Marketing festiwalowy

Pogoda, jak na razie zaskakuje. Choć w kalendarzu już jesień, to słonecznych dni nie brakuje. Z racji nowej pory roku postanowiliśmy podsumować minione lato. Nie było ono szczególnie łaskawe, ale nasza redakcja wychodzi z założenia, że nawet najgorsze lato, lepsze niż najpiękniejsza zima (szczególnie długa). Co prawda Olecko zachwyca także pod zwałami śniegu, przyprószone szronem i skute lodem. Ale choć lubimy ślizgać się po zamarzniętym jeziorze, wolimy w nim jednak pływać (nie lubimy jeziora zimną bez solidnego lodu).

Tak czy inaczej lato za nami i warto je podsumować, gdyż następne dopiero za 9 miesięcy.

Od kilku lat polskie wakacje charakteryzuje się dużą ilością muzycznych festiwali. Tak dobrze nigdy nie było. Orange Festival, Sonisphere, Selector, Open’er, Przystanek Woodstock, Jarocin, Off Festival, Coke, Tauron Nowa Muzyka, Sacrum Profanum. Uff, dużo tego, a to tylko wybrane, najważniejsze imprezy muzyczne i okołomuzyczne. Jest w czym wybierać.

Przystanek Woodstock „bije” wszystkie „eventy” jeśli chodzi o liczbę uczestników. Nie tylko w Polsce. Jarocin, to najstarsza impreza muzyczna w naszym kraju (nie bierzemy pod uwagę „sopotów” i „opoli”). Open’er może się poszczycić tytułem najlepiej wylansowanego festiwalu. Tauron, to impreza dla wtajemniczonych. Sacrum, najbardziej snobistyczny. Orange to ukochane dziecko Warszawy. Sonisphere – szaleństwo atawizmu. Selector roztańczony, a Coke można nazwać młodszą wersją Open’era. Spośród wymienionych imprez trzy odbywają się w Krakowie, dwie w Katowicach i dwie w Warszawie. Ale i tak największe zyski odnotowuje… Kostrzyn nad Odrą (Przystanek Woodstock). Kilka lat temu Burmistrz tego miasta przyznał, że choć w budżecie co roku zapisane są kolejne kwoty mające pomóc w organizacji tej imprezy, to zyski jakie przynosi festiwal są nieporównywalnie większe. Nic dziwnego, że w specjalnie przeprowadzonej ankiecie ponad 90% mieszkańców Kostrzyna opowiedziało się za tym, aby festiwal pozostał w mieście. Oni potrafią doskonale liczyć.

Naszym ulubiony festiwalem pozostaje jednak „Off”. Jeszcze kilka lat temu to była wizytówka Mysłowic. Ale w wyniku idiotycznych starć w Miejskiej Radzie, Artur Rojek, główny organizator imprezy, skorzystał z zaproszenia Prezydenta Katowic i przeniósł festiwal. Mysłowice straciły, Katowice zacierają ręce. Nic dziwnego, bo z roku na roku impreza zyskuje i przyciąga coraz więcej publiczności. Bo „Off” to chyba najbardziej różnorodna oferta muzyczna. Na tym festiwalu oprócz gwiazd muzyki alternatywnej, można spotkać przeróżnego rodzaju dziwaków i zjawiska muzyczne, które nie są raczej na co dzień dostępne. Prosty pomysł Rojka, by pokazywać jak najszersze spectrum muzyki alternatywnej, wydawał się początkowo mocno ryzykowny. Dziś z festiwalem współpracują już duże firmy, a mimo to impreza cały czas jest przyjazna dla fanów.

Tego niestety nie można powiedzieć o Open’er Festival. To gigantyczna machina promocyjna i organizacyjna. Mamy jednak dość ponure przeświadczenie, że od kilku lat bardziej niż o muzykę w przypadku tego festiwalu chodzi o marketing i lans. Wszystko podporządkowane jest potrzebom sponsorów, liczy się tylko przepływ pieniędzy i gigantomania. Niemniej impreza to potrzebna i trzymamy za nią kciuki (choć tam już nie jeździmy) bo tylko Alter Alt stać na ściągnięcie takich gwiazd jak Coldplay czy Prince. Ale wieść gminna niesie, że 10 edycja festiwalu była ostatnią organizowaną z takim rozmachem. Czas pokaże.

Warto zauważyć, że Open’er choć w Trójmieście osadzony to odbywa się w najmniej, z punktu widzenia turysty, atrakcyjnym mieście. Wiele lat temu władze Gdyni przygarnęły festiwal, choć przecież zaczynał on w… Warszawie. Niestety stolica przez wiele lat żyła innymi priorytetami. Nie jest tajemnicą, że władze zarówno Sopotu jak i Gdańska chętnie widziałyby Open’er u siebie, ale jak się nie zareagowało w odpowiednim momencie, to dziś trzeba zgrzytać zębami…

Warszawa, choć w 2002 roku bez żalu pozbyła się Open’er Festival to kilka lat później rozpoczęła gorączkowe poszukiwania imprezy, która byłaby adekwatna do rangi miasta. Wydaje się, że po długich bólach Orange Festival, który przybierał różne formy, wreszcie wypełni tą drażniącą lukę. Mieszkańcy stolicy przyjęli bowiem tegoroczną edycję imprezę z entuzjazmem i to pomimo wielu wpadek.

Kraków zaczynał równie nieudolnie jak Warszawa. W 2008 roku władze miasta popełniły koszmarny falstart przygotowując w pierwszych dniach mają Cracow Screen Festival. To była jedna z bardziej spektakularnych porażek w historii małopolskiej stolicy w ostatnich latach. Dość kosztowna, dodajmy. Zabrakło wszystkiego; ludzi, miejsca, atmosfery. Nie zabrakło tylko niezłych wykonawców i pieniędzy, które rozrzutnie wydawano. Przedsięwzięcie zakończyło się bolesną kompromitacją. Miasto trzymając fason próbowało zorganizować drugą edycję, ale musiało skapitulować. Na szczęście dla mieszkańców i ich pieniędzy organizację festiwali „dla mas” przejął Alter Alt i w ten oto sposób, w krótkim czasie, w Krakowie powstały dwie imprezy. Niestety o ile Coke rośnie z roku na rok w siłę, o tyle Selectorowi nie wróżymy powodzenia. Niemniej dziś w grodzie Kraka miasto organizuje m.in. dwa niezwykłe festiwale muzyczne – Misteria Paschalia i Sacrum i Profanum, przeznaczone dla wyrafinowanego, dojrzałego odbiorcy, a Alter Alt bawi gawiedź.

Ale i tak Katowice przebiły wszystkich. Ilość muzycznych imprez i festiwali w tym mieście może przyprawiać o ból głowy. Trzeba przyznać, że stolica Górnego Ślaska wykonała imponującą pracę w czasie rywalizacji o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Bo dziś Tauron Nowa Muzyka, Off Festival i Ars Cameralis (zawsze w listopadzie) to imprezy o uznanej randze, przyciągające najlepszą publiczność. A to dopiero początek ofensywy, rozpędzonych Katowic.

Miasta, głównie metropolie, zrozumiały, że bez dużego festiwalu nie da się przyciągnąć turystów, że inwestowanie w kampanie billboardowe, bez dobrze wypromowanej imprezy jest wyrzucaniem publicznych pieniędzy w błoto. Dlatego niemal każda metropolia poszukuje nowych formuł, atrakcyjnych nazwisk, imprez, które zbudują jej wizerunek w Polsce i za granicą. „Festyny” polskich gwiazd, tak kiedyś popularne, obecnie mają miejsce głównie w czasie sylwestrowych zabaw. Ale i w tym przypadku widoczna jest postępująca ewolucja, gdyż coraz częściej na tego typu imprezy zapraszane są zagraniczne gwiazdy. Wyścig trwa. Nie da się tworzyć wizerunku i marki bez silnej imprezy. W tym roku do grona ważnych miejsc koncertowych dołączyła Bydgoszcz (Artpop Festival), od kilku lat zmienia się życie koncertowe w Białymstoku. Lublin, choć wydaje się być na szlaku, gdzie diabeł mówi dobranoc, także walczy o swoje. Miasta budują swoją marketingową twarz, tworząc rozpoznawalne kulturalne marki, przyciągając turystów. Także z zagranicy. Bo staliśmy się atrakcyjnym koncertowo krajem. Mamy kilka festiwali (nie tylko muzycznych) na światowym poziomie. Imprez, bez których miasta nie wyobrażają sobie tworzenia poważnej oferty turystycznej. Zyskujemy na tym my. Zyskują na tym miasta. Zapewne za jakiś czas rynek dokona bolesnego samooczyszczenia i cześć imprez skończy swój żywot, ale te, które pozostaną będą miały szansę przetrwać wiele lat.

Jak, zachowując oczywiście proporcje, na tym tle wygląda Przystanek Olecko? O tym już za kilka tygodni.

Komentarze
Więcej w Festiwale, Koncerty, Marketing, muzyka
2 plus 1 – bilety do wygrania

To był najbardziej kolorowy polski zespół drugiej połowy lat 70. Kwiaty we włosach, zwiewne szaty, hippisowskie klimaty. Muzycznie, mieszanina folku,...

Zamknij