Z Januszem Panasewiczem o 30 leciu Lady Pank w dyskograficznej pigułce

W naszej redkacji mocno przedświąteczny nastrój. Nie chcemy już zajmować sie bieżącymi i palącymi sprawami. Przygotowaliśmy dla was kilka obszernych (a jakże!) i ogólnych tekstów, które polecamy na te świąteczne dni. Na początek przedstawiamy drugą część rozmowy z Januszem Panasewiczem z okazji 30 lecia Lady Pank. Poprosiliśmy wokalistę aby opowiedział historię zespołu poprzez dyskografię grupy. Ale to nie koniec naszych muzycznych niespodzianek. Postanowiliśmy z okazji 30 lecia Lady Pank i wrześniowego koncertu grupy w Olecku zaproponować wam zabawę “10/30 czyli” 10 najważniejszych piosenek Lady Pank na 30 lecie. Szczegóły po świętach.

 

redakcja iolecko.com: Historię zespołu Lady Pank w dyskograficznej pigułce zacznijmy od debiutu czyli płyty „Lady Pank”.

 

Janusz Panasewicz: To był okres kompletnego szaleństwa.

 

Zaszumiało w głowie?

Może trochę tak, ale nie za bardzo był na to czas. Naprawdę, to było coś niesamowitego. W sumie ta płyta mogłaby się nazywać „The Best of…” ponieważ jej produkcja trwała rok. A myśmy musieli jakoś żyć. Graliśmy koncerty i wrzucaliśmy co 3 miesiące do „Trójki” i innych stacji radiowych, kolejne utwory. W efekcie, gdy ukazała się płyta to już mogliśmy ją śmiało nazwać „The Best of…”. Taki to był czas.

 

Dużo ludzi już dziś tego nie pamięta, ale trzeba było wtedy tak zwany „przydział” dostać.

 

Ależ oczywiście. W Pionkach koło Radomia był skład masy bitumicznej do produkcji płyt. Pierwsze zamówienia na „Lady Pank” wynosiło ponad milion sztuk! Co dziś oczywiście wydaje się ilością niemożliwą. Ale nie mogliśmy wyprodukować aż tyle płyt, bo nie było masy! A przecież trzeba było wydać krążki innych artystów. Nie wiem jakim cudem, ale skończyło się na nakładzie 750 tys.

 

„Ohyda”

 

To płyta, która powstała trochę z rozpędu. Bardzo niełatwo było nam ją nagrywać. Ale ludzie oczekiwali, że nagramy kolejną płytę. Graliśmy wtedy mnóstwo koncertów, to był czas intensywnych tras i czuliśmy tą presję. Ale nie wiem, czy nie nagraliśmy „Ohydy” troszkę za wcześnie. Chyba trzeba było jeszcze zaczekać. Pamiętam dobrze pracę nad tym krążkiem. Zawsze trudno jest po pierwszej płycie, która odniosła ogromny sukces, nagrać drugą lepszą, albo co najmniej równie świetną. Niewielu się to udaje. Niemniej przyjemnie ją wspominam. Bardzo wesoło.

 

„Lp3″

 

No tak, pamiętam ten okres. Czas tak zwanej afery „wrocławskiej” związanej z Jankiem. Bardzo trudny dla nas moment. I do tego rysunki Pawła Mścisławskiego, które zamieściliśmy na tej płycie. On tam narysował ludka z opuszczonymi spodniami. Zupełnie tego nie planowaliśmy. Zanim ten incydent miał miejsce to rysunki były już gotowe. Można powiedzieć, że Paweł wykrakał aferę.

„O dwóch takich, co ukradli księżyc” to był w zasadzie duet?

Od Lecha Nowickiego, który wtedy bodajże pracował w Polskim Radiu dostaliśmy propozycję, żeby napisać muzykę do filmu w reżyserii Leszk Gałysza. Wydało się nam to bardzo ciekawe. Ale koledzy powiedzieli, że nie mają czasu, że chcieliby spędzić trochę czasu ze swoimi dziewczynami. Wyjechać nad morze, pobyć prywatnie. Dlatego na początku przy tym projekcie byłem tylko ja i Janek. Zrezygnowaliśmy z wakacji i nagrywaliśmy to we dwóch. To było bardzo ciekawe doświadczenie i nie takie trudne. Janek miał wtedy bardzo płodny kompozycyjnie okres. Piosenki wychodziły mu „spod palca” jedna po drugiej. A, że tematyka była określona więc napisanie tekstu też nie sprawiało aż takiego kłopotu.

 

„Tacy sami”

 

Płyta powstała po naszym powrocie. Po „banicji” związanej z „incydentem wrocławskim”. Rozszerzyliśmy instrumentarium, dodaliśmy klawisze. Przeżywaliśmy wtedy fascynację amerykańskim graniem a la Van Halen. Jurek Suchocki, który nie był na stałe w zespole, ale pełnił rolę sidemana, grał na klawiszach. Płyta powstała w Pruszkowie. W wynajmowanym przez Janka domu. On tam wtedy mieszkał. Tam powstał cały materiał, odbywały się próby. I chyba wyszła niezła płyta. Zawsze z tych płyt coś tam zostaje.

„Zawsze tam gdzie Ty” czyli nowe czasy?

 

Tak. Pojechaliśmy do Stanów i okazało się, że Paweł Mścisławski postanowił nie wracać do Polski. Kupił sobie ciężarówkę i został kierowcą wielkiego trucka. Chciał w ten sposób zwiedzić Amerykę. Zresztą chyba nadal to robi, to znaczy nie jeździ już ciężarówką, ale wynajmuje innym samochody. Jarek Szlagowski i Edmund Stasiak też zaczęli szukać czegoś innego i zaczęło się robić mało przyjemnie. Coś z tym trzeba było robić. Wtedy pojawił się Kostek Joriadis i Piotrek Urbaniak, który dziś gra w Perfekcie. I wspólnie ja, Janek, Szlaga, Kostek i Piotrek nagraliśmy płytę, na której mieliśmy w końcu wielki przebój. To fajna piosenka.

„Na na”


Płyta nagrana po kolejnym powrocie. Gdy byłem w Stanach zadzwonił do mnie Janek i powiedział, żebym przyjeżdżał, bo on ma nowych, świetnych ludzi. Nie robił żadnego castingu. W tej branży wszyscy się znają. Ktoś komuś przekazał, że Janek szuka gitarzysty, perkusisty i tak dalej. Przyszli wtedy do niego młodzi chłopcy. On ich pytał, „masz gitarę”? Nie, odpowiadali, ale będę miał. Masz piecyk? Nie, ale będą miał, jak mnie przyjmiesz. To było bardzo pozytywne doładowanie. Niezwykły czas, nowi ludzi, o wiele od nas młodsi. Poznawaliśmy się wtedy. Oni dali nam pozytywnego kopa. Pamiętam doskonale, że próby mieliśmy obok kortów Legii w jakimś magazynie.

 

„Międzyzdroje” Przyznam, słabo kojarzę to wydawnictwo.

On została wydana przez prywatną wytwórnie z Krakowa. Takie była czasy. To była trochę nasza pomyłka. Bynajmniej nie artystyczna. Okazało się bowiem, że właściciel tej firmy miał kłopoty z prawem. Nie płacił ZaiKS-ów i czegoś tam jeszcze i w związku z tym płyta przeszła bez echa. Promocyjnie zostało to położone na całej linii.

 

“Zimowe graffiti”

 

Zaskakująca płyta. Pamiętam w czasie jakiegoś nagrania w telewizyjnym studio na Woronicza, Janek dostał propozycję żeby nagrać piosenki, które będą czymś w rodzaju świątecznego graffiti. Nie kolędy ale właśnie świąteczne piosenki. Wtedy przypadkowo spotkał Jacka Cygana i zapytał, go czy nie napisałby teksów na taką płytę. To była jednak bardzo szybka robota. Jacek powiedział, że musi mieć na to co najmniej 2 miesiące. Nie mieliśmy tyle czasu i Janek zapytał mnie „weźmiesz się za to”? Odpowiedziałem „dawaj te numery”. Całość stworzyłem w trzy dni. Pisałem 2 teksty, wchodziłem do studia, które było, o kurczę, na Tarchominie, gdzieś na 12 piętrze w mieszkaniu u Wojtka Olszaka. Bardzo to wszystko szybko poszło.

 

„W transie”

 

To był pomysł, który mi się nawet w tamtym czasie podobał, ale dziś uważam, że nie był dobry. Wszyscy wtedy słuchaliśmy Prodigy i zachwycaliśmy się takim brzmieniem. Wojtek Olszak zadeklarował że pododaje elektroniczne elementy do naszych starszych utworów. Graliśmy to nawet na koncertach. Po dwa, trzy numery z dodatkowymi bębnami, loopami. Ale bez przekonania. To się nie przyjęło, choć prze kilka lat zawsze coś z tej płyty graliśmy na koncertach. Ale dziś już tego praktykujemy.

 

„Łowcy głów”

Od pewnego czasu to ja pisałem teksty. I być może dlatego pracę nad tą płytą mile wspominam, bo miałem w zespole większą wolność i mogłem robić to, co chciałem. Oczywiście czasami odwoływaliśmy się do Andrzeja (Mogielnickiego), on z nami współpracował, pomagał. Ale to były już moje teksty, co zmieniło nieco charakter naszej muzyki, ale dla nas było to potrzebne.

 

„Nasza reputacja” czyli początek tego wieku

 

Na płycie jest kilka niezłych piosenek, które trafiły do radia i które gramy do dzisiaj. Na przykład „Słońcem opętani”. To trochę niedoceniony album. Utwory były dość długie, niekomercyjne, nie radiowe. Ale nam się podobało, bo super to się grało na koncercie.

 

„Teraz”

 

Powrót „Mogiela” czyli Andrzeja Mogielnickiego. Pomyśleliśmy, że może z nim pogadamy i zrobimy coś innego, wspólnie. To był udany powrót. Ja sobie umiem radzić z tekstami, które dostaję. Tym bardziej, że znam Mogiela i dobrze się z nim czuję towarzysko. On mnie dużo nauczył.

 

„Strach się bać”

To był duży sukces, bo ludzie mieli polityczne skojarzenia, że niby to wymierzone było w Kaczyńskiego. Kompletnie jednak nie o to chodziło. Ale tak to kojarzyli. Oczywiście Mogiel ma lewicowe poglądy. Wychował się na Żoliborzu i nie bardzo przepada za Kaczyńskim. Miał pewne uprzedzenie i „wcisnął” politykę w teksty i tak to ludzie skojarzyli. Ale to bardzo dobra płyta.

 

„Maraton”

Nasze ostanie dzieło. Tym razem postanowiliśmy, że i ja i Andrzej dostaniemy trochę muzyki i napiszemy teksty. Założenie było proste, jeśli zespół akceptuje piosenkę to nieważne, kto napisze tekst, bierzmy ją. No i okazało się, że Andrzej napisał dwa numery, a ja pozostałe. To był bardzo naturalny proces przy niczym się nie upieraliśmy. Tak po prostu, naturalnie wyszło.

Komentarze
Więcej w Janusz Panasewicz, kultura, Lady Pank, muzyka
Ławeczka z Cyrwusem i Konieczkowską w Gołdapi

"Ławeczka" Aleksandra Gelmana to chyba najczęściej i najchętniej grana w ostatnich latach sztuka teatralna. Pozornie nie wymaga ona zbyt wyszukanych...

Zamknij