“Plumkający” Beirut

Nowa płyta Zacha Condona i jego kolegów (Beirut „The Rip Tide”) z pozoru niczym nie zaskakuje. Niecałe 40 minut muzyki, dziewięć krótkich utworów z większą lub mniejszą ilością dęciaków i różnego rodzaju dziwnych instrumentów. Odrobina „naiwnej” elektroniki („Santa Fe”). Mnóstwo innych klimatów, rozpoznawalnych dla każdego, kto ze trzy razy Beirut usłyszał. Zespół nadal brzmi jak 5 razy lepsza wersja Gorana Bregovića, nadal indie, alt-folk i po amerykańsku.

 

Czego więc brakuje? Ognia? Siły? Dynamiki? Przeboju na miarę „Nantes”? Bez wątpienia trzecia płyta Beirut to dzieło najbardziej kameralne. Jeśli „trąby” to nie takie, co przewracają wnętrzności, jeśli sekcja, to nie podrywająca z fotela. Nadal jest to granie lekko naiwne, bezpretensjonalne, radosne, ale… chyba bardziej oszczędne w emocjach, bardziej wyciszone. Bo częściej zamiast ogłuszających dęciaków słyszymy pianino, jakiś „smętne” plumkanie… Być może to echo kryzysu jaki kilka lat temu dotknął i Zacha i zespół, a być może świadome poszukiwanie nowej drogi. Czas pokaże, czy ta płyta będzie cieszyć nas tak samo jak dwie poprzednie („Gulag Orkestar” i „The Flying Club Cup

.

 

Beirut

„The Rip Tide”

premiera, sierpień 2011

Komentarze