Polacy są leniwi, głupi, wódkę piją, awanturują się i Boga kochają, a sąsiada i obcych nienawidzą. Znamy te często powtarzane stereotypy na temat Polaków za granicą (i nie tylko). Pewnie wielu z naszych rodaków idealnie pasuje do tego niechlubnego schematu, ale czy wszyscy i czy większość?
Polscy ekonomiści ciągle nas przekonują, że polskie płace nie mogą być na takim samym poziomie jak na zachodzie bo nasza wydajność jest dużo niższa. Tymczasem Polacy za granicą zasuwają aż miło. Pracodawcy ich chwalą, że tacy sumienni, obowiązkowi i… wydajni. Czyli leniwi zostają w Polsce, a ci mniej leniwi wyjeżdżają? A może owa mityczna wydajność to zwykła ekonomiczna ściema?
Nieważne. Ważne, że o Polakach za granicą w Polsce przez lata mówiło się różnie. Najczęściej źle. Ten obraz zmieniła nieco nowa emigracja zarobkowa, która po otwarciu granic ruszyła za lepszym życiem do lepszego świata. I… większości się udawało. Jakoś się tam urządzali, znajdowali pracę. Odnieśli mniej lub bardziej umiarkowany sukces. Sukces, na który nie mieliby szans w Polsce. Bo, wiadomo ta nieszczęsna wydajność.
Powyższa reguła przez lata nie dotyczyła piłkarzy. Bo oni często z Polski wyjeżdżali “kupowani” za mniej lub bardziej zdumiewające dla przeciętnego człowieka pieniądze, dostawali za granicą pensje, o których 99% emigrantów zarobkowych nawet nie marzy i… nic. Zazwyczaj grzali ławę. Bo trener ich nie lubił, bo źle się czuli, bo to czy tamto. Za taką kasę panowie okazywali się być klasycznym przykładem, tego że Polak słaby jest i mało przydatny. Ot, taki paradoks – większość Polaków za dużo mniejsze pieniądze radziła sobie świetnie i znajdowała posady, a taki kopacz, który kasował co miesiąc spore sumy nie mógł się odnaleźć.
To jednak na szczęście się zmieniło. Dziś mamy piłkarza, który zadziwia cały świat, którego nazwisko znają dzieci w Afryce czy Azji. Polaka, który przyszedł do solidnego niemieckiego klubu, zakasał rękawy i po roku został gwiazdą. Niewielką, ale dobre i to na początek. Ba, ów piłkarz nie spoczął na laurach. Chciał więcej i więcej. I więcej sobie wyszarpywał. Z roku na rok jego wartość rosła. Aż przerosła jego pierwszy niemiecki klub, więc nasz rodak przeniósł się do dużo większej korporacji. Korporacji, której firmowy znak rozpoznawalny jest na cały świecie. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że nasz piłkarz przyszedł do tego klubu, by pobierać solidną pensję. On przyszedł by udowodnić swoją wartość i przydatność. By pokazać swoją wydajność. W ostatnich tygodniach imponującą.
Nie lubię piłki nożnej. To znaczy pokopać, pobiegać, pograć – tak, lubię. Ale oglądać już nie. Współczesna piłka jest przeżarta komercją. Jest symbolem najgorszego merkantylizmu. Pensje najlepszych piłkarzy są niebotycznie wielkie i zwyczajnie urągają zdrowemu rozsądkowi. Polityka FIFA i UEFA bardziej przypomina działania mafijne niż radosne sportowe przedsięwzięcia. Ale wczoraj zobaczyłem, coś co po ludzku mi zaimponowało. Zobaczyłem Roberta Lewandowskiego, który z siłą torpedy wbił się w bramkę Szkotów, który gotowy był rzucić się na piłkę z całą jedenastką przeciwników na plecach. Wyraz twarzy Lewandowskiego po zdobyciu bramki, jego zgarnięcie piłki pod pachę, początkowe odganianie się od szczęśliwych kolegów i podążanie w kierunku środka boiska… On, ten mecz chciał jeszcze wygrać.
Po ludzku to było imponujące. Bo Lewandowski ma teraz wszystko. Jest gwiazdą światowej piłki, zarabia dobre pieniądze, a jak tak dalej będzie grał, to zarabiać będzie jeszcze więcej. Za grę w reprezentacji dostaje dużo mniej. Ale on chce grać z reprezentacją na dużym turnieju. Chce być obecny na Mistrzostwach Europy nie na trybunach, ale na boisku. Wśród kolegów, dopingowany przez kibiców.
Lewandowski mógł przejść taką samą drogę jak wielu naszych piłkarzy. Mógł zadowolić się kilkoma sezonami kopania w przeciętnych zachodnich klubach, za przeciętne, ale jednak w Polsce nieprzeciętne pieniądze. Mógł żyć spokojnie, na luziku, brylować z brylantyną we włosach w polskich mediach, kręcić się potem wokół polskiej piłki. Mógł też ponarzekać, że się nie dało, bo trener, bo warunki, bo ciężko, bo koledzy, bo kontuzje. Ale on chciał więcej. I dziś my wszyscy z tego jego więcej czerpiemy ogromną radość.
I tak sobie myślę, że gdyby takich Lewandowskich w Polsce było więcej… Gdyby takich Lewandowskich było choćby kilku w Olecku i innych miastach, to być może dziś to Angela Merkel słuchałby poleceń naszego premiera, a nie odwrotnie. Może więc warto poza radością ze strzelonych przez Lewandowskiego goli wyciągnąć pewną naukę – że zamiast narzekać, marudzić i stękać trzeba zakasać rękawy. Bo, choć się na kopanej słabo znam, to pamiętam, że podobnie utalentowanych jak Robert Lewandowski piłkarzy mieliśmy w swojej historii nawet sporo. Żaden z nich nie miał jednak w sobie dość determinacji, woli i chęci. Żaden z nich nie wepchnąłby tej piłki do siatki. Bo się nie dało. A okazało się jednak, że można, że się da. Może więc i z tym naszym Oleckiem też się da. Może tylko trzeba ruszyć za piłką, nie oglądając się za siebie i na przeciwników. I wepchnąć ją do pustej bramki.