Zgwałcone Mazury. Róża Wojciecha Smarzowskiego

Reżyser Wojciech Smarzowski zarzeka się, że chciał nakręcić opowieść o miłości. Zrobił to na swój sposób. W całym filmie nie pada ani jedno słowo na temat miłości. Nie ma pocałunków, kwiatków, patrzenia sobie w oczy. Jest za to codzienność. Trudna, bolesna i nieoczywista. Jest też miłość. Do ludzi, do ziemi, tradycji i historii. Wbrew podłym czasom. Miłość, która nie ma prawa się zdarzyć w świecie miłości pozbawionym.

 

Wszystko w tym filmie jest szare, spopielałe. Mazury nie zachwycają kolorami, nie mamią kiczowatymi pejzażami. Szarzy są także ludzie, ich czyny, charaktery, podłości. Świat cały wydaje się okaleczony, poraniony. Oszalały w niegodziwości. Wojna nadal trwa. W ludzkich czynach, w ich pamięci. Determinuje ludzkie zachowanie. Zło dominuje. Zło wydaje się wszechobecne i naturalne. Świat „Róży” przypomina „porażonych wojną” bohaterów Tadeusza Borowskiego. Nawet pies ma w nim tylko trzy nogi.

 

Wstyd. To dominujące uczucie w czasie projekcji. Gwałcone kobiety, gwałcone Mazury. „Tu nic nie jest wasze” wykrzykuje tępy żołdak do grupy tubylców. Pastor w pięknej przemowie zachęca ludzi by pozostali, bo jak oni odejdą znikną Mazury. A potem na skutym lodem jeziorze wieszczy przyszłość. Najpierw Niemcy odebrali Mazurom ich tożsamość, reszty dokonają Polacy. Wstyd wbija coraz mocniej w fotel.

 

Mazury samotne i opuszczone. Nikt nie jest już u siebie. Tubylcy muszą wyrzec się swojej odrębności by uniknąć deportacji. Na zawsze utracili już swoje Mazury. Pastor oddaje kościół katolickiemu księdzu. Nie będzie już nabożeństw po niemiecku. Rosjanie traktują te ziemie jako podbite i obce, a wszystkich mieszkańców uważają za Niemców. Komuniści pilnują ludowego porządku, chcą Mazur czystych etnicznie. Za nic mają pamięć, tradycję. Są niczym średniowieczni kolonizatorzy – tępi, bezmyślni, ordynarnie brutalni. Róży nie lubi nikt. Polacy traktują ją jak Niemkę, Mazurzy nie mogą jej wybaczyć kolaboracji z sowietami. Przesiedleńcy próbują wyrwać dla siebie ile się da. Nikt nie obroni Mazur. Cierpią w ciszy.

 

Skromnie jest ten film opowiedziany. Krótkimi sekwencjami, z niewielką ilością dialogów. Oszczędnie, bez pośpiechu, introwertycznie. Przemawia do nas obrazami, nie słowami. Tadeusz i Róża siedzący przed domem niczym postaci z obrazów Gierymskiego. Pies bez nogi. Twarz Róży, gdy kolejny pijany bandyta w mundurze gwałci jej ciało. Tadeusz otwierający okna przed wyprowadzeniem trumny.

 

Mazury gwałcone i opuszczone mówią do nas szeptem. Śmierć nie krzyczy. Miłość nie krzyczy. Tadeusz choć nosi imię najbardziej romantycznego spośród polskich bohaterów literackich nie wije się w konwulsjach pamięci ukochanej. Ledwie kilka obrazów, nieco zamazanych, prześwietlonych, odcinających się od ogólnej szarości, to wszystko co mu pozostało po Róży. Wystarczy by przetrwać. Odmieniona i zdeformowana twarz Tadeusza, gdy po latach wraca z więzienia jest niczym twarz umęczonego Chrystusa pędzla lokalnego artysty.

 

Mazury ukrzyżowane. Nie wiemy czy w tej historii przewidziano jednak happy end w postaci zmartwychwstania.

 

Wiemy jednak, że to jeden z najpiękniej opowiedzianych filmów o miłości w ostatnich latach. Nijak się jednak nie da go nazwać romantyczną komedią. Być może dlatego tyle w nim prawdy.

 

 

Komentarze
Więcej w kino, Kino Mazur, kultura, Olecko, ROK
Piotr Karpienia Kobietom

Piotr Karpienia jest dla Ełku tym czym dla nas obecnie drużyna Janusza Panasewicza. Z tą drobną różnicą, że nasza drużyna dopiero...

Zamknij