Nie za górami i nie za aż tyloma lasami. Rzecz cała miała/ma miejsce w Olecku, niewielkim mieście na rubieżach dawnych Prus. Tam to właśnie wydarzyła się historia, która jako żywo przypomina skądinąd uroczą zabawę Teletubisiów pod hasłem kto rozlał teletubisiowy krem? Szkopuł w tym, że To będzie bajka bez morału. I bez jednoznacznego podziału na dobro i zło.
Czas cudów
Wszystko zaczęło się od kontroli CBA, która jednoznacznie wykazała, że Wacław Olszewski łącząc funkcję Burmistrza Olecka i Prezesa Koła Łowieckiego “Sarna” w Olecku naruszył tzw. “ustawę antykorupcyjną”. Ówczesny wojewoda, skądinąd reprezentujący rząd PO-PSL, po zapoznaniu się z wynikami kontroli i zasięgnięciu opinii prawników nie miał wątpliwości co robić dalej. Wezwał oleckich radnych by mandat burmistrza wygasili. Sprawa ciągnęła się dość długo, na tylko długo, że zmienił się rządu i zmienił się wojewoda. Artur Chojecki, nowy reprezentant władzy centralnej w regionie, decyzję poprzednika bez wahania podtrzymał. Wacław Olszewski skorzystał z przysługującej mu ścieżki sądowej i od decyzji wojewody się odwołał. Bezskutecznie. 28 marca 2017 roku Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargę kasacyjną. Tym samym mandat Burmistrza Olecka został wygaszony, a skonfundowany Wacław Olszewski udał się na zwolnienie. Szczęście w nieszczęściu, że niemoc naszła go tuż przed wygaszeniem mandatu, dzięki czemu chorując, mógł pobierać 80% swoich dotychczasowych świadczeń. I to jest w tej bajce cud pierwszy. Gorzki, bo gorzki, chorobą naznaczony, ale trzeba przyznać, że jednak cud.
A potem zaczęło się bezkrólewie. Czas można to rzec błogości i oczekiwania. Błogość brała się stąd, że skoro żadnej władzy nie było, to i nie było bałaganu, zamieszania, a ludzie “wzięli się w kupę” i wspólnie o różne rzeczy walczyli, szturchając w ten czy inny sposób urzędników. I zdaje się, że szturchali ich nawet skuteczniej niż szturchała władza. A na pewno mądrzej i na pewno z korzyścią dla mieszkańców i miasta, a nie tylko tej czy innej grupy. No i było to czas, gdy jeszcze poza nielicznymi przypadkami powszechne “nógpodstawianie” nie miało miejsca. Specjaliści od knucia, knuli przyczajeni w zaciszu gabinetów, czekając na sygnał startu. Specjaliści od internetowych mądrości zbierali siły i frazy, by z potrojoną siłą zrzucić na miasto tsunami plotek, pomówień i zwyczajnych kłamstw. Miło było.I to był cud drugi. Prawdziwy. Niezwykle kojący. Tyle, że krótkotrwały i dla niektórych (nielicznych) nerwowym oczekiwaniem podszyty.
Bowiem doczekać się nowego władcy, który na czas bezkrólewia rządy miał przejąć, miasto nie mogło.W końcu Pani Premier ogłosiła, to co już wydawało się wiadome. Datę nowych wyborów i wyborczy kalendarz. Zaczął się czas “nógpodstawiania”, czas okrutników, skrytobójców, złych duchów i mącących w lokalnej kadzi harcowników. Czas, którego absurdalność i bezwzględność narastała z dnia na dzień. Czas cudów tak słabych, że wobec zła nic nie znaczących. Za taki uznać można fakt, iż po długim oczekiwaniu Pani Premier osobę “w zastępstwie” wydelegowała, ale gdy to już uczyniła, dla wszystkich specjalistów od “nógpodstawiania” było wiadome kto zacz. Czasu było aż nadto, by uknuć intrygę. By rozlać tubisiowy krem, a potem skutecznie zatrzeć ślady.
Czas nógpodstawiania
Komisarz do Urzędu wszedł z przytupem. W asyście lokalnych działaczy PiS i posła Wojciecha Kosakowskiego (PiS). Wszedł i wszem i wobec (a było to akurat podczas nadzwyczajnej Sesji Rady Miejskiej, w czasie której jak trusia siedzili radni, co to jeszcze do niedawna wespół z burmistrzem miastem trzęśli) ogłosił urbi et orbi, że będzie kandydował w wyborach pod własnym nazwiskiem, odcinając się w ten sposób od własnej świty. Nikt w to odcięcie nie uwierzył, ale dla wszystkich stało się jasne, że oto na scenie pojawił się ostry gracz. Choć przyjezdny, nie tutejszy, to jednak z mocnymi kartami – poparciem wojewody, władz i… z dostępem do miejskich archiwów. Być może ten ostatni fakt sprawił, że nieco schowani i przyczajeni mąciciele oleckiej wody, niemal natychmiast ruszyli w obłędny tan, wszystkie siły swoje kierując w stronę “niezależnego” komisarza, choć czas był już iście przedświąteczny i bardziej malowaniu jajek sprzyjający.
Po zdecydowanej deklaracji komisarza na liście pretendentów widniały nazwiska 3 i 1/2 kandydatów. Poprzedniego włodarza miasta, DJ-a z Suwałk (choć przecież z Olecka) jak go określali “życzliwi”, komisarza właśnie i jeden Komitet Wyborców ale jeszcze bez oficjalnego kandydata. W międzyczasie okazało się, że komitet byłego burmistrza musiał się rozwiązać. A to za sprawą wstydliwego falstartu, który ów komitet, reklamujący się najlepszym na świecie samorządowym doświadczeniem, uczynił zbierając podpisy pod czymś, czego oficjalnie nie było. A że zbieranie to jest prawnie niedopuszczalne i karane, to skutki były takie jakie były. Na szczęście dla wyborców, na tym etapie jeszcze odwracalne. Powołano nowy komitet, który ponownie ruszył w miasto, choć przecież tymi samymi ścieżkami. I zebrał rekordową ilość podpisów.
Choć w pobożnych (i mniej pobożnych) domach w tym czasie święconkę przygotowywano, choć ludzie w mniej lub bardziej odległe podróże się właśnie wybierali by rodziny odwiedzić, z bliskimi się spotkać i zapewne znak pokoju bliźnim przekazać, w Olecku na dobre zaczął się czas “nógpodstawiania” i czas olbricków. Jedni w świąteczny poniedziałek polewali się wodą, inni w tym czasie powódź półprawd i plotek szykowali. Niektórzy zatrudnili nawet sztab fachowców i ubrali ich w “głos ludu”. Nadali im imiona, tożsamość, w jedną rękę włożyli im zatroskanie, a w drugą niechęć i słowa poparcia. Niechęć wobec (głównie) kandydata Kosewskiego i ciepłe słowa poparcia dla kandydata Olszewskiego. Złapani na gorącym uczynku “przebierańcy” czmychnęli niemal tak szybko jak się pojawili.
Czas chaosu
A potem wybuchła bomba. Tak się przynajmniej wydawało. Bomba, o której do dziś krążą legendy, a echa eksplozji podobno dotarły nawet na same szczyty, do gabinetu Pani Premier. Wszystko, jak się wydaje, zaczęło się od tajemniczego telefonu, który postawił na nogi sztab Krzysztofa Marka Kosewskiego. Telefonu rzekomo z MSWiA i rzekomo do wojewody. Jedno wiadomo na pewno, sztab komisarza został “przyjaźnie ostrzeżony” – dziś wieczorem w programie Anity Gargas pojawi się ważny wątek Cenzinu, wątek z K. Życzliwy osiągnął zapewne zamierzony efekt. W sztabie zaczęła się gorączka, nerwowe oczekiwanie. Mówiono o rezygnacji, na lokalny PiS padł strach.
Wieczorem Anita Gargas roztoczyła przed ludem ponurą wizję, że WSI, że agenci, korupcja, złodziejstwo i układ. Wypowiedzi ekspertów, tajnych informatorów i fakty. Głównie na podstawie audytu, do którego dziennikarka miała specjalny dostęp. A wszystko to niemal na 24 godziny przed ostatecznym terminem zgłoszenia kandydatów do Miejskiej Komisji Wyborczej.
Trudny był poranek dnia następnego dla kandydata Kosewskiego i jego zwolenników. Toczyły się narady, spory, dyskusje. Niektórzy darli szaty, że przecież można było lokalnie, choćby i mnie na komisarza poprzeć, a nie jakiegoś przyjezdnego. Krążyły pisma o rezygnacji. No, bo jak poprzeć, kiedy poprzeć nie można, kiedy WSI, afery i generalnie Marek “wstydliwe” K. Z drugiej strony już za późno. Albo K. albo nikt. Podpisy prawie zebrane. – Skąd już wiecie – z ciężkim westchnieniem wynikającym z zaskoczenia, odpowiedział nam szef lokalnego PiS-u zapytany wprost o to, czy to prawda, że Krzysztof Marek Kosewski rezygnuje. Po chwili otrząsnął się i dodał – Dyskutujemy. Nie ma jeszcze żadnych decyzji.
Gdy pierwszy szok minął, gdy pierwsze szaty zostały rozdarte, histeria niektórych opanowana, przyszło otrzeźwienie. I w końcu ktoś zadał ważkie pytanie: kto rozlał tubisiowy krem?
Czas olbricków
Kolejne 24 godziny lokalni heroldzi pomówień i plotek będą z pewnością wspominać jeszcze przez najbliższe lata jako czas obfitych żniw. Być może jeden z najlepszych czasów w swoim życiu. Czas triumfu olbricków. Kandydat Kosewski, któremu piewcy fałszywych wieści poświęcili tyle uwagi i energii leżał na deskach. Słaby bezbronny. Już niegroźny.
Następnego dnia w stronie TVP Info pojawiła się informacja o skompromitowanym komisarzu. Początkowo podwójnie kompromitująca, bo nie dość, że kompromitację kandydata Kosewskiego opisująca, to jeszcze ilustrująca ową kompromitację zdjęciem… Wacława Olszewskiego. Rzecz całą jednak wnet poprawiono, a z tekstu jasno wynikało, że zarówno Jerzy Szmit szef warmińsko – mazurskiego PiS, jak i poseł Kosakowski od kandydata się odcinali, zwalając winę na… oleckie struktury PiS. Jerzy Szmit przyznał nawet, że te wybory już PiS odpuści, ale z całą pewnością do tych jesienią 2018 przygotuje się solidnie. W tekście pojawiały się jeszcze dwa ciekawe zdania. Jedno dyskretnie przypominało, że “mówi się”, iż to poseł Kosakowski kandydata Kosewskiego znalazł i poprał. Drugie informowało, że Pani Premier komisarza właśnie odwołała.
Choć w tym samym czasie Prezes Rady Ministrów akurat przebywała za granicą i głowę jej zajmowały sprawy unijne, a nie jakieś małe Olecko, to kandydat Kosewski ruch Pani Premier uprzedził i złożył rezygnację. Mniej więcej w tym samym czasie postanowiono dorżnąć watahę i ostatecznie pogrążyć, wydawałoby się jeszcze nie tak dawno, silnego kandydata. Bo skoro ktoś rozlał tubisiowy krem, to czemu by z tego nie skorzystać. Kandydat Olszewski zatroskane oświadczenie błyskawicznie do mediów przesłał, a w tym samym czasie dotąd potulny i schowany Przewodniczący Rady Miejskiej postanowił pogrążyć kandydata Kosewskiego podczas sesji i pokazać, kto w mieście rządzi. Można już było. Bo Kosewski krwawił, plątał się, obarczony nieznanymi mu obowiązkami, ilością sporów, które dziwnym trafem w ostatnich dniach trafiały na wokandę urzędu. Jednym słowem słabował. A słabujących w Olecku się nie ceni. Dobija się, jak ranną zwierzynę.
Karol Sobczak sprawnym sztychem zadał więc ostateczne ciosy i poczuł, że sytuacja wraca do normy, że miasto znów do odpowiednich ludzi należy. Kilka dni później podczas uroczystości z okazji obchodów 3 Maja poczuł się na tyle silny, że stanowczo sprzeciwił się wygłoszeniu przez komisarza – nie komisarza przemówienia. Swój sprzeciw argumentował tym, iż od 10 tygodni przygotowywał owe obchody i przemówienie ową misternie i w pocie czoła utkaną konstrukcję zburzy. Aby swój sprzeciw wzmocnić powołał się także na… brak zgody księdza proboszcza. I to uznać należy za cud majowy. Bo zapewne pierwszy raz w historii Przewodniczący Sobczak zdecydowanie, własną piersią władzy coś zabronić próbował i o niezależność wraz z księdzem proboszczem walczył. Czyżby idzie nowe?
Ale wróćmy do dymisji przez słabującego Kosewskiego złożonej. Jeszcze tego samego dnia na portalu wSieci ukazał się artykuł, którego treść jako żywo przypominała tekst opublikowany na stronie TVP Info – oba zdania, o których wspomnieliśmy wyżej powtarzające. Co się pod tekstem komentarzy posypało? I to jakich: że złodziej, aferzysta, że za kratki, gonić w samych skarpetkach etc.
Kosewski jak z przytupem w mieście się pojawił, tak teraz opuszczony przez dawnych protektorów, na własne i nielicznych przyjaciół siły musiał liczyć. Litości raczej nie było. Bo raz, że aferzysta, dwa że aferzysta dobrej zmiany, co tylko aferzystość podkreślało. Wahał się więc, czy się nie poddać. Został. Wydał oświadczenie i postanowił robić swoje. W końcu stał się prawdziwie niezależnym kandydatem.
W międzyczasie okazało się, że jeden z pretendentów do fotela burmistrza zyskał poteżnych sojuszników. Minister Jarosław Gowin, Prezes Polski Razem zdecydowanym i śmiałym ruchem wysunął kandydaturę Grzegorza Kłoczki do funkcji komisarza. I sztych ten okazał się celny niezwykle. 10 maja 2017 r. Prezes Rady Ministrów Beata Szydło zwolniła z obowiązków Krzysztofa Marka Kosewskiego, jednocześnie dziękując mu za pracę i wyznaczyła Grzegorza Kłoczko do pełnienia funkcji Burmistrza Olecka. Happy end?
Czas pytań
Bo warto przy tej okazji wrócić do podstawowego pytania – kto rozlał tubisiowy krem? W pierwszej chwili pytania i możliwe teorie nieco mąciły w głowie. Winny? A jeśli tak, to co przez dwa tygodnie robiło ABW? Weryfikowało, czy udawało, że weryfikuje? A może służby zagrały przeciwko Pani Premier? Ale dlaczego? A może to gra przeciwko posłowi Kossakowskiemu, wszak to jego dość jednoznacznie obwiniano za zaistniałą sytuację? A ta zadziwiająca koincydencja – program Anity Gargas pojawia się w TV na 24 godziny przed ostatecznym terminem zgłaszania kandydatów? Przypadek? I dlaczego o sprawie piszą tylko TVP Info i wSieci? A może niewinny? Ale dlaczego milczy?
Posłowie Szmit i Kossakowski nie chcą się o sprawie wypowiadać. Wojewoda też odmawia komentarza. Marek Dobrzyń zaprzecza tylko, że K. M. Kosewski był “pomysłem” oleckiego PiS i odsyła do… Jerzego Szmita. Biuro Prasowe Pani Premier nie chce odpowiedzieć na pytanie czy Beata Szydło rzeczywiście zamierzała zwolnić Krzysztofa Marka Kosewskiego. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że otoczenie Pani Premier było zaskoczone… złożoną przez komisarza rezygnacją. W końcu o winie Krzysztofa Marka Kosewskiego przesądziła tylko Anita Gargas, mocno skracając mu nazwisko.
Audyt? Jak się okazuje wszyscy o nim wiedzieli. Podobno rzecznik PiS Beta Mazurek przyjęła informację o audycie wzruszeniem ramion. Informacja o kontroli znalazła się w dossier kandydata, ale służby nie znalazły w audycie niczego niepokojącego. Bo audyt o żadnej winie nie przesądza. W dodatku wciąż trwa i prowadzi go prywatna firma. Audyt może być, ale nie musi podstawą do dalszych działań. Warto przypomnieć, że ministrowie obecnego rządu, zaraz po objęciu stanowisk przeprowadzili szczegółowy audyt, który miał pokazać stan państwa po rządach PO-PSL. Z sejmowej mównicy padło wiele słów, oskarżeń. Leciały gromy, zgroza wisiała w powietrzu. I… w zasadzie na popisowej akcji piarowej (przeprowadzonej zresztą z mało wyszukaną finezją) się skończyło. Krzysztofowi Markowi Kosewskiemu żadnych zarzutów nie postawiono. Ba, nadal jest pracownikiem Cenzinu. Skąd więc pomysł by w programie Anity Gargas umieścić go w określonym kontekście i jego nazwisko ukryć za sądowym inicjałem?
Zbyt wiele jest niewiadomych w tej układance, by odpowiedzialnie odpowiedzieć na postawione powyżej pytania. Wydaje się jednak z całą pewnością, że gdyby “papiery” na Krzysztofa Marka Kosewskiego były, to Pani Premier nie zwlekałaby z jego ostatecznym odwołaniem ani minuty. Tymczasem minęło sporo czasu od złożonej dymisji, do jej ostatecznej akceptacji.
Kto więc rozlał tubisiowy krem i dokąd prowadzą ślady? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że ta niecna zabawa jest dowodem na totalny bałagan w szeregach PiS i na zdumiewającą dezynwolturę. Bo przecież termin rozprawy kasacyjnej przed Naczelnym Sądem Administracyjnym znany był od dawna. Można się było więc odpowiednio przygotować na ostateczne wygaszenie mandatu Wacława Olszewskiego. Bałagan jaki pozostawił po sobie poprzedni burmistrz wydawał się wymarzną okazją do tego, by do miasta wprowadzić dynamicznego, zdecydowanego następce, który jednym ruchem pozbawiłby Olecka “świnek” i który wprowadziłby do Olecka nową jakość. Tymczasem nie dość, że długo czekaliśmy na kalendarz wyborczy, to jeszcze dłużej, bo prawie trzy tygodnie na komisarza. A jak już do Olecka przybył, to bardzo szybko okazało się, że jakiś harcownik lub harcownicy wylali tubisiowy krem i kandydaturę Kosewskiego diabli wzięli. Kto na tym skorzystał? Na pewno Grzegorz Kłoczko i Wacław Olszewski. Dla nich był to może nie cud, ale dar z niebios. Jeden został komisarzem i przejął część zwolenników Kosewskiego, drugi pozbył się kłopotlwiego i jak się wydawało poważnego konkurenta, za którym stał rząd i wojewoda i który miał dostęp do dokumentów. Ktoś jeszcze?
Czas morału
Czy jest jakiś morał wynikający z tej bajki? Powinien być. Ale okrucieństwo tej historii polega miedzy innymi na tym, że morału nie będzie. Bo jak się wydaje dobro nie pokonało zła. Zresztą w tej całej historii trudno jednoznacznie powiedzieć, kto jest dobry, a kto zły. Bo w tym “nógpodstawianiu”, rozlewaniu tubisowemgo kremu i roznoszeniu dżumy plotek, w ogóle nie chodzi o mieszkańców – wyborców. I nie o miasto. To bajka o władzy. I żądzach jakie jest w stanie w ludziach wzbudzić. Nawet w tak małym Olecku.