Po co nam “Przystanek Olecko”? Cz.2

Kolejna, druga już część, subiektywnych spostrzeżeń na temat najważniejszej kulturalnej imprezy w Olecku. Część pierwszą możecie przeczytać tutaj:

https://www.iolecko.com/artykul/123/Po-co-nam–Przystanek-Olecko—Cz-1.html

 

 

Kiedy zaczęła się powolna degradacja „Przystanku”? Trudno powiedzieć. Jak wszystkie tego typu zjawiska, był to powolny, niezauważalny proces, efekt wielu zaniedbań, bądź zwyczajnie niesprzyjających okoliczności. Impreza zaczęła tracić swoje znaczenie stopniowo, ale za początek procesu erozji można uznać moment, w którym nastąpiło pierwsze, delikatne przesunięcie akcentów z działań „kreacyjnych”, różnego rodzaju akcji twórczych, rozmaitych konfrontacji i zdarzeń o charakterze artystycznym na rzecz imprezy muzycznej. W dodatku, o coraz bardziej komercjalizującym się charakterze. Ostateczny upadek dokonał się w chwili, gdy zadecydowano o „ogólnodostępności” koncertów, czyniąc z nich darmowe widowiska „dla każdego”. „Przystanek Olecko” stracił swój ponadregionalny, a nawet ogólnopolski charakter, stając się imprezą lokalną. Odbyło się to przy całkowitej akceptacji władz, które prawdopodobnie dostrzegły, że „Przystanek” w tej formule, nie jest już w stanie przyciągnąć nikogo z zewnątrz i przypieczętowały los imprezy, która od tego momentu miała pełnić rolę igrzysk, jakie rządzący organizują dla mas.

 

Koncerty niemal od początku towarzyszyły imprezie. Były jej nieodłącznym, być może najważniejszym, ale nie jedynym elementem. Do Olecka, przynajmniej na początku, przyciągała nie magia gwiazd, ale idea samych spotkań, wielorakość imprez i możliwość uczestniczenia w wydarzeniu wielokulturowym. Niestety z czasem koncerty stały się elementem dominującym. Intelektualne i ideologiczne podłoże imprezy, które leżało u podstaw pomysłu zostało zastąpione coraz większą komercyjną hucpą. „Przystanek” z niepowtarzalnego, inteligentnego, poszukującego i inspirującego artystycznego performancu, zmienił się w zwykły festyn z muzyką i piwem. Gdzieś po drodze zagubiono idę, sens imprezy. W pamięci mieszkańców pozostaną więc koncerty Dody, czy Bajmu, a nie intrygujące działania artystyczne. „Przystanek” przestał oferować rzeczy niezwykłe, utracił tym samym swoją atrakcyjność i dziewiczość.

 

W drugiej połowie lat 90. koncerty polskich gwiazd (także tych, nie zaliczanych do nurtu mainstreamowego) przyciągały wielu uczestników i stanowiły nie lada atrakcję, także turystyczną. Niemal wszędzie. Koncerty w ramach „Przystanku Olecko”, doskonale „dopasowane” programowo do idei imprezy, ściągały do miasta tłumy. Warto bowiem pamiętać, że w tamtym czasie, tak zwany rynek koncertowy w Polsce, dopiero „raczkował”. Światowe gwiazdy, z wielu względów, przyjeżdżały do Polski bardzo rzadko. Głównymi beneficjentami w takiej sytuacji były więc polskie zespoły, które zaczęły powstawać w tym czasie jak grzyby po deszczu. Tym bardziej, że zapotrzebowanie na koncerty rosło w sposób lawinowy. Ale w ciągu kilku lat rynek koncertowy przeżył gwałtowną rewolucję. Stabilizacja polskiej gospodarki i co za tym idzie waluty, poprawiająca się infrastruktura, rosnący popyt coraz bardziej wymagającej publiczności – wszystko to spowodowało, że Polska, niegdyś muzyczny zaścianek, dołączyła do Europy. I to w zaskakującym tempie. Otwarcie na świat i rewolucja internetowa stworzyły niespotykane dotąd możliwości. Słuchacze w błyskawicznym tempie poszerzali swoje horyzonty, docierali do wcześniej nieznanej muzyki, stawali się częścią wielkiej, muzycznej, globalnej wioski. Agencje koncertowe, które zaczęły powstawać w tempie przyrostu geometrycznego, zacierały ręce i zapraszały coraz więcej zagranicznych artystów. Z różnej półki. Dość szybko okazało się, że organizacja koncertu zagranicznego artysty jest obarczona mniejszym ryzykiem i może zapewnić wyższe zyski. Honoraria tych wykonawców mogły śmiało konkurować z wynagrodzeniem rodzimych artystów. W wielu przypadkach okazywało się, że per saldo koncert gwiazdy zagranicznej kosztował organizatorów mniej niż polskiej, a jego marketingowa siła była nieporównywalnie większa. Swoją drogą, to proces zrozumiały, bo polskie zespoły na ogół koncertują tylko na terenie naszego kraju (ewentualnie w USA) i grając niewiele koncertów oczekują dość wysokiego wynagrodzenia. Tymczasem zespoły zagraniczne, w ciągu jednej tylko trasy, potrafią zagrać tyle koncertów, co rodzime gwiazdy w ciągu roku. Dlatego mogą sobie pozwolić na niezbyt wygórowane oczekiwania jeśli chodzi o honoraria.

 

Wracając jednak do owego muzycznego boomu w Polsce, który miał miejsce w pierwszej połowie lat 90., trzeba przyznać, że nasi sąsiedzi, początkowo niemrawi, dość szybko dostrzegli potencjał w tego typu imprezach, tworząc konkurencyjne projekty. W krótkim czasie okazało się, że to co jeszcze niedawno decydowało o atrakcyjności „Przystanku” wśród okolicznej ludności, utraciło swoje znaczenie. Ełk dorobił się profesjonalnej sceny i organizuje regularne koncerty przez cały rok. Suwałki po latach kompletnej hibernacji, stworzyły formułę międzynarodowego festiwalu, który tchnął ducha w to, wydawałoby się martwe miasto. W Węgorzewie powstała bardzo ciekawa impreza muzyczna, która choć przez lata borykała się z problemami, to utrzymała się na mapie festiwalowej i wciąż się rozwija, przeformatowywując swoją formułę w zależności od potrzeb rynku i koniunktury. Koncerty polskich gwiazd, niegdyś mocny punkt turystycznej oferty, kompletnie straciły swoje znaczenie. Mieszkańcy wielkich miast, w ciągu roku, niemal codziennie mają możliwość uczestniczenia w podobnych imprezach muzycznych, często stojących na znacznie wyższym poziomie. Dla nich występ zespołu X i Y, który dość regularnie koncertuje w ich mieście nie był wystarczającym magnesem, który mógłby przyciągnąć ich do miasta w czasie urlopowym. Planując swój wypoczynek, szukali czegoś wyjątkowego, niepowtarzalnego, nie tego, co mają w swym „kulturalnym menu” na co dzień.

 

Osoby odpowiedzialne za „Przystanek Olecko” przespały moment zmian. Nie dostrzegły jak odbiorcy na nowo formułują swoje potrzeby względem kultury. Przegapiły także gwałtowną rewolucję jaka się dokonała na rynku muzycznym. Chcąc ratować podupadającą imprezę i przyciągnąć publiczność, postanowiono dokonać gwałtownego zwrotu ku komercjalizacji „Przystanku Olecko”. Niestety ten sposób myślenia okazało się ślepą uliczką, gdyż impreza oddalała się od swojego źródła i podążała prostą ścieżką ku degradacji.

 

Z pewnością, antidotum na malejące zainteresowanie imprezą, miała być rezygnacja z biletów i karnetów. Decydenci poszli za modą i ostatecznie odebrali imprezie duszę. O tym jak wielką szkodę wyrządziły darmowe, wielkie plenerowe koncerty w Polsce, pisze się już naukowe dysertacje. Coraz więcej zespołów odmawia uczestnictwa w tego typu przedsięwzięciach, uznając je za przejaw najgorszego rodzaju komercjalizacji i przykład psucia rynku. Jeśli coś bowiem jest dobre musi kosztować. To jest żelazna zasada ekonomi. Niestety darmowe koncerty stały się dla wielu samorządów najprostszą „inwestycją” w kulturę. Władze finansując darmową imprezę muzyczną, mogły poczuć satysfakcję ze spełnienia obowiązku wspierania działań kulturalnych, w dodatku powszechnie dostępnych. Każdy szanujący się samorząd powinien kulturę wspierać. Organizacja koncertów plenerowych dla mieszkańców miasta okazała się najmniej skomplikowanym procesem tworzenia, animowania i kreowania kultury na terenie gminy. Szalenie wygodnym i racjonalnym, nie wymagającym rozbudowanych strategii i planów. Okazało się jednak, że niewiele z kulturą miało to wspólnego.

 

Niestety, dość późno cześć samorządowców odkryła, że darmowe koncerty bardziej przypominają jarmark niż poważną imprezę kulturalną. Tym bardziej, że w ciągu kilku lat powstała silna reprezentacja rodzimych gwiazd i gwiazdeczek, które doskonale odnalazły się w nowym modelu samorządowej polityki kulturalnej i windując ceny honorariów, zarabiały na tego typu imprezach ogromne pieniądze. Ich kuglarstwo czasami nie miało granic. Rekordziści potrafili zagrać w ciągu dnia dwa, a czasami nawet trzy koncerty, w niewiele od siebie oddalonych miastach. Zespoły zacierały ręce i liczyły wpływy na konto, a samorządy potulnie realizowały swoją misję upowszechniania kultury.

 

Jak każda patologia tak i ta w końcu obróciła się przeciw twórcom. Dziś zespoły, które królowały na darmowych festynach, mają ogromny problem ze sprzedażą swych biletowanych koncertów. Ich odbiorcy przyzwyczaili się, że dostają wszystko za darmo i nie mają zamiaru płacić. Płyty ściągają z internetu, a na koncertach swych idoli chcą bawić się za darmo. Karnawał przerósł twórców. Darmowe koncerty, które powstawały lawinowo ostatecznie zdegenerowały publiczność, sztukę, rynek muzyczny i budżety miejskich samorządów. Powszechna dostępność czyli darmowy wstęp stał się synonimem kiczu. Dobry towar kosztuje, choćby symbolicznie, ale jednak.

 

W ten sposób „Przystanek Olecko” z imprezy o charakterze otwartym, atrakcyjny turystycznie, rozwojowy, inspirujący, poszukujący, stał się jedną z wielu lokalnych atrakcji, którą władze utrzymują, chcąc spełnić obowiązek kształtowania polityki kulturalnej. „Przystanek” żyje i trwa nie dlatego, że decydenci mają w szufladach gotowe plany rozwoju na następne lata, że świadczy o niepowtarzalnej tożsamości miasta i mieszkańców, że jest chlubą i chwałą niewielkiej społeczności. Trwa, jako emblemat polityki kulturalnej władz samorządowych. Trwa, bo gdyby go zabrakło, mieszkańcy mogliby uznać, że władze niedopełniają swoich obowiązków, nie dbają o nich. Trwa bo taki jest jedyny pomysł na kulturę w mieście, bo gdyby zabrakło „Przystanku” mogłoby się okazać, że nie ma nic innego do zaoferowania. Trwa także dlatego że inni też mają darmowe koncerty i jeśli nie chcemy cywilizacyjnie odstawać od naszych sąsiadów, musimy czynić podobnie. I w końcu trwa, bo jego brak mógłby wywołać pomruk niezadowolenia wśród lokalnej społeczności, a gniew ludu jest dla władz niebezpieczny.

 

Jest więc „Przystanek Olecko” w nieszczęśliwym położeniu, niczym zakładnik dwóch przeciwstawnych frakcji – braku koncepcji władz i powszechnego pragnienia mas, by doświadczać kultury „wyższej” (czyt. nie gorszej od tej jaką oferują sąsiednie miasta). Tymczasem impreza nie powstała by trwać jako surogat polityki kulturalnej, jako podstawowy komponent igrzysk ku uciesze „vox populi”. Powstała, by tworzyć nowe przestrzenie wymiany intelektualnej, przyciągnąć do miasta turystów, ludzi świata ciekawych, komiwojażerów sztuki i wszelakich oryginałów, którzy mieli tutaj, na tej pięknej ziemi wymieniać doświadczenia i tworzyć nową kulturę. Zmieniać siebie i nas.

 

CDN…

 

O, tym co zrobić z „Przystankiem…” już we wtorek w ostatniej części cyklu „Po co nam Przystanek Olecko”.

Zachęcamy do dyskusji ponizej lub w Hyde Parku. Możecie nie zgadzać się z postawionymi tezami oraz pisać do nas kalumnie na adres redakcja@iolecko.com

 

 

 

Komentarze
Więcej w Duma i wstyd, Festiwale, Olecko, Po co nam Przystanek, Przystanek Olecko
Co, gdzie, kiedy – przegląd wydarzeń nadchodzącego tygodnia

W tym tygodniu króluje „Sztama". To już XXXII edycja! Będziemy o Sztamie mówić, pisać i zachęcać. Wszak, o czym miło...

Zamknij