Zza kulis wyglądają 3 może dziesięcioletnie dziewczynki. Nieśmiałe, ale zachwycone obserwują, to co dzieje się na scenie. W ich oczach widoczny jest podziw, uznanie i pragnienie. Z pewnością, gdy wrócą do domu będą marzyć o tym, by w przyszłości wziąć udział w podobnym przedsięwzięciu. Teraz patrzą jak zahipnotyzowane, na świat który wydaje im się odległy i na razie niedostępny.
Na scenie Regionalnego Ośrodka Kultury „Mazury Garbate” trwa próba do kolejnego odcinka „Bitwy na głosy”. Za fortepianem siedzi Agnieszka Gorączkowska. Wokół niej 16 osób. Ktoś dokazuje, ktoś ćwiczy, gra na gitarze. Na fortepianie rozrzucone nuty, teksty. Chórmistrzyni próbuje poskładać wszystko w spójną aranżacyjną całość. Humory dopisują. Po pierwszych trudnych momentach młodzi ludzie błyskawicznie opanowali reguły show. Przed kamerami czują się jak profesjonaliści. Walczą o wygraną. 100 tys. zł. dla Państwowego Domu Dziecka w Olecku i szansę dla siebie. Każdy z nich chciałby aby udział w programie nie był tylko przygodą ich życia, ale początkiem czegoś ważniejszego. Czego? Jeszcze do końca nie wiedzą, ale poczuli już smak sławy, wiedzą jak przyjemnie jest stać w błysku fleszy.
Wśród szesnastu wybranych przez Janusza Panasewicza osób, znalazły się cztery dziewczyny z Olecka i okolic. Marta, Ola, Magdalena i Ania. Różne głosy, różne temperamenty, zainteresowania. Łączy je miłość do śpiewania. Wszystkie zaczynały swoją „karierę” jako małe dziewczynki. Wszystkie są laureatkami corocznego konkursu piosenki „Gratka dla nastolatka” od kilkunastu lat organizowanego przez Regionalny Ośrodek Kultury „Mazury Garbate”. Celem przeglądu jest wspieranie i rozwijanie wokalnych talentów młodych mieszkańców miasta. Co roku kilkadziesiąt osób w różnych kategoriach wiekowych staje na scenie i walczy o upragniony laur.
Marta i Ola jeszcze się uczą. Marta w Olecku, Ola w Ełku. I śpiewają. W różnych zespołach, z okazji różnych ważnych uroczystości. Także na weselach. W ten sposób zarabiają. Marta w wieku 7 lat trafiła do parafialnego chóru. Nawet nie miała pojęcia czy potrafi śpiewać. Ale jak zaznacza jej dom pełen był muzyki. Jej tata grywał w różnych zespołach, podobno także dawno temu z Januszem Panasewiczem. Okazało się, że Marta jest wszechstronnie uzdolniona. Zaczęła edukację w szkole muzycznej. Występowała na różnych akademiach, konkursach pieśni patriotycznych, śpiewała w chórach kościelnych, szkolnych, grała w orkiestrze, zespołach. Kiedyś wygrywała „Gratkę” dziś zasiada w jury konkursu. Odważna, zdecydowana wie, czego chce.
Ola jako jedyna spośród czterech dziewczyn z Olecka w drużynie Janusza Panasewicza nie wygrała „Gratki”. Ale była druga. To też sukces. Śpiewała od najmłodszych lat. Za namową rodziców, którzy często prosili małą, kilkuletnią córkę by wykonała jakąś pieśń biesiadną, czy dziecięcą, często występowała w czasie rodzinnych spotkań lub z okazji imienin. Potem regularnie, co roku brała udział w „Gratce”. Śpiewała także w szkole, podczas jasełek (rola Maryi) czy w kościele. Razem z Martą wzięła udział w spektaklu „W podróży”, który powstał do słów Agnieszki Osieckiej. Ola przyznaje, że nie umie czytać nut, bo nigdy nie uczęszczała do szkoły muzycznej. Jest samorodnym talentem. Chciała wziąć udział w castingu do zupełnie innego programu. Ale plany pokrzyżowała jej skręcona kostka. Nauczycielka pocieszała ją, że tak miało być i że widocznie to nie był jej czas. Okazało się, że miała rację.
Magda pracuje w sądzie i wychowuje syna. Syn jest dumny z mamy, choć w ostatnich tygodniach bywa ona rzadko w domu. Tęskni, ale dla niego mama już wygrała program. W końcu jest mamą z telewizji. Magda śmieje się, że zanim zaczęła mówić to już śpiewała. Ale przyznaje także, że długo miała opory przed publicznymi występami. Jej tata, po którym zapewne odziedziczyła talent posiada głos, który przez wiele lat peszył małą Magdaleną. Do dziś uważa, że jej tata śpiewa o wiele piękniej od niej. Magda jest chronicznie nieśmiała i niepewna. Peszy ją każda krytyka. Cały czas nie wierzy w siebie, choć przez wiele lat uczęszczała do szkoły muzycznej. Kochała grę na wiolonczeli. Przyznaje że uwielbiała grywać utwory zespołu Metallica. Nic więc dziwnego, że zasłuchiwała się swego czasu w dokonaniach grupy Apocalyptica. Ale śpiewać zaczęła przypadkiem i to dość późno. Dzięki Jadwidze Wasilewskiej, która wówczas pełniła funkcję dyrektora szkoły, do której uczęszczała Magda. W 8 klasie podstawówki Pani dyrektor przkonała Magdę by wzięła udział w „Gratce dla nastolatka”. Okazało się, że miała nosa. Magda dwa razy wygrała przegląd. Mimo to nadal nie wierzy w siebie i do udziału w castingu zmusiły ją koleżanki z pracy. Pewnie, gdyby nie ich obecność w czasie przesłuchań, Magdalena uciekłaby zanim ktokolwiek poprosiłby ją o wypełnienie ankiety. Być może dlatego swoją przyszłość wiąże z zupełnie inną profesją. Pomiędzy poszczególnymi programami przygotowuje się do egzaminów do policji. Zaliczyła już test sprawnościowy i z wiedzy ogólnej.
Ania wie, że chce i będzie śpiewać. Nie lubi za to mówić o sobie. Choć obecnie pozostaje bezrobotna, to posiada dyplom z dyrygentury, ukończyła studium piosenkarskie im. Cz. Niemena, oraz Edukację artystyczną w zakresie sztuki muzycznej na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu (wydział XIII w Kaliszu). Uczy emisji głosu i wierzy, że nadal będzie to robić. Ania także śpiewała od zawsze. Jej rodzice cały czas przypominają jej, że była płaczliwym dzieckiem, ale od pierwszych dni posiadała mocny głos. Dla wszystkich było oczywiste, że Ania będzie śpiewać. Choć przez kilka lat uczęszczała do szkoły muzycznej to przez wiele lat pozostawała nieodkrytym wokalnym talentem. Potrafiła śpiewać całymi dniami, po kilka godzin, często po północy. Ale w domu, przed lustrem. Rodzice znosili to z dużą dozą wyrozumiałości, sąsiedzi już niekoniecznie. Mimo to nie zrażała się. Dopiero w wieku 18 lat postanowiła spróbować swoich sił w „Gratce”. W ostatnim momencie, dzięki wsparciu organizatorów przeglądu została zgłoszona do konkursu. Wygrała. Śpiewaniu poświęciła wszystko. Porzuciła modne studia informatyczne, ruszyła w Polskę by zbierać wokalne szlify. Mieszkała we Wrocławiu, Kaliszu. Obecnie przebywa w Poznaniu. Ale jak sama przyznaje, nawet gdyby nie dostała się do grupy Janusza Panasewicza nie wzięłaby udziału w castingu organizowanym przez Meza. Chciała reprezentować Olecko. Udało się.
Marta Ulikowska, Ola Steckiewicz, Magdalena Nowosadko i Ania Tomczak przeszły podobną drogę. Bez wątpienia dla każdej z nich udział w przeglądzie „Gratka dla nastolatka” stanowił przełom. Dodawał pewności siebie, pozwalał uwierzyć we własne umiejętności, wyznaczał kolejne kierunki działań. Nieważne czy miały za sobą kilka lat edukacji w szkole muzycznej, czy „zaliczały” wszystkie możliwe akademie, czy śpiewały w domu. Na scenie Regionalnego Ośrodka Kultury „Mazury Garbate” zaczynała się ich prawdziwa kariera. Start w dorosłe i profesjonalne wokalne życie.
Na taj samej scenie zaczynał także Janusz Panasewicz. Wiele lat wcześniej, w innych okolicznościach. Urodził się w Lipsku na Biebrzą, ale po kilku miesiącach jego rodzina przeniosła się do Olecka. Ojciec wokalisty dostał wtedy pracę na poczcie w odległym i nieznanym Olecku. Takie były czasy. Jechało się tam, gdzie otrzymywało się etat. Młody Janusz jak większość chłopców w tamtych latach kopał piłkę, pływał. Ale jego pasją była muzyka. Grywał w różnych zespołach. W ówczesnym Domu Kultury, w klubie PSS Społem u Pana Józefa Bojara. To było miejsce kultowe. Ważne dla każdego, kto chciał w tamtym czasie tworzyć i obcować z kulturą w Olecku. Tam powstawał teatr, tam każdy kto miał odrobinę talentu muzycznego mógł grywać i śpiewać w istniejących przy klubie zespołach. Nikt dziś nie pamięta już kto z kim, jak długo. Zapomniano dumnie wymyślane nazwy grup. Ktoś przychodził, ktoś odchodził.
Młody Janusz nie tylko śpiewał. Był szczęściarzem. Jego mama zakupiła mu perkusję i gitarę. Bywało, że grywał na jednym i drugim instrumencie. Po podstawówce rozpoczął naukę w Liceum i średniej szkole muzycznej w Białymstoku. Mimo to każdą wolną chwilę spędzał w Olecku. Tutaj czekali na niego koledzy. Wspólnie próbowali, chociaż w marzeniach, podbić muzyczny świat. Nikomu jednak do głowy nie przyszło, że ktokolwiek z nich będzie grał piosenki, które śpiewać będzie cała Polska i to przez 30 lat!
W wieku 17 lat Janusz Panasewicz wystąpił w Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. W tamtych czasach nie było „Szansy na sukces”, „Bitwy na głosy”, programów, które pozwoliłby pokazać się młodym talentom. Sukces w Zielonej Górze mógł stanowić przepustkę do dalszej kariery. Tak zaczynali m.in. Urszula, Izabela Trojanowska, czy Felicjan Andrzejczak. W 1975 roku po raz pierwszy zwycięzcy otrzymywali samowary. W „Koncercie Przyjaźni”, który wieńczył cały festiwal wystąpili m.in. Krzysztof Krawczyk, Irena Jarocka, Zdzisława Sośnicka czy Anna German. Janusz Panasewicz nie zdobył samowaru. Zajął niezłe VI miejsce. Zwycięzców nikt jednak dziś nie pamięta. Wśród „przegranych” znaleźli się Grażyna Łobaszewska, Michał Bajor i Janusz Panasewicz.
W siódmej klasie szkoły podstawowej czternastoletni Janusz, po raz pierwszy zetknął się z czymś, co wtedy wydawało mu się nie pojęte i nie do końca zrozumiałe. Podczas gry w piłkę w okolicach drewnianego mostku, który łączy rzekę Lega i jezioro futbolówka wpadał w znajdujące się opodal mokradła. Janusz dzielnie ruszył po zgubę. W tym dziwnym i opuszczonym miejscu natrafił na gazetę. Właściwie fragment, ledwie kilka stron. W zasadzie sam grzbiet, okładki, bez środka. Nie wiadomo czy był to „Times”, czy może „New Musical Express”. Jednak żadna z tych gazet w tamtym czasie, nie miała prawa znaleźć się zapomnianym przez Boga prowincjonalnym mazurskim miasteczku. Uwagę Janusza przyciągnęło zdjęcie. Pięciu facetów, muzyków. Niby w garniturach, ale jakichś dziwnych, nie do końca pasujących. Takich ubrań nie widziało się nigdzie na co dzień. Zespół zwał się Rolling Stones. Janusz zabrał gazetę z sobą do domu i zapytał ojca o co w tym wszystkim chodzi. Ojciec tylko westchnął i stwierdził, że to wielki zespół, ale nigdzie tego tutaj nie usłyszy.
Nie od razu jednak przyszły wokalista Lady Pank zapałał miłością do najbardziej, w tamtym czasie, rozwydrzonej brytyjskiej piątki. Wtedy fascynowały go raczej modne wówczas progresywne dźwięki spod znaku Pink Floyd. Przełom w jego życiu nastąpił, w chwili gdy poznał starszego od siebie Jerzego Makarewicza. Ten pochodzący z Olecka znakomity muzyk, basista na stałe mieszkający w Szczecinie, w tamtym czasie przyjeżdżał często do rodzinnego miasta. Pewnego dnia zaprosił do siebie młodszego kolegę i puszczał mu na przemian Rolling Stones bo jak mówił, to była muzyka sięgająca do źródeł i Wojciecha Młynarskiego, ze względu na znakomite teksty. Początkowo muzyka „Stonesów” nie przypadła do gustu przyszłemu frontmanowi Lady Pank. Wydawała mu się trudna, surowa, nieco agresywna, z silnymi bluesowymi naleciałościami. Dziś przyznaje, że wtedy „pomiędzy” Mickiem Jaggerem i Wojciechem Młynarskim dojrzał muzycznie.
W 1982 roku na koncercie w Kaliszu Janusz Panasewicz debiutuje jako wokalista głośnej już wówczas formacji Lady Pank. Jak sam wspomina trema powodowała u niego drgawki. Tym bardziej, że wokalista nie znał jeszcze wtedy wszystkich tekstów na pamięć. Pozapisywał je na odwrocie plakatów, ale fani w trakcie koncertu zabierali mu „ściągi” za każdym razem, gdy tylko się odwrócił. W Olecku, mimo że, choć to może wydać się dziwne i niewiarygodne, w tamtym czasie nie ma internetu, bardzo szybko rozchodzi się sensacyjna plotka o tym, że olecczanin wygłupia się na scenie w jakimś zespole. Reakcje są różne. Nie brakuje oburzonych, takich którzy uważają, że wokalista wstyd przynosi miastu. Nic dziwnego w Polsce dopiero zaczyna się rockowa rewolucja. „Chcemy być sobą” buńczucznie wykrzykuje Perfect. Ogolona na zapałkę Kora szokuje wyśpiewując swoją tęsknotę do Buenos Aires. Grzegorz Ciechowski przenosi orwellowski wizję do świata muzyki. Lady Pank kpi w „Vademecum skauta” z mieszczańskich przyzwyczajeń. Nie wszystkim przypada to do gustu. Wśród tych, którzy szerzą nową „rewolucyjną zarazę” jest młody chłopak z Olecka.
Wieś Bieniowce od Lipska dzieli raptem dwadzieścia kilka kilometrów. W 1956 roku do Olecka przybywają z Lipska rodzice wokalisty Lady Pank. W tym samy czasie z Bieniowic przyjeżdża także młody zaledwie 19 letni Henryk Raducha. Zamieszkuje u swojego starszego brata. Osiada na stałe w Olecku. Służba wojskowa, ślub, trójka dzieci i przede wszystkim praca. Pan Henryk jest krawcem. Pracuje po 16 godzin dziennie. Przez 41 lat ani razu nie korzysta z urlopu. Żona w domu wychowuje dzieci. Pan Henryk zarabia na utrzymanie rodziny. Życie nie było łatwe, ale on nie narzeka. Czuje się szczęśliwy. I spełniony. Swoją żonę poznał „na Trzech Króli”. Ślub wzięli kilka tygodni później, 26 lutego. Przeżyli z sobą ponad 30 lat. Bez awantur i kłótni.
Pan Henryk urodził się w muzykalnej rodzinie. Był najmłodszym dzieckiem. Starsi bracia grali w różnych zespołach po wsiach, na weselach. Na perkusji, akordeonie, skrzypcach. W wieku 13 lat młody Henryk w zastępstwie jednego ze swych braci zasiadł za perkusją. Dwa lata później grywał już regularnie na weselach ze swoimi braćmi i kolegami. Czasami tygodniami nie było go w domu. Brakowało muzyków, a chętnych do żeniaczki wielu. Dlatego często młode pary brały ślub w środku tygodnia. Łatwiej było o wolne terminy jeśli chodzi o orkiestrę.
Po przeprowadzce do Olecka Henryk nie mógł do końca odnaleźć się w mieście. Brakowało mu kompanów do muzykowania. Jak twierdzi na wsi można było zebrać więcej śpiewających osób niż w całym Olecku dzisiaj. W latach 40 i 50, czasach bez radia i telewizji, młodzież zbierała się, śpiewała, muzykowała. To była prawdziwa rozrywka. Jednak o piosenki w tamtym czasie nie było łatwo. Najczęściej w przelocie zapamiętywało się usłyszaną melodię. Ktoś pojechał do miasta, ktoś gdzieś od kogoś coś usłyszał. Ale wystarczyło posłuchać raz, dwa i zapamiętywało się całą pieśń. A potem grało się ją z pamięci, ze słuchu.
Wiele lat później w swoim zakładzie krawieckim Pan Henryk miał radio i magnetofon. Gdy spodobała mu się jakaś piosenka nagrywał. Często fragment, ale to wystarczyło. Spisywał słowa, zapamiętywał melodie. Do dziś przechowuje w domu taśmy, a w specjalnej kronice zachował najbardziej cenne teksty. Niektóre pisane jeszcze na maszynie. „Gdzie śpiew, tam dobre serce” takie motto zdobi kronikę.
W Olecku przez rok Pan Henryk uczęszczał do ogniska muzycznego prowadzonego przez Józefa Bojara. Ale szybko trafił do wojska, po powrocie ze służby ożenił się. Żona nie chciała by pan Henryk śpiewał. Gdy zaproponował, że może zarabiać grając na weselach i okolicznościowych imprezach, kategorycznie się temu sprzeciwiła. Gdy próbował śpiewać w domu narzekała, że boli ją głowa. Pan Henryk jednak się nie skarży. Uważa, że miała do tego prawo, wszak była jego żoną, a być może jej niechęć do muzykowania wynikała z zwyczajnej kobiecej zazdrości. Wiadomo przecież, że pięknie śpiewający mężczyzna jest obiektem westchnień wielu pań. Pan Henryk porzucił więc muzykowanie. W 1977 roku zakupił jednak piękny guzikowy belgijski akordeon, na który grywał sobie od czasu do czasu w zakładzie. To mu w zupełności wystarczało. Nadal posiada ów akordeon i jak twierdzi nigdy się z nim nie rozstanie.
Żona Pana Henryka zmarła w 1997 roku. Żadne z trójki dzieci, ani żadne z wnucząt nie odziedziczyło po ojcu i dziadku talentu muzycznego. Wiele lat temu zakupił on wnukom w prezencie piękny keyboard. Dziś stoi on w salonie pana Henryka.
Dwa lata po śmierci żony Pan Henryk dołączył do działającego przy Regionalnym Ośrodku Kultury „Mazury Garbate” zespołu „Oleckie Echo”. Jak twierdzi, życie bez muzyki jest smutne, a jego ciągnie do grania jak pijaka do gospody. Kilka lat temu skomponował swoją własną pieśń – „Wiewiórcza ścieżka”. Chciał stworzyć melodię ładniejszą od innych. Nagrał ją na magnetofon. Ale wciąż brakowało słów. Poprosił znajomych o pomoc, ale i oni okazali się bezradni. Kilka lat później, gdy właśnie miał udać się na rekolekcje wpadły mu do głowy dwa wersy. W kościele cały czas myślał o swojej piosence. Po powrocie do domu spisał gotowy tekst.
„Wiewiórcza ścieżka” weszła do repertuaru zespołu „Oleckie Echo”. Pan Henryk zaśpiewał ją także przed komisją w czasie castingu do programu „Bitwa na głosy”. Jak przyznał na starość człowiek dziecinnieje więc ciągnęło go do młodzieży. Ale już na miejscu dopadły go wątpliwości. Zapytał głównego koordynatora przesłuchań czy jest sens by on brał udział w castingu. Ten potwierdził i pilnował, żeby Pan Henryk nie daj Boże się gdzieś nie zawieruszył. Zarówno pierwsza jak i druga komisja była pod wrażeniem. Od razu zaproszono Pana Henryka do Ełku. Ale z akordeonem. Pojechał tam z wnukiem. Zaśpiewał „Chleb twój i mój”, „Wiewiórczą ścieżkę”, zagrał na swoim belgijskim guzikowym akordeonie. Ostatecznie nie trafił do drużyny Janusza Panasewicza, ale dziś całym sercem kibicuje OleckoTeam. Podoba mu się także Kamil Bednarek.
Dla Pana Henryka scena w Regionalnym Ośrodku Kultury „Mazury Garbate”, na której zaczęła się kariera Marty, Oli, Magdaleny, Ani, Janusza Panasewicza i wielu innych osób jest zwieńczeniem jego całego życia. Jest szczęśliwy, bo przeżył je wspaniale, bo wciąż może robić to, co najbardziej kocha. Często latem, otwiera balkon, zasiada na krześle i zaczyna koncert na akordeonie. W tym czasie sąsiedzi otwierają okna, wychodzą na balkon. Zdarza się, że dzwonią, gdy z jakichś powodów Pan Henryk nie gra przez dłuższy czas. Domagają się tych specyficznych darmowych koncertów. Lubią, gdy Olecko śpiewa.
Trzydzieści lat po kaliskim „debiucie” grupa Lady Pank świętuje swój jubileusz. Wciąż nagrywa nowe piosenki, które „puszczają” wszystkie stacje radiowe w Polsce. Na koncerty przychodzą fani w różnym wieku. Trzydzieści lat po „szoku” jakie przeżyło małe miasteczko, widząc swojego krajana, który wyśpiewuje bulwersujące wówczas teksty Janusz Panasewicz prowadzi drużynę z Olecka do sukcesu w „Bitwie na głosy”. Wspierają go między innymi Marta, Ola, Magdalena i Ania. Wspiera ich całe miasto, co sobotę zasiadając w okolicach 20.00 przed telewizorami i wysyłając sms-y. Całe Olecko śpiewa.
Nie ma już klubu PSS Społem. Nie ma Józefa Bojara. Nie ma zespołów, które przez lata pojawiały się i znikały na muzycznej mapie Olecka. Wielu niegdysiejszych liderów odrzuciło instrumenty w kąt. Wielu wstydzi się przyznać dzieciom, że kiedyś wykrzykiwali buńczuczne teksty do mikrofonu. Olecko wciąż jednak śpiewa.