża tam z Jeleniej Góry. On w zasadzie jest muzykiem.
Dumny jest z Ciebie?
No, tak. Przez wszystkie lata jeździł ze mną na konkursy. Tego było tak wiele, ogólnopolskie, szkolne, międzynarodowe. W Polsce, za granicą. Tata zawsze ze mną jeździł. Inwestował we mnie, bo trzeba było kupić instrument, a to mało nie kosztowało. Poza tym wyjazdy też wiązały się z wydatkami. Był bardzo zaangażowany w to co robiłem. Dlatego na pewno jest dumny. Ale to on wszystko zapoczątkował. Pierwszy mój występ miałem już w przedszkolu, później zapisał mnie do szkoły muzycznej i pilnował, żebym ćwiczył w domu.
Był taki moment, że miałeś już dość akordeonu?
Nie. To znaczy były takie chwile, powiedzmy buntu. Miałem wtedy ochotę pójść, pobiegać z kolegami z podwórka, pograć w piłkę. Ale tata i mój nauczyciel instrumentu szybko sprowadzali mnie do pionu. To był taki młodzieńczy bunt, niewielki, raczej zrywy, przebłyski. Ale od małego byłem nauczony systematyczności. Tato mnie tak wychował, że jak zrobię wszystkie obowiązki, to mogę iść i robić, co mi się podoba. On mi ufał. Tylko najpierw muszę zrobić swoje rzeczy. Jak poćwiczyłem, odrobiłem lekcje, to mogłem iść na piłkę. Tylko że zazwyczaj była to 22.00 i nikt już nie grał. Wychodziłem na podwórko, a tam nie było nikogo. Miałem kolegę, i jak już odrobiłem lekcję, poćwiczyłem to mówiłem że idę do niego. No i nie raz obrywałem burę od jego mamy „O której to się przychodzi? Adam już śpi”. Tak, to mi się rozmijało czasowo.
Ale miałeś czas na dziewczyny?
Zawsze jakoś starałem się to pogodzić. Swego czasu przeżyłem nawet taki motoryzacyjny epizod. Miałem starego malucha. On mi się okropnie psuł. I pamiętam, zakupiłem sobie książkę „Sam naprawiam”. Była kiedyś taka seria. I siedziałem w kanale, cały w smarach i oleju z książką w rękach i naprawiałem te wszystkie rzeczy – skrzynie biegów, silnik. Miałem więc czas i na pasje motoryzacyjne i na… prywatne i w piłkę pograłem. Im więcej było obowiązków, tym więcej miałem czasu.
A ile kosztuje taki akordeon?
One są bardzo drogie. Tata na początku kupował mi instrumenty na miarę naszych finansowych możliwości. Dlatego nie grałem na jakimś super instrumencie. Na studiach wziąłem kredyt studencki, żeby kupić porządny instrument, bo wcześniej miałem ukraiński akordeon, który się bardzo psuł. Był delikatny, wykonany z tanich materiałów. Taka trochę podróba instrumentów koncertowych. Ale też swoje kosztował. Prawie 10 tys. Ale i tak był tani, bo porządny koncertowy akordeon kosztuje kilkadziesiąt tysięcy.
Widzę, że słuchasz muzyki. Czego na co dzień słuchasz?
Bardzo różnej muzyki. Jazzu, folku, klimaty r&b, soulu. Muzyki z różnych półek. Lubię etno-folk. Grałem kiedyś w takiej kapeli. Uwielbiam muzykę bałkańską. Oczywiście tango, choć to też jest folk, argentyński. Lubię muzykę różnych narodów. Jest tyle ciekawych rzeczy, które możemy poznawać. Chciałbym mieć jak najwięcej styczności z różnorodną muzyką.
A jaki doszło do powstania Twoje pierwszej płyty i jakie masz plany na przyszłość?
Płyta „Magia del tango”z muzyką Piazzoli to projekt, który narodził się chyba 4-5 lat temu, gdy pracowałem w Zabrzu. W szkole muzycznej. Wspólnie z Agnieszką Hasse, pianistką, moją koleżanką ze studiów wpadliśmy na pomysł żeby zrobić taki zespół grający muzykę Piazzoli. To miało być z okazji dorocznego koncertu pedagogów w szkole. I z kolegami, których dokooptowaliśmy do projektu przygotowaliśmy ten koncert. Ale potem wspólnie z kwartetem Coloriage, z którym gram do dnia dzisiejszego, zaczęliśmy to grywać na różnych koncertach. Ja, Agnieszka, koledzy z zespołu i młody gitarzysta ze Szczecina Daniel Popiałkiewicz. Tak wykrystalizował się nasz skład. Graliśmy koncerty na Słowacji, w Polsce. I pewnym momencie okazało się, że możemy zagrać koncert w Radiu Katowice. My mieliśmy zagrać, a w zamian Radio miało nam udostępnić studio i tak powstała płyta.
Teraz, dosłownie za chwilę, 15 listopada, ukaże się nowa płyta, którą nagrałem właśnie z Coloriage. To będzie zupełnie inna muzyka. Głównie etno, folk muzyka świata, bałkańska, latynoamerykańska muzyka autorska, momentami freejazzowa, nawiązująca do muzyki francuskiej. Łączymy nasze różne zainteresowania. Plany są duże.