Bombastyczna Florencja

Długo się wahałem czy warto narażać się wszystkim fanom panny „Florencji”. Ostatecznie jednak premiera płyty „Ceremonials”, która miała miejsce pod koniec października była ważnym wydarzeniem w świecie muzyki. Niemniej muszę przyznać, że najnowsze dzieło artystki przepływa przez mnie niczym fale rentgena – niezauważalnie, czyniąc stopniowe spustoszenie w mojej sympatii, którą żywiłem wobec Florence po jej debiutanckiej płycie „Lungs”.

 

Miałem sen, ale nie o mojej starej szkole (jak „Florencja”), ale o tym, że nowa płyta artystki, na którą przyszło nam czekać długie dwa lata będzie jeszcze bardziej eteryczna i delikatna niż jej debiut. Mocny, wyrazisty głos wokalistki w połączeniu z klimatyczną muzyką mógł przynieść kolejne ważne muzyczne wydarzenie. Niestety Florence jakby nie do końca wierząc w siłę swojego głosu przygotowała dla nas strawę tak przeładowaną, że aż nieznośną. Świetnie się tego słucha, jednak do czasu, bo dźwięków w tej muzyce aż nadto. Mocno to barokowe, rozdmuchane, pompatyczne i… bombastyczne. Każda nuta pręży się do nas, szczycąc się perfekcyjnym wystylizowaniem. Niczym Florence na wszystkich zdjęciach.

 

Florence + The Machine czyli Brytyjka Florence Welch i grupa muzyków towarzyszących artystce powaliła muzyczny świat na kolana w 2009 roku płytą „Lungs”. Sukces był niemały. 3,5 miliona sprzedanych egzemplarzy, Ameryka u stóp, liczne koncerty. Nic dziwnego, że pracując nas swoją drugą płytą wokalistka mogła liczyć na wsparcie największych sław i zainteresowanie prasy.

 

Powstało dzieło tak dopracowane i przeładowane, że czuć w nim zakodowaną konieczność sukcesu. Tak, to jest porządny pop. Ale czy, jak słusznie zauważyła moja znajoma artystka tak charakterystyczna jak Florence musi się ścigać z… Celine Dion. Szkoda, bo płyta „Lungs” była zapowiedzią czegoś nowego i świeżego. Na „Ceremonials” mamy wszystkiego tak dużo, że po kilku minutach płyta zwyczajnie nas nudzi. Nie wiem dlaczego artystka obdarzona tak fantastycznym głosem jeszcze bardziej go podbija, nie wiem czemu mu nie ufa. W ostatecznym efekcie ma się wrażenie, że Florence śpiewa „za dużo”, że zamiast operować różnorodnością postanowiła zasypać nas swoją nadekspresyjnością. Szkoda, bo w fenomenalnym „What the Water Gave Me”, który zaczyna się niezwykle delikatnie, a w finale znakomicie rockowo eksploduje pokazuje, że głos wokalistki świetnie brzmi, gdy nie jest za bardzo eksponowany.

 

Tak czy inaczej płyta zapewne znakomicie się sprzeda. Nic dziwnego, bo w kategoriach popu dzieło to naprawdę perfekcyjne. Świetnie zagrane, znakomicie zaaranżowane, pełne przyjemnych melodii. Z pewnością nowe piosenki artystki świetnie sprawdzają się także na koncertach. Należy tylko mieć nadzieję, że będziemy mieli o tym możliwość przekonać się na przyszłorocznym Open’erze.

 

Florence + The Machine, “Ceremonials”

Komentarze
Więcej w Florence + The Machine, kultura, muzyka, Olecko
Infamia i zapomnienie. Komentujemy wyniki ankiety

Postanowiliśmy każdorazowo podsumowywać wyniki naszych ankiet. Taki nowy „iolecki" zwyczaj. Przypominamy pytaliśmy w zeszłym tygodniu o to jak daleko zajdzie...

Zamknij