Burmistrz musi odejść?

Gdy jesienią 2015 roku funkcjonariusze CBA w wyniku przeprowadzonej kontroli, uznali że Burmistrz Olecka Wacław Olszewski pełniąc od 18 kwietnia 2010 roku funkcję Prezesa Koło Łowieckiego „Sarna” w Olecku naruszył ustawę antykorupcyjną w sieci rozgorzała dyskusja. Jak łatwo się domyślić obfitowała ona przede wszystkim w inwektywy, zazwyczaj kierowane w stronę adwersarzy. Nie brakowało obelg i oskarżeń kierowanych w stronę burmistrza – w myśl zasady, rządzi, to musi coś tam skrobać dla siebie. Podział „dyskusji” był klarowny. Dla jednych burmistrz się skompromitował i powinien odejść, inni bronili włodarza miasta jak niepodległości przy okazji rzucając gromy na CBA. Temperatura sporu była wysoka, za to poziom merytoryczny w zasadzie żaden. Obie strony najmniej zainteresowane były faktami. Chodziło raczej o możliwość wygłoszenia gotowych tez. No i o bezpieczną, bo internetową (czyli anonimową) awanturę.

Dziś już wiemy, że sprawa wygaszenia mandatu burmistrza zmierza ku ostatecznym rozstrzygnięciom. W październiku 2016 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny oddalił skargę Wacława Olszewskiego na wygaszenie mandatu burmistrza, którą podjął wojewoda. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2016 burmistrz złożył w Naczelnym Sądzie Administracyjnym skargę kasacyjną. Rozprawa przed NSA odbędzie się 28 marca. Ale pracownicy Urzędu Miejskiego są już przygotowani na to, że nie będzie to rozstrzygnięcie korzystne dla Wacława Olszewskiego. Jeśli tak się stanie, to czekają nas przedterminowe wybory, a przez kilkadziesiąt dni Oleckiem będzie rządziła wyznaczona przez rząd „osoba pełniąca funkcję organu”. A jesienią 2018 roku (o ile nie wcześniej) czekają nas wybory samorządowe. Przeprowadzone, jak zapowiada PiS, wedle nowej ordynacji, która zakładać będzie kadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów. Czy w wyścigu o stanowiska włodarzy miast i gmin będą mogli wziąć udział kandydaci, którzy piastowali już swoje stanowiska dłużej niż dwie kadencje? Czy nowa ordynacja PiS oraz „wygaszenie mandatu” oznacza koniec „kariery” Wacława Olszewskiego? Czas pokaże.

Zanim ruszy lawina warto spróbować ustosunkować się do sporu między zwolennikami i przeciwnikami burmistrza Olszewskiego. Zacząć dyskusję na temat jego dorobku i odpowiedzieć na nieco prowokacyjne pytanie: czy burmistrz musi odjeść?

Zacznijmy od uporządkowania faktów dotyczących wygaszenia mandatu. Tym bardziej, że opinia publiczna między innymi za sprawą samego burmistrza i radnych nie otrzymała rzetelnych informacji o sprawie. Warto więc pewne rzeczy uporządkować.

Po pierwsze, co jednoznacznie w paru publicznych wypowiedziach podkreślił Dyrektor Delegatury CBA w Białymstoku, a wbrew temu, co w swoim oświadczeniu mówił Wacław Olszewski i co ochoczo kolportowali jego zwolennicy CBA przeprowadziło tylko jedną kontrolę. Dodajmy, że na wniosek wojewody. W 2014 roku owszem CBA prowadziło postępowanie wyjaśniające (także na wniosek wojewody) i w ramach tego postępowania odbyło rozmowę z Wacławem Olszewskim, ale na tym etapie zamknięto postępowanie. Kontrola została zlecona przez wojewodę (dodajmy – poprzedniego, nie obecnego) wskutek nowych faktów, które pojawiły się w donosie przesłanym na adres Urzędu Wojewódzkiego. Na tej podstawie po analizie biura prawnego Urzędu Wojewódzkiego, wojewoda wnioskował do CBA o kontrolę, którą przeprowadzono na przełomie lipca i sierpnia 2015 roku. I to w wyniku tej kontroli, która obejmowała między innymi zapoznanie się z działalnością i dokumentacją księgową prowadzoną przez Koło Łowieckie „Sarna” CBA wystąpiło do wojewody z wnioskiem o wygaszenie mandatu. Warto raz jeszcze przypomnieć jednoznaczne stanowisko rzecznika CBA i szef białostockiej delegatury CBA, na pytanie czy w sprawie dwóch kontroli – „kontrola została wszczęta 21.07.2015 i zakończona 06.08.2015”.

W 2014 roku CBA, co sugerował Wacława Olszewski, podczas rozmowy nie pobłogosławiło jego działalności, ale w świetle wyjaśnień, które złożył burmistrz uznano, że nie ma podstaw do konkretnych działań. I tyle. Sprawę zamknięto. Na tym etapie. Zasłanianie się więc przez burmistrza alibi, które mu dało CBA, a nawet sugerowanie że CBA wprowadziło go w błąd jest rodzajem jak się tak popularnej dziś postprawdy czyli faktu, który nie miał miejsca.

To nie koniec postprawd w tym zamieszaniu. Burmistrz, także na łamach mediów (np. Radio Olsztyn) podkreślał, że koło „Sarna” nie mogło prowadzić działalności gospodarczej, gdyż działalność gospodarczą można prowadzić tylko w dwóch przypadkach, organizując polowania dewizowe i tzw obrót i przetwarzanie tuszami. I wedle słów burmistrza na tego typu działania trzeba mieć specjalny certyfikat, które Koło Łowieckie „Sarna nie posiada”. Tymczasem Jan Goździewski Przewodniczący Zarządu Okręgowego w Suwałkach (pod który podlega „Sarna”) zaznacza, że do polowań dewizowych i obrotu tuszami nie wymagane są certyfikaty. Co, jak zaznacza przewodniczący Goździewski, nie zmienia faktu, że prowadzenie dewizowych polowań i obrót tuszami nie jest mimo wszystko działalnością gospodarczą. – Co innego, gdyby oni te pieniądze wydawali na jakieś cele komercyjne albo „na wódkę” na przykład, to zapewniam, że my też byśmy interweniowali – zapewnia Jan Goździewski – Ale to wszystko było przeznaczane na działalność własną koła. Z czegoś trzeba opłacić na przykład pasze dla zwierząt. Dlaczego więc burmistrz opowiadał w mediach o rzekomych certyfikatach? Tego nie wiemy. Nie potrafił też wyjaśnić Przewodniczący Goździewski.

W dyskusji o łączeniu funkcji wiele osób zadawało pytanie: po co to było burmistrzowi. On sam zapewniał, że gdyby wiedział, że koliduje to z piastowanym przez niego urzędem natychmiast zrezygnował by z funkcji prezesa. Tym bardziej, że jak twierdził zdarzało mu się dokładać z własnej kieszeni do działalności koła. Burmistrz i jego zwolennicy mocno bagatelizowali znaczenie funkcji prezesa, podkreślając, że była ona mało znaczącym epizodem, hobby. Można by wzruszyć ramionami, gdyby nie fakt, że po zapoznaniu się z listą członków koła łowieckiego owo bagatelizowanie wydaje się mniej wiarygodne. Niewykluczone, a nawet wielce prawdopodobne, że prezesura koła łowieckiego była elementem pewnej strategii budowania pozycji politycznej i zaplecza dla funkcji burmistrza. I żeby była jasność, nie ma w tym niczego nagannego. Ale nie udawajmy, że prezesowanie „Sarnie” było mało znaczącym epizodem. Nie jest bowiem tajemnicą, że burmistrz zapraszał na polowania nie tylko osoby należące do koła. I nie byli to zwykli Kowalscy.

Wbrew więc lansowanej przez burmistrza i jego zwolenników tezie Wacław Olszewski nie jest ofiarą. W wyniku nonszalancji mającej znamiona arogancji oraz z powodu braku instynktu samozachowawczego popełnił poważny błąd. I powiedzmy to jasno – to jest błąd Wacława Olszewskiego nie CBA, urzędników, czy kogokolwiek innego. Od pewnego momentu burmistrz miał świadomość, że jego prezesura jest na cenzurowanym, a opinie prawne (w przeciwieństwie do tych z okręgów łowieckich) nie dają już tak jednoznacznego popracia jego racjom, a nawet wskazują na słabe punkty lansowanej przez niego narracji. Mimo to burmistrz wolał nie reagować. Nie chciał przeciąć problemu od razu, gdy się pojawił. A gdy mleko się wylało postanowił zrzucić winę na CBA, które jak uporczywie twierdził wprowadziło go w błąd i zasłaniać się zaświadczeniami Okręgowej Rady Łowieckiej. Zamiast przyznać się do błędu wolał stworzyć fałszywe narracje i jak ognia unikał trudnych pytań, próbując w ten sposób ratować swoją samorządową karierę.

Symptomatyczna jest też niechęć do rzetelnego wytłumaczenia się z powstałego zamieszania. Choć w przeciwieństwie do innych mediów sprawdzaliśmy wypowiedzi burmistrza w różnych źródłach i przy tej okazji pojawiło się wiele pytań, które chcieliśmy burmistrzowi zadać odmówił on rozmowy twierdząc, że temat wyczerpuje oświadczenie. Rozmawiał za to z mediami, które nie zadawały trudnych pytań.

W budowaniu narracji wedle, której Wacław Olszewski jest ofiarą m.in. CBA wydatną rolę odegrali radni z klubu Mała Ojczyzna Olecko oraz Przewodniczący Rady Miejskiej Karol Sobczak. O ile można zrozumieć, że radni skorzystali ze swoich prerogatyw i podobnie jak to miało miejsce w przypadku radnej Renaty Dunaj nie zgodzili na wygaszenie mandatu burmistrza, uznając że odpowiedzialność za takie działanie powinien wziąć na siebie wojewoda, o tyle bezkrytyczne przyjęcia wyjaśnień burmistrza należy uznać za błąd radnych. Zabrakło pytań, nikt nie dociekał czy narracja burmistrza znajduje odzwierciedlenie w faktach. Radni woleli bezwarunkowo zawierzyć słowom burmistrza i schować głowę w piasek. Tymczasem Rada Miejska wedle definicji jest organem stanowiącym (uchwalającym) i kontrolnym. W tym (ale niestety nie tylko w tym) przypadku o kontroli nie było mowy. Radni podżyrowali wyjaśnienia burmistrza bez dyskusji. A nieśmiało zgłaszane watpliwości definitywnie zostały zduszone w zarodku. Słynne przemówienie Przewodniczącego Rady Miejskiej Karola Sobczaka, było znakomitym ukoronowaniem bezkrytycznego serwilizmu, który wykazuje od lat Rada Miejska i karykaturalnym obrazem poziomu oleckiej debaty – jeśli macie nawet wątpliwości, to my wam powiemy, że nie powinniście ich mieć. Bo burmistrz, a co za tym idzie i my nie możemy się mylić. I to powinno wystarczyć.

Historia z CBA zapewne nie miałaby znaczenia, gdyby po pierwsze nie jej konsekwencje, które odczują wszyscy mieszkańcy Olecka, a po drugie gdyby nie ikoniczny wręcz przykład tego, jak przez ostatnie lata sprawowana była władza w naszym mieście. Niektórzy twierdzą nawet, że błąd był nieunikniony, gdyż poczucie nieomylności i pewności siebie burmistrza i jego zwolenników sprawiło, że zatracili oni czujność i zgrzeszyli arogancją. Problem jest jednak znacznie głębszy.

Reforma administracyjna przeprowadzana w 1999 roku miał, w wielkim uproszczeniu, zdecentralizować władzę na poziomie lokalnym i oddać część prerogatyw lokalnym, co ważne wybieranym w wyborach bezpośrednich przedstawicielom społeczności. To nie nieznający miejscowych realiów polityk „z centrali” miał decydować o ważnych dla danych społeczności sprawach, ale człowiek, którego dana społeczność spośród siebie wytypowała. To my decydowaliśmy, kto będzie radnym, ale także wójtem/burmistrzem/prezydentem (wcześniej decydowała o tym Rada Miejska). To miała być jedna z najważniejszych ustrojowych przemian, która poprzez zaktywizowanie energii ludzi na poziomie lokalnym przyczyniłaby się do budowy, nowej, obywatelskiej Polski. W tej nowej Polsce to my odpowiadalibyśmy za nasze ulice, podwórka, nasze miasto. A władza miała nas w tym wspierać, podpowiadać, usuwać administracyjne przeszkody i umożliwiać nam działanie. Raz na zawsze miał także zniknąć podział na my – obywatele i oni władza. Lokalni działacze (nie politycy!) byliby bliżej obywateli. Ich zadanie polegałoby na definiowaniu potrzeby lokalnej społeczności, reagowaniu na nie i przede wszystkim wspieraniu i rozwijaniu lokalnej aktywności. Najprościej rzecz ujmując w idealnym modelu samorządowym władza powinna z jednej strony efektywnie i skutecznie miastem zarządzać z drugiej strony tworzyć warunki do tego by maksymalnie wykorzystać wszelki potencjał ludzki, z trzeciej strony przeprowadzać działania mające na celu tworzenie takich mechanizmów, które by pobudzały kreatywność obywateli nawet tam, gdzie ona, jak się wydawało nie występowała.

To jest rzecz jasna model idealny. Model, w którym władze, wspólnie z mieszkańcami, nie oglądając się na „górę” dawałby z siebie jak najwięcej i tworzyły małe ojczyzny. Model, który pozwoliłby małym miastom konkurować, oczywiście z zachowaniem proporcji, z większymi ośrodkami. Już kilka lat temu okazało się, o czym się jednak głośno nie mówiło (wręcz przeciwnie, w mediach obowiązywała oficjalna linia przekazu, wedle której reforma samorządowa była sukcesem), że to się nie udało. Tym niemniej rząd PO-PSL zaczął dość zaawansowane prace nad modelem metropolitarnym Polski. W skrócie polegał on na wzmocnieniu dużych ośrodków miejskich i tworzeniu satelitarnej sieci mniejszych miast, których mieszkańcy w ten czy inny sposób (praca, kultura, urzędy) byliby zależni od metropolii. Ten model doskonale sprawdzał się przypadku miast, położonych relatywnie blisko (do 50 km) dużych wojewódzkich ośrodków miejskich. Ale skazywał takie miasto jak Olecko, które znajduje się na obrzeżach województwa na sromotną klęskę.

Olecko jeszcze w pierwszej połowie lat 90. kwitło. Entuzjazm przemian i zachłyśnięcie się wolnością, przyczyniły się do powstania wielu (mniejszych i większych) inicjatyw wyróżniających miasto i przyciągających osoby, które chciały działać. Nie byłoby to jednak możliwe, bez długiej tradycji oleckiej aktywności budowanej przez poprzedników (i co ciekawe często wspieranej przez władze) jeszcze w latach 60. 70 i 80. Miasto miało bowiem szczęście do „pozytywnych wariatów”, którzy sprawili, że w tamtych latach działy się rzeczy, których zazdrościły nam inne, nierzadko większe ośrodki. Z dzisiejszej perspektywy widać, jak niezwykła i w gruncie rzeczy unikatowa była energia różnych ludzkich działań, która ujawniła się po ’89 roku. Czasami chaotyczna, czasami nietrafiona, ale prawie zawsze spontaniczna i inspirująca. Dziś te nieco zwariowane czasy początku lat 90 i końca wieku wydają się nam zamkniętym złotym rozdziałem. W mieście trudno znaleźć podobną energię, gdzieś czasami migną jej dawne refleksy. Nie ma też, co niezwykle smutne twórczego fermentu i swobodnego ducha kreatywności, który był przekazywany niemal jak sztafeta pokoleń przez poprzedników. Aktywiści z tamtych lat, albo wyjechali, albo pochowali się w swoich własnych światach, albo biernie trwają ceniąc sobie przede wszystkim spokój. Następne pokolenie, nie ma już się od kogo uczyć i nie od kogo pobierać tej energii.

Władza skoncentrowała się na infrastrukturze. Bo tak było najprościej. Unijna manna, na którą powiedzmy to wyraźnie większość samorządowców nie była przygotowana (stąd tak duża liczba niepotrzebnych pomników władzy) spłynęła szerokim strumieniem. Zaniedbania infrastrukturalne wszędzie były kolosalne. Wystarczyło więc przeszkolić pracowników, napisać parę projektów. Coś zawsze się udało. Część unijnych pieniędzy przeznaczona była także na rozwój organizacji pozarządowych, na wspieranie lokalnych aktywności etc. Ale łatwiej jest coś wybudować, wyremontować, zwłaszcza gdy ma się dostęp do środków, niż tworzyć coś tak trudnego i żmudnego jak aktywność i kreatywność lokalnej społeczności. Inna sprawa, że dla większości z nas nowy park, basen, czy chodnik jest łatwiejszym do dostrzeżenia efektem działania władz niż praca u podstaw, która pobudzi określonych ludzi do aktywności. Tym się nie bardzo da pochwalić. Dla władzy nie było więc to atrakcyjne.

Przy tak ogromnych środkach infrastrukturalna przemiana Polski była oczywistością. I nie jest w żadnym przypadku szczególnym osiągnięciem władz samorządowych. To był raczej obowiązek, powinność. W Polsce przemianę przeszły nie tylko miasta, ale miasteczka, wsie. Na północy, południu, wschodzi i zachodzie. Jeśli już to warto zapytać czy „inwestycje” poczynione przez włodarzy w dłuższej perspektywie miały sens. A z tym było różnie. Nawet w Olecku słychać głosy, że powstanie Hali Lega w perspektywie wieloletniej zablokowało wszelkie inne poważniejsze projekty. Ale powtórzmy to raz jeszcze wyraźnie, infrastruktura miała być tylko dodatkiem do zmieniającego się i aktywizującego społeczeństwa. Jak wyszło? Najlepiej na to pytanie odpowiadają dane dotyczące frekwencji w czasie wyborów samorządowych. A te są niemal wszędzie zatrważająco niskie.

Wracając do Olecka pierwszy zarzut wobec obecnej władzy dotycz tego, że pomimo sporych zmian infrastrukturalnych, został zmarnowany potencjał ludzkiej energii. Bo co z tego, że miasto pięknieje (a i to nie wszędzie), skoro ludzka energia wyparowała. Skoro jeszcze na początku lat 90 przyjeżdżali do Olecka ludzie, którzy swą energią zamierzali aktywizować miasto i okolice, a dziś dla każdego młodego człowieka jest oczywiste, że chcąc realizować swoje pasje, pomysły muszą z Olecka wyjechać. Oni zabierają z sobą bezpowrotnie energię, która ukształtowała się w Olecku. Spożytkują ją jednak gdzie indziej i kto inny będzie czerpał z ich kreatywności. Pozostaną nieliczni desperaci, lokalni patrioci oraz emeryci. A co znaczy nawet najpiękniejsze miasto bez ludzi, bez ich pomysłów, bez ich energii, zaangażowania i kreatywności? Bo w ogólnym rozrachunku liczą się ludzie nie pomniki, odnowione parki, drogi czy największe nawet hale.

Kolejne grzechy obecnej władzy to umiłowanie tejże władzy i przedkładanie jej ponad interes mieszkańców, brak komunikacji z mieszkańcami i przekonanie o własnej nieomylności. Wiele razy z publicznych wypowiedzi burmistrza czy to podczas wywiadów czy szczególnie w czasie obrad Rady Miejskiej bądź Komisji można było się dowiedzieć, że władza uznała, że najlepiej potrafi zdefiniować potrzeby lokalnej społeczności. To burmistrz i podlegli mu urzędnicy wiedzą lepiej czego potrzebują mieszkańcy. I nie ma potrzeby wsłuchiwania się w głos mieszkańców. A już na pewno brania go pod uwagę. Bo mieszkańcy nie posiadają wiedzy, którą posiada władza. A skąd władz to wie? Ano właśnie z władzy posiadania. To wyższy stopień wiedzy, niedostępny mieszkańcom. Zawsze bowiem można zasłonić się konkretną ustawą, uchwałą czy nawet procedurą. Ewentualnie liczbami.

Efekt? Pomimo przemian gospodarczych i odejścia od socjalizmu na szczeblu lokalnym nadal mentalnie tkwimy w głębokim PRL-u. Nadal istnieje podział my – oni, który przez ostatnie lata jeszcze się pogłębił. Porażką władz lokalnych jest to, że zamiast budować zaufanie do władzy osłabia je. Frekwencja wyborcza poniżej 60% w takim mieście jak Olecko, w którym „wszyscy się znają” jest przykładem kompletnego rozkładu lokalnej społeczności. To oznacza, że władza nadal jest przez mieszkańców odbierana jako ciało obce, odgrodzone jak w PRL-u od mieszkańców. Burmistrz i Rada Miejska przez lata skutecznie pracowali by autorytet władzy osłabić, by społeczność lokalna nie utożsamiała się z władzą (co nie znaczy we wszystkim się zgadzała) i traktowała ją jako ciało obce, oderwane od potrzeb lokalnej społeczności.

Jakby tego jeszcze było mało obecna władza implementowała najgorsze nawyki minionego ustroju. Zamiast wspierać wszelką, czasami może i nieco nieracjonalnej aktywność wolała się bawić w politykę, inicjować intrygi (nierzadko tworzyć te czy inne plotki), tropić wszelkie przejawy niesubordynacji czy najmniejszego nawet zagrożenia. Jednym słowem władza pilnowała by nie daj Boże w tym czy innym miejscu nie wyrósł groźny konkurent. W tak postrzeganym świecie wszelka aktywność nie sterowana i nie kontrolowana z wysokości Urzędu stanowiła zagrożenie dla władzy. Burmistrz i jego otoczenie doszli do ściany. Zaczęli się bać iż wszystko jest polityką a wszelkie działania, które nie mają pieczęci Urzędu Miejskiego lub instytucji podlegających pod Urząd mają charakter niemal wywrotowy i są skierowane przeciwko władzy. Stad próba podporządkowania najczęściej za pomocą starej metody kija i marchewki jak największych obszarów lokalnego życia, w tym także, co trzeba powiedzieć ze smutkiem mediów. Stąd bezwładność Rady Miejskiej, w której potencjał radnych ograniczono do mechanicznego podnoszenia ręki i wykonywania odgórnie ustalonych instrukcji.

Te, nazwijmy to po imieniu, lęki i obsesje będące oznaką słabości nasiliły się szczególnie w ostatnich latach. Choć w rozmowie z naszym portalem kilka lat temu burmistrz wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie ma z kim w Olecku przegrać to jego ostatnie zwycięstwo (w 2014 roku) było jeśli nie o włos, to o dwa włosy. A liczba oddanych na burmistrza głosów była najniższa od lat. Można postawić śmiałą tezę, że burmistrza poparły przede wszystkim osoby związane z Urzędem Miasta i instytucjami miastu podległymi lub zaciekli przeciwnicy kontrkandydata (tych nie brakowało). Wiadomo bowiem, że otoczenie burmistrza już dawno temu skutecznie przekonało urzędników, że zmiana władzy może oznaczać dla nich katastrofę. Swoją drogą to nie najlepiej świadczy o kompetencjach urzędników skoro boją się, że nowa władza bez żadnego wahania się ich pozbędzie. Ale skutecznie przez lata podsycany strach robi swoje.

W takim świecie. Świecie twierdzy oblężonej funkcjonują już od dłuższego czasu burmistrz, jego zastępca i grono ich najbliższych, zaciekłych popleczników. Zapewne także spora część urzędników i radnych. Stąd też swoista paranoja, bo tak to trzeba nazwać, która sprawia że każda wątpliwość, każde pytanie zadane władzy wprawia w popłoch urzędników (nie wszystkich, ale jednak) i traktowane jest niemal jak wypowiedzenie wojny. Nikt nie koncentruje się na pytaniu, ale poszukiwaniu odpowiedzi, kto za tym stoi. Bo przecież to niemal pewne, że ktoś, albo coś musi stać za dajmy na to portalem iOlecko. Między innymi dlatego Karol Sobczak nie potrafił w rozmowie z nami odpowiedzieć już na drugie zdane pytanie, gdyż w jego świecie, świecie oleckiego samorządu musiało ono zostać zainspirowane przez kogoś, kto z pewnością jest wrogiem i burmistrza i samorządu. Przewodniczący Rady Miejskiej nie chciał odpowiadać na pytanie, chciał wiedzieć, kto za nami stoi. I żadną miarą nie chciał przyjąć do wiadomości, że nikt. Bo to nie mieści się w ramach świata w którym pogrążony jest olecki samorząd.

To jest gorączkowy, rozedrgany i codzienny świat oleckiego samorządu. Świat, w którym naturalne, niewinne pytanie ma dla władzy siłę pocisku rozrywającego czaszkę zwierzęcia. Najwyraźniej olecki samorząd zbyt często poluje z nagonką.

W tym świecie nie ma też miejsca na opozycję. Dla niektórych zwolenników burmistrza samo istnienie słowa opozycja w Olecku jest niewybaczalnym grzechem. Wedle nich opozycja w Olecku po prostu nie ma prawda istnieć. I skutecznie jest zwalczana. Głównie w internecie. Za pomocą inwektyw. Nie rzadko fałszywych, nie popartych dowodami ciężkich oskarżeń i konfabulacji.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nikogo nie powinno dziwić, że sesje Rady Miejskiej stały się przygnębiającym spektaklem podczas którego, mamy do czynienia z wzorcowymi serwilistycznymi postawami. Merytoryczna dyskusja duszona jest w zarodku. Zazwyczaj przez Przewodniczącego Rady Miejskiej. Lub przez lekceważąco-kpiący, ironiczny ton jaki swoim odpowiedziom, na często ważne pytania nadaje burmistrz. Kilka razy czuliśmy głębokie zażenowanie sposobem w jaki potraktował on swoich rozmówców. To był przejaw arogancji, poczucia wyższości, wynikający z przekonania, że tylko burmistrz i jego urzędnicy mogą mieć rację. Z kolei Przewodniczący Rady Miejskiej nie wiedzieć czemu za punkt honoru wziął sobie przejęcie funkcji rzecznika burmistrza. I zamiast reprezentować interes całej Rady angażuje się w spory, nie rzadko je jeszcze podsycając, jednoznacznie stając po stronie burmistrza. Biorąc pod uwagę słabe merytoryczne przygotowanie do sesji wielu radnych i kłopot z elementarną umiejętnością wysłowienia się mamy pełen obraz degrengolady oleckiej władzy na poziomie samorządowym.

W kuluarowych rozgrywkach oleckiej władzy niebagatelną rolę odgrywają „cisi poplecznicy”, którzy udzielając się (rzecz jasna anonimowo) na forach, atakują często bezpardonowo, mało elegancko i zwyczajnie nieprzystojnie wszystkich, którzy mają czelność podważać przewodnią rolę burmistrza. To oni są idealnymi nośnikami plotek i czarnego piaru, który powstaje w głowach strategów od kija i marchewki. Skutecznie go kolportują powołując się na swoją wiedzę i dostęp do otoczenia burmistrza. Ich rola jest nie do przecenienia, bo umiejętnie sterowani odwalają najczarniejszą robotę, z którą przecież oficjalnie Ratusz nie ma nic wspólnego. Owi poplecznicy są wierni i konsekwentni. Mają czas i mnóstwo możliwości by rozsiewać postprawdy po forach i głowach mieszkańców.

Osobny tekst można by napisać o braku spójnej strategii, myśleniu perspektywicznym i długofalowym, o doraźności, która tak jak w przypadku Imionek każe reagować dopiero wtedy, gdy podnosi się społeczny ferment. Może będzie jeszcze okazja.

Pytanie jak otocznie burmistrza, jego zwolennicy, poplecznicy i radni z koła Mała Ojczyzna (i nie tylko) zachowają się w sytuacji, gdy burmistrz utraci swoje władzę (bo wpływy jeszcze przez jakiś czas raczej nie). Gdy w mieście pojawi się wyznaczona przez Premier Beatę Szydło „osoba pełniąca funkcję organu”, który jak na polityka przystało zechce w krótkim czasie zbudować zaplecze dla kandydata PiS. To będzie ciekawy test lojalnościowy dla urzędników, którzy będą musieli wesprzeć działania „organu”, a z drugiej strony… będą czekać na powrót burmistrza. Pytanie jak się w takiej sytuacji zachowają radni i zwolennicy burmistrza? Ciekawe ilu prawdziwych przyjaciół będzie go wspierać?

I najważniejsze pytanie czy ewentualne przedterminowe wybory coś zmienią? Bowiem powiedzmy szczerze, potencjalni kandydaci, przynajmniej ci „znani” do objęcia schedy po Wacławie Olszewskim nie budzą entuzjazmu. A momentami nawet trwogę.

Niemal z całą pewnością swojego kandydata wystawi PiS. Na giełdzie słychać już pierwsze nazwiska. Problem w tym, że będzie to kandydat partyjny, polityczny. Tymczasem samorząd, szczególnie w takich miastach jak Olecko, nie potrzebuje polityków i partyjnych zarządców. Z żadnej opcji. W tym miejscu warto przypomnieć, że wielu obecnych prezydentów miast pomimo tego, że jeszcze kilkanaście lat temu startowało pod szyldem tej czy innej partii w ostatnich latach jednoznacznie odcina się od partyjnych nalepek. I słusznie. Partyjniactwo jest bowiem zaprzeczeniem samorządowości. Partyjny kandydat zależny jest bowiem nie od mieszkańców, ale od władz partii. W pierwszej kolejności realizuje zadania i postulaty partii. Bardzo często jego decyzje nie są uwarunkowane lokalnymi potrzebami, a wynikają z polityki narzucanej przez centralę.

Pytanie co zrobi Grzegorz Kłoczko. Weteran potyczek z burmistrzem, który był o włos od zwycięstwa w ostatnich wyborach. Za Grzegorzem Kłoczko przemawia jego ogromne samorządowe doświadczenie oraz fakt, że jako radny miejski wykazywał się nadzwyczajną wręcz pracowitością, kompetencją i zaangażowaniem. Niestety jego dość dyskusyjne i budzące wątpliwości zaangażowanie w referendum odwoławcze wójta gminy Ełk (prywatnie zięcia) pokazuje, że w określonych sytuacjach interes rodzinny bierze górę nad kompetencjami i poszanowaniem demokracji. I to niezależnie, kto miał rację w tym sporze, bowiem prawo do referendum jest podstawowym prawem obywateli i lepiej dla nas i dla Grzegorza Kłoczki byłoby prawo to w każdej sytuacji uszanować. Nawet wtedy, gdy ma się poczucie, że referendum jest „niesprawiedliwe”. Inna sprawa, że obywatele nie mają innej możliwości niż poprzez referendum odwołać wybranego przez siebie wójta, burmistrza czy prezydenta miasta. Ta fundamentalna dla demokracji samorządowej zasada najwyraźniej umknęła w tym przypadku niedoszłemu burmistrzowi Olecka. A to nie jest najlepsza rekomendacja.

Maria Wanda Dzienisiewicz to kandydatka nieoczywista. Sama nie deklaruje chęci startu w wyborach, w ostatnich zresztą poparła kandydaturę Grzegorza Kłoczki. Mało tego, od lat funkcjonuje jako potencjalny kandydat na burmistrza, choć tylko raz w 2010 roku stanęła w szranki. Ale jej nazwisko funkcjonuje na giełdzie potencjalnych kandydatów, a ona sama jednoznacznie nie deklaruje, że porzuciła plany startu w wyborach. Obserwuje i czeka? Jej zwolennicy podkreślają, że jest rasowym politykiem, co z pewnością nie jest najlepszą rekomendacją, o czym powyżej. Choć ideowo bliższa tak zwanej lewicy, w ostatnich wyborach samorządowych startowała z listy Dobra Wspólnego, które zdecydowanie opowiada się za konserwatywno – prawicowymi wartościami. Cień na jej kandydaturę rzuca także trwający od lat konflikt, nakręcany przez jej byłego zwolennika, a obecnie jednego z najważniejszych „działaczy” obozu burmistrza. Ta karczemna awantura, która przybiera żenującą formę nie przynosi obu stronom chluby. Pomimo pomówień, ciężkich oskarżeń żadna ze stron nie zdecydowała się na definitywne, czyli sądowne zamknięcie „sporu”. Sama zainteresowana tłumaczy, że sprawa utknęła na poziomie niemożności lokalnej policji. Słabe to usprawiedliwienie bo osoba która aspiruje do pełnienia ważnej funkcji w mieście powinna definitywnie i niezwłocznie zamknąć sprawę pomówień, a nie pozwalać by latami rozlewała się po różnych forach internetowych niczym kręgi na wodzie.

Otwarte pozostaje pytanie czy swojego kandydata w nadchodzących wyborach wystawi OKO. Maciej Juchniewicz podkreśla, że funkcja burmistrza nie jest tak istotna, a więcej można zrobić pracując u podstaw, jako radny. Sporo w tym racji, OKO koncentruje się na działaniach oddolnych, społecznych, edukacyjnych, chcąc zbudować zręby społeczeństwa obywatelskiego, ale.. No właśnie, OKO w swoich poczynaniach przypomina Partię Razem. Niby postulaty słuszne, program szlachetny, ale brakuje przełożenia na szerokie poparcie. A bez tego nawet najszlachetniejsze racje nie mają znaczenia. Być może nie są nawet racjami. Nie da się bowiem stworzyć nowej jakości działania samorządu, nie budując szerszego zaplecza i nie zaczynając od góry czyli od burmistrza. OKO chcąc wyjść poza działalność doraźną, aktywizującą na podstawowym poziomie musi przekonać mieszkańców, że jest poważną propozycją wobec nudnej alternatywy wyboru pomiędzy burmistrzem i jego (od lat tymi samymi) kontrkandydatami. Biorąc pod uwagę, że OKO pomimo starań nie potrafiło znaleźć odpowiedniego kandydata, którego mogłoby wystawić w wyborach uzupełniających (sprawa radnej Dunaj 2016 rok) można mieć wątpliwości czy poszukiwanie kandydata na burmistrza ma w ogóle sens. OKO musi po prostu zmężnieć i pozyskać nowe twarze. Choć fakt, nie za wszelką cenę.

Bez wątpienia są jeszcze kandydaci, o których się nie mówi i o których mówi się, że czekają i od jakiegoś czasu solidnie pracują na swoje poparcie. Ale na razie żaden z nich (co zrozumiałe) nie zadeklarował chęci udziału w wyborach. Krążące na „giełdzie” nazwiska nie napawają jednak optymizmem. Wypada mieć tylko nadzieję, że gdy przyjdzie do ostatecznej rozgrywki nieco przestraszeni nie podejmą wyzwania. A może jednak niczym deus ex machina pojawi się kandydat, który okaże się czarnym koniem, który zyska szerokie poparcie społeczne. Wydaje się, że wbrew pozorom tacy potencjalnych kandydatów w mieście trochę jeszcze zostało. Inna sprawa czy chcą się oni podjąć wyzwanie.

Bo zupełnie nieświadomie ulegliśmy złej iluzji. To jeden z „sukcesów” obecnej władzy. Wszyscy wmówiliśmy sobie, że to jest obowiązujący model rządzenia. Model, który jest mało intelektualnie pociągający, na kilometr pachnie PRL-em i który sprawia, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chce podjąć się takiego wyzwania. Tak mocno w naszą świadomość wbiło się, że funkcja burmistrza jest ograniczającą i niezbyt chlubną, że wielu potencjalnych kandydatów zaszyło się w swoich światach i ani myśli wyściubić z niego nosa. Tymczasem to poważny błąd, bo bycie burmistrzem nie musi oznaczać zamknięcia się w bańce władzy i odgrodzenia od mieszkańców. Złe wzorce zawsze mają swoje rewersy. Znacznie ciekawsze. Dla wszystkich.

Olecko potrzebuje kandydata/kandydatki, który zmieni nasze myślenie o władzy, który z władzy uczyni powinność, stworzy nowe zasady współpracy, otworzy się na mieszkańców, zbuduje dialog i przekona że władza nie znajduje się w mitycznym kafkowskim zamku. Że władza to nie tylko burmistrz urzędnicy i jego poplecznicy, ale i wszyscy mieszkańcy. Ktokolwiek zostanie w przyszłości burmistrzem powinien zacząć współpracę z mieszkańcami wciągnąć ich do współdecydowania o mieście, wspierać tych, którzy mają pomysły, energię i wolę działania. Tak by przejmowanie władzy przez kolejnego kandydata nie oznaczało konieczności uczenia się władzy przez kolejne cztery lata, ale odbywało się w sposób naturalny.

Czy tacy kandydaci w Olecku są?

Niewykluczone, że obecny model władzy tak mocno tkwi w naszej podświadomości i co gorsza w świadomości urzędników i radnych że proces zmian nie będzie łatwy do przeprowadzenia. Ale czy to oznacza, że nie należy go niezależnie od wyniku rozstrzygnięcia w NSA zacząć oczekiwać i mocno artykułując się domagać? Choć mieszkańcy coraz mniej chętnie w wyborach lokalnych uczestniczą, to być może to jest ten moment, gdy można wszystko jeszcze zmienić. Moment, w którym, tak, burmistrz musi odejść. Ale odejść nie tyle w sensie dosłownym, ale przede wszystkim mentalnym. Także z naszych głów, z naszego myślenia. Ktokolwiek będzie zarządzał miastem po 28 marca, czy będzie to obecny burmistrz, czy „osoba pełniąca funkcję organu”, a potem kolejny, być może ten sam burmistrz musi zmienić się sposób zarządzania i rządzenia miastem. Powinniśmy zacząć wymagać i od siebie i od władzy by bardziej była z nas, niż z nich. Inaczej wszyscy sczeźniemy w marazmie i zapadniemy się w morzu pretensji i narzekań.

AM

Tekst ten powstawał przez ostatnich kilka miesięcy i stanowi podsumowanie oleckiej samorządowości.

Komentarze
Więcej w CBA, Olecko, Rada Miejska w Olecku, Samorząd
“Lega Fest”, “My i Nasz Tradycja” i “Wśród lasów, jezior, łąk i pól Ziemi Oleckiej”. Rozstrzygnięto konkursy na dofinansowanie działań kulturalnych i turystycznych

Rozstrzygnięto otwarty konkurs ofert na wsparcie realizacji zadać publicznych w 2017 r. w zakresie kultury i turystyki (oba konkursy były...

Zamknij