“Inní” Sigur Rós

Był listopad 2000 roku, gdy wszedłem do pewnego małego sklepu płytowego w centrum Warszawy. Młoda, zamyślona dziewczyna nieobecnym wzrokiem patrzyła przez okno, które wychodziło na szare podwórze. W tle sączyła się muzyka. Niezwykła, wstrząsająca i niezrozumiała. Poczułem, że czas wstrzymał oddech. Stanąłem jak wryty i trwałem tak przez kilka minut, zasłuchany po środku sklepu, z rozdziawiona gębą. Dziewczyna dalej patrzyła przez zastygłe okno. To było jak muzyczny wstrząs anafilaktyczny. W końcu przerwałem trans. Zapytałem o nazwę zespołu. Dziewczyna sięgnęła po płytę – Sigur Rós, z Islandii, dziś to przyszło, a ja nie mogę się od tej muzyki uwolnić – odpowiedziała.

 

Nie wszyscy ich kochają. Wielu drażni falset Jónsiego. Dla wielu ich muzyka wydaje się zbyt pompatyczna i napuszona. Dla mnie, od listopada 2000 roku, pozostają bardzo ważnym zespołem. Nie wiem, czy umiem mówić o nich bez emocji.

 

„Ágætis byrjun” była ich pierwszą wielką płytą. Niektórzy twierdzą, że najważniejszą. Mam ją do dziś. Trzymam jak relikwię. Zapłaciłem za nią ogromne pieniądze. Nigdy tego nie żałowałem. Nie wiem, czy to był jeden z pierwszych egzemplarzy płyty w Polsce. Wiem, że w sklepie został jeszcze drugi. Tamten być może nadal jest w posiadaniu owej dziewczyny.

 

Do dziś nagrali 5 studyjnych płyt. Dwa razy koncertowali w Polsce. Z lokalnego islandzkiego zespołu stali się światową gwiazdą. Właśnie światło dzienne ujrzała ich koncertowa płyta „Inní” (Wewnątrz) oraz film pod tym samym tytułem.

 

Czarno białe kadry odzierają obraz z niepotrzebnych ozdobników. Pozostają tylko emocje i muzyka. Silna, sugestywna, rozpoznawalna. To ona jest główną bohaterką. Detale, szczegóły niewidzialne z daleka, gdy stoi się w zahipnotyzowanym tłumie w czasie koncertu, nabierają koloru i znaczenia, są artefaktami muzyki. Zmęczony oddech muzyków, ich napięte mięśnie, struny głosowe służą muzyce i emocjom, które są w nich, które każda nuta z nich wydobywa. Choć obraz jest surowy, niczym islandzkie pejzaże, posiada w sobie ogromną siłę, która emanuje z ekranu, wdziera się w mózg, wbija, pozostaje na długo. Wszystko zanika, czasy, kolory, kształty, wszystko tworzy się na nowo. Misterium emocji, korowód snów. 70 minut mija jak minuta i trwa wieczność. “Ný Batterí”, “Svefn-g-englar”, “Sæglópur”, Festival” muzyczne perełki przetykane archiwalnymi ujęciami, pozornie rozsypanymi bez ładu jak paciorki wspomnień rozrzucone na podłodze. I wreszcie finał jak zwykle nieopisywalny. „Untitled 8″ zwany przewrotnie „Popplagið” (Popowa piosenka), który zamyka ich najwybitniejszą płytę „()” i niemal każdy koncert. Senny riff wyłania się niepozornie z gitary pryszczatego zespołu młodych chłopców, którzy grają koncert na niewielkiej scenie, w jednym z tych wielu muzycznych klubów, gdzie gra się u progu sławy dla popijającej piwo publiki. Ale już za chwilę obraz płynnie przechodzi w finałową czarno-białą orgię i wybucha na wielkiej scenie w londyńskim Alexandra Palace. Dźwięki zaczynają obłędny taniec szaleństwa, kadry wpadają w trans, bezwzględny walec transcendencji niszczy nasze jestestwa. „Popowa piosenka” wyrzuca nas poza wszechświat do wewnątrz (Inní). Bliżej muzyki, bliżej nas, bliżej wszystkiego już nie da się być.

 

Długo po zakończeniu seansu siedzieliśmy w fotelach kinowych, obserwując końcowe napisy przemykające przez ekran. Jakbyśmy nie chcieli uwierzyć, że to już koniec, że to czego doświadczyliśmy zdarzyło się naprawdę. Wybitny, piękny i mądry film, utkany z samych dźwięków, dźwiękami do nas przemawiający.

 

Sigur Rós, „ Inní”, zdjęcia Vincent Morisset, premiera polska 7 listopada 2011

Komentarze
Więcej w film, kultura, muzyka, recenzja
Andropauza w Suwałkach

„Andropauza męska rzecz" to najnowsza komedia Jana Jakuba Należytego, którą będzie można zobaczyć 28 listopada w Suwałkach.   Gwałtowny spadek...

Zamknij