[WYWIADY] Zanim zapadnie cisza – M. Czekay, G. Kłoczko, K. M. Kosewski, W. Olszewski

Czterech kandydatów, cztery rozmowy. Na naszych zasadach, bez warunków wstępnych. Długie, ale z całą pewnością nie wyczerpujące listy wszystkich tematów dotyczących Olecka. Wszystkie powstały jeszcze przed debatą. Wszystkie autoryzowane. Wszystkie opublikowane w tym samym czasie. Mamy nadzieje, że pomogą Wam w podjęciu decyzji. O ile jeszcze się wahacie.

W niedzielę wybory. Otwartą kwestią pozostaje czy potrzebna będzie dogrywka. Wiele zależy od frekwencji, a ta raczej nigdy nie zachwycała. Niezależnie od wszystkiego nowy burmistrz będzie musiał zmierzyć się z Waszymi oczekiwaniami. A te są wyjątkowo konkretne. Nowy burmistrz będzie także musiał nauczyć się z Wami rozmawiać, bo kampania choć paskudna, choć momentami brutalna, nieczysta przyniosła też kilka pozytywów. Jednym z nich jest Wasze oczekiwanie dialogu, a także coraz większa determinacja by artykułować Wasze potrzeby i oczekiwania. I jeśli okaże się, że to jest dopiero początek, że to ledwo kamyk, który poruszył lawinę, to być może uznamy kampanię za przełomową. Oby. Pamiętajcie, że prawdziwy dialog zacznie się dopiero od pierwszego dnia urzędowania nowego burmistrza i to od Was zależy czy pozwolicie mu szybko zapomnieć o obietnicach, czy jednak w końcu zaczniecie być traktowani jak partnerzy.

Zdjęcia w wywiadach: Materiały Komitetów Wyborczych

Aby zobaczyć wywiad wybierz jedną z zakładek z powyższej listy.

Marcin Czekay – “Nikt mnie nie wymyślił”

(iOlecko) Naprawdę jest pan takim „grzecznym” kandydatem, „grzecznym chłopcem”, który nie jest uwikłany w żadne skandale i któremu nikt niczego nie zarzuca poza tym, że jest DJ-em z Suwałk?

(Marcin Czekay) Po pierwsze nie jestem DJ z Suwałk. Po drugie DJ byłem jakieś 6 lat temu. Po trzecie DJ-owanie to było raczej hobby i nie wiem czemu się tak na tym skoncentrowano. Jedyne, co można mi zarzucić, to to, że dawno temu działałem w Radzie Młodzieżowej funkcjonującej przy oleckiej Radzie Miejskiej, ale bez większych efektów.

Hm, niezły zarzut. Fajnie było?

Beznadziejnie. Po co tworzyć, coś co jest fikcją, co nie ma żadnych możliwości działania.

Może teraz „młodzieżowcy” mają większe możliwości?

Właśnie nie, rozmawiałem z młodymi ludźmi, którzy obecnie w Radzie działają i jest tak jak było. Dokładnie tak samo jak kiedyś. Potem mówmy, że młodzieży się nie chce, że się wycofuje. Młoda krew ma to do siebie, że jak ma pomysł, to chce go zrealizować już, tu i teraz. I ten ich zapał można wykorzystać, ale się nie wykorzystuje.

A kto im nie pozwala tego zapału wykorzystać?

Nikt nie chce z nimi tak naprawdę rozmawiać, są zbywani. Rzuca im się kłody pod nogi. Kto? Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale mówimy o osobach, które Radę mają pewnych rzeczy uczyć.

Ile lat temu wyjechał pan z Olecka?

Niecałe cztery

Czemu?

Za pracą, za normalnym życiem. Jeśli się czegoś podejmuję, jeśli zaczynam jakąś pracę lubię wchodzić w to na maksa. Jestem pracoholikiem, ale pracoholikiem jestem bo uwielbiam swoją pracę. I jak się podejmuję jakiegoś zadania, to dlatego, że to uwielbiam. A jak się coś uwielbia, to się daje z siebie wszystko. I w sytuacji, gdy moje pełne zaangażowanie jest studzone, przez powiedzmy zewnętrzne czynniki, to musiałem wyjechać

Jakie czynniki?

Natury urzędniczej.

A konkretnie? Z czym się pan spotkał?

Z brakiem możliwości rozwoju. Szczególnie w sytuacji, gdy chciałem coś zorganizować. Społecznie, dla miasta. Ale też biznesowo. I natrafiłem na mury, których nie dało się przebić. Próbuje się wejść do urzędu, nawiązać współpracę, porozmawiać z kimś. I co się słyszy – Tak, tak proszę przyjść za miesiąc.

Zaraz, zaraz, pan Olszewski mi dziś powiedział, że gdy są jakieś kłopoty z urzędnikami to trzeba przyjść do niego. Rozmawiał pan z panem Olszewskim o swoich projektach?

Raz mi się udało.

Udało?

Tak, bo tylko zdaje się we wtorek, w określonych godzinach przyjmował pan Olszewski. I zawsze w tych godzinach są interesanci. Oczywiście można się wpisać, ale wystarczy, że przyjdzie ktoś, kto zajmie więcej czasu i człowiek odchodzi z kwitkiem. „proszę spróbować za tydzień, może się uda”.

Ile razy tak się pan odbił od ściany?

Ze trzy razy.

W końcu się jednak udało.

Owszem, udało się porozmawiać, ale to niczego nie zmieniło. Rozmowa sama w sobie była bardzo sympatyczna. Ja muszę przyznać, że lubię pana Olszewskiego jako człowieka. Wydaje się być konkretnym facetem. Co nie zmienia faktu, że ta rozmowa niczego nie zmieniła. Tyle, że sobie porozmawialiśmy.

Może chciał pan pieniędzy, chciał pan żeby Urząd coś panu dał, a to nie jest takie proste.

Odwrotnie. Ja nie chciałem pieniędzy, chciałem zapłacić.

Za co?

Chciałem organizować festyny, pikniki, imprezy na większą i mniejszą skalę. Dla miasta, z wykorzystaniem lokalnych zespołów i zespołów z zewnątrz. I chciałem to zrobić tak, żeby mieszkańcy nie musieli za to płacić. Chciałem wynająć plac, ale chciałem też za to zapłacić. Podam przykład – poprosiłem o wynajęcie, udostępnienie miejsca na imprezę. I okazało się, że nie jest ono przystosowane jeśli chodzi o przyłącze prądu. Znalazłem jednak punkt z prądem, który znajdował się 30 metrów dalej. Poszedłem więc do Urzędu i zapytałem czy mogę się tam podłączyć. Zadeklarowałem, że za prąd zapłacę. Okazało się, że nie ma takiej możliwości.

Jakie było uzasadnienie odmowy?

Nie było uzasadnienia. Podałem tutaj tylko jeden przykład, ale takich sytuacji było znacznie więcej Moje doświadczenie współpracy z Urzędem było fatalne. A przecież chciałem robić różne projekty, które miały ożywić „plac Pawlaka”. Mam jednak wrażenie, że nie dość, że nikt nie chciał pomóc, to w razie kłopotów, w sytuacji gdy wpadniesz w tarapaty to jeszcze dostaniesz młotkiem na do widzenia.

I co, w Suwałkach było łatwiej?

Tak, przyjęto mnie z otwartymi ramionami i jeszcze doceniono, że robię coś dla miasta.

Serio? Nie zmyśla pan?

Nie, dlaczego. Podam przykład. Jakiś czas temu rozmawiałem z Prezydentem Suwałk, okazało się, że muszę przyciszyć muzykę. I mówię panu Prezydentowi, że jak przyciszę muzykę, to nie bardzo będę mógł organizować koncerty. A on na to, jak to? W takim miejscu muszą być koncerty. Dzięki temu, co pan robi, ta cześć miasta żyje.

 

 

Czyli w Suwałkach udaje się panu dostać na audiencję do Prezydenta?

Nie. Po pierwsze nie mam potrzeby chodzić do Urzędu. Po drugie u pana Prezydenta nie ma audiencji. Widujemy się przy różnych okazjach i pan Prezydent czasami przychodzi na nasze imprezy.

Zaraz, zaraz, ma pan w tych Suwałkach niemal raj na ziemi i zostawi to pan żeby ratować Olecko?

Mnie mimo wszystko boli serce, że musiałem stąd wyjechać. Jestem olecczaninem. Tutaj się urodziłem i wychowałem. Za każdym razem, gdy przejeżdżam przez Olecko coś mnie ściska. Spędziłem tutaj kawał życia. I w pewnym momencie ktoś mi powiedział, słuchaj pana Wacława już nie ma. Może ty byś spróbował? Odpowiedziałem, że najpierw musimy zrobić rozeznanie. I okazało się, że w Olecku jest sporo osób, które coś chcą, które mają pomysły i energię. A ja już mówiłem, jak się w coś zaangażuję, to doprowadzam to do dobrego końca.

Ale nie będzie panu żal tego, co zbudował pan w Suwałkach. To miasto zdecydowanie większych możliwości.

Owszem, w Suwałkach zrobiłem wiele. W pewnym momencie, zanim powstał SOK, organizowałem więcej koncertów niż dom kultury. Ale wydaje mi się, że więcej już zrobić nie mogę. Tym bardziej, że teraz jest SOK, który ma na swoje potrzeby świetną, dużą salę. I choć ja i tak sobie z tym poradziłem, to wydaje mi się, że wiele więcej już zdziałać nie mogę, nie rozwinę się jeszcze bardziej Zapaliła mi się zielona lampka, że być może już się zrealizowałem.

Niech pan nie skazuje swojej kreacji na banicję. Wróćmy jednak do Olecka. Pomysł startu w wyborach narodził się spontanicznie? Wcześniej pan o tym nie myślał?

Wcześniej już miałem pomysł by podziałać na rzecz Olecka. Kandydowałem w wyborach do Rady Miasta, ale nie pamiętam kiedy i nie pamiętam nawet z czyjej listy. Chyba z list SLD.

Jest pan człowiekiem lewicy?

Nie, po prostu wtedy szukałem współpracy z różnymi ludźmi

A jak by pan określił swoje poglądy -lewicowe, prawicowe, centrowe. To są oczywiście etykietki, ale proszę spróbować.

Raczej centrowe. Ani w lewo ani w prawo. Nie popieram żadnego ugrupowania.

Wróćmy do momentu, gdy podjął pan decyzję o starcie. Kiedy to się dokładnie stało?

W dniu, w który okazało się, że mandat pana Olszewskiego został wygaszony napisałem na FB, że Olecko się zmieni. I to był taki kamyczek, który poruszył lawinę i sprawił, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.

Kto pana popiera?

Chyba młodzi ludzie…

Pytam, o coś innego. Za każdym z kandydatów, ktoś stoi, jakaś grupa interesów, lub ludzi związanych z polityką. Jaka grupa interesów stoi za Marcinem Czekay?

Żadna. To chyba nawet widać po kampanii. Opłacam wszystko z własnej kieszeni. Wydałem dotychczas 5 tysięcy na kampanię i powiedziałem stop. Bo to bez sensu upychać kolejny baner, kolejną przyczepkę. Za dużo tego jest, za dużo spamu. Wolę spotykać się z ludźmi

A ile spotkań zorganizował pan z ludźmi?

Trzy.

A to nie za mało?

Przede mną jeszcze przynajmniej dwa. Biorąc jednak pod uwagę ile spotkań zorganizowali moi kontrkandydaci to i tak mam czym się pochwalić.

A bywał pan już w tzw objazdach? Na wsiach?

Byłem w Kukowie.

I jak było?

Niezręcznie.

Bo?

Bo na tym samym spotkaniu byli także radni oleccy, którzy skutecznie uniemożliwili mi prezentację.

Ale to oni organizowali to spotkanie?

Nie. Zostałem tam zaproszony. To było spotkanie w sprawie rozbudowy fermy w Kukowie i jednym z punktów tego spotkanie była moja rozmowa z mieszkańcami. I kiedy próbowałem podjąć dialog, to radni tak głośno się zachowywali, że nie dałem rady. Musiałem przerwać i czekać aż skończą i podjąć na nowo próbę rozmowy. Później radna Wioletta Żukowska, która to wszystko chyba współorganizowała przepraszała mnie za zaistniałą sytuację, ale to przecież nie była jej wina. To jej koledzy zachowywali się tak, jak się zachowywali. Muszę przyznać, że zachowanie tych radnych otworzyło mi na pewne sprawy oczy.

Mówi pan wiele o dialogu i rozmowie z ludźmi, to proszę powiedzieć, jak będzie wyglądał „dzień skarżypyty” w Urzędzie, gdyby został pan burmistrzem? Jak pan sobie wyobraża kontakt z mieszkańcami, współpracę z radnymi, z urzędnikami?

To nie jest tak, że burmistrz pogada z każdym. Nie da się tego zorganizować tak, że przychodźcie do mnie o każdej porze dnia i nocy. Każdemu nie dam rady poświęcić czasu. Nie mogę na przykład zajmować się tym, że nie ma śmietników na kupki dla piesków. Fizycznie to jest nie do zrobienia. Ale można na przykład powołać specjalne biuro, które będzie odpowiadało za kontakt z mieszkańcami. Podam przykład z Ełku. Prezydent tego miasta nie chce żeby radni przynosili mu tylko same skargi i wnioski, ale on od nich oczekuje, że na sesji będą relacjonować jakie i czyje problemy rozwiązali. Chcę więc, żebym nie tylko ja odpowiadał za rozwiązywanie problemów, ale żeby Urząd był na to otwarty.

Pięknie. A nie boi się pan, że powoła pan biuro, a ludzie nadal będą się odbijać od obojętności urzędników, a pan nie będzie nawet o tym wiedział?

Będę musiał to cały czas weryfikować, chociażby poprzez ankiety. Ja nie mówię też, że nie będę z ludźmi rozmawiał. Nie odetnę się od ludzi, wręcz przeciwnie, moim naczelnym zadniem jest się na mieszkańców otworzyć. Nie chcę się ich bać.

Wacław Olszewski też mówi, że się z ludźmi spotyka. I jakoś oni nie zgłaszają mu żadnych problemów.

Dziwne, nie? To jest kwestia, gdzie ucho przyłożymy. Są na pewno miejsca, gdzie pan Olszewski mógłby usłyszeć wiele.

Będzie rewolucja w Urzędzie?

Po części tak. Muszę dokonać pewnej weryfikacji. Muszę sprawdzić, które osoby będą chciały ze mną pracować i z którymi da się pracować. Chcę dokonać przeglądu kadr, sprawdzić, kto jest prawdziwym specjalistą, ma efekty w pracy, pomysły i jest otwarty na ludzi. Komu zależy na dalszym rozwoju miasta. Zakładam, że w Urzędzie są osoby, które uśpiono, a jak się je obudzi to mogą dać nam wszystkim sporo dobrej energii.

Nie ma pan żadnego doświadczenia ani w administracji ani w samorządzie. Jak pan oceni kompetencje tych ludzi, skoro sam pan nie ma na razie kompetencji?

Ale mam odpowiednie osoby, z którymi współpracuję.

Ma pan na myśli osoby, które razem z panem „wejdą” do urzędu?

Nie. Mam na myśli osoby, które pracują w Urzędzie i którym ufam.
A są takie osoby?

Mhhh

Niektórzy zarzucają panu, że w Urzędzie pracuje spokrewnioną z panem osoba.

Tak, ciocia.

No i…

To akurat nie jest ta osoba

Nie jest pana ciocią?

To nie jest ta osoba, której tak ufam. Ale faktem jest, że pracuje w Urzędzie moja ciocia, choć nie mam z nią jakichś bliższych kontaktów. Odkąd zdecydowałem się kandydować ani razu się nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy z sobą.

No, fantastycznie. A wcześniej często się widywaliście?

Nie.

A nie będzie pan miał problemu jeśli okaże się, że trzeba ją zwolnić?

Chciałbym aby taką decyzję podejmowało większe grono współpracowników, z którymi będę chciał podejmować tego typu decyzje

Ale to pan będzie musiał jej to oświadczyć. Wie pan, że to jest osoba, która nie ma, ujmijmy to tak, najlepszego piaru.

Wiem, słyszałem o tym.

A nauczyciele mówią, że pan żadnej zmiany nie wprowadzi, bo to jest pana ciocia. Co im pan odpowie?

Rozmawiam o tym z nauczycielami. Dla mnie to jest problem, który na pewno trzeba zdiagnozować. I trzeba wysłuchać obu stron. Powiem tak, Urząd wymaga zmian, ale zmian przemyślanych. Do urzędu muszą przyjść fachowcy prawdziwi fachowcy, a nie osoby przypadkowe. I najpierw musimy tych fachowców znaleźć.

Podoba się panu koncepcja Olecka, mazurskiej stolicy sportu?

Moim zdaniem to jest jedna z możliwych koncepcji, ale nie jedyna. Sport ma oczywiście ogromne znaczenie dla Olecka. Mamy znakomite zaplecze, po części moim zdaniem jeszcze nie wykorzystane, ale jak rozumiem, to jest kwestia rozwojowa.

A zna pan plany dotyczące rozwoju infrastruktury sportowej miasta?

Nie

To niedobrze. A co z kulturą?

Dla mnie jest ona znacznie bliższa niż sport, ale z kolei sport w Olecku ma większe możliwości niż kultura. Tak mi się wydaje. Wracając do kultury, chciałbym wrócić do pewnego typu myślenia jaki był w Olecku jeszcze jakiś czas temu. Wydaje mi się jednak, że niektóre rzeczy musimy zacząć budować niemal od postaw, bo mamy tutaj spore zaległości. Także infrastrukturalne, bo nie ulega wątpliwości, że obiektów sportowych w Olecku jest więcej, a do tego jest też więcej fachowców, którzy w sporcie działają.

A jakby pan chciał odbudować kulturę w Olecku? Poprzez inwestycję w infrastrukturę czy w kapitał ludzki?

Zdecydowanie na początku w kapitał ludzki. I to w szerszym znaczeniu. Bo w Olecku jest wiele osób, które działają na rzecz kultury, społeczników, którym odebrano możliwości działania, ale oni wciąż, chcą coś robić i trzeba im pomóc.

Czyli zdecentralizuje pan kulturę w Olecku, bo w tej chwili wszystko skupia się wokół ROK-u?

Tak. W tej chwili miasto skoncentrowało kulturę w Regionalnym Ośrodku Kultury i wrzuciło wszystko do jednego worka i oczekuje, że ROK spełni wszystkie zadania dotyczące kultury. ROK jest bardzo ważnym miejscem. Centrum kultury, ale muszą też być peryferia.

Byłby pan skłonny dać twórcom kultury pełną swobodę? Czy jednak cenzurowałby pan pewne rzeczy? Na przykład okazuje się, że podczas „Sztamy” ma zostać zaprezentowany spektakl tylko dla dorosłych. Ingerowałby pan? Bo teraz to wygląda, tak że pewnych rzeczy w Olecku pokazać nie można, w związku z czym pomija się ogromne obszary kultury.

Nie ingerowałbym, ale jak spektakl jest dla widzów dorosłych, to tego pilnujmy. Kultura powinna być otwarta choć delikatna kontrola powinna być. Chociażby po to by nie złamać prawa.

A dobre obyczaje, uczucia tych, czy innych grup?

Tak, jak mówiłem, delikatna kontrola z pewnym ukierunkowaniem musi być.

Czyli jednak samoograniczenie. Czysto hipotetycznie, dyrektor Skrodzki ściąga do Olecka spektakl performerski w czasie, którego artystka się rozbiera, tarza w pierzu, a potem wykrzykuje rewolucyjne hasła. Ktoś uzna, że jest to nieobyczajne. Zacznie się szum. Jakaś grupa osób, powiedzmy 10% będzie krzyczeć, że skandal, 70% powie, że to było działanie artystyczne, a reszta wzruszy ramionami. I teraz czas na pytanie: „wytarga pan za uszy” dyrektora Skrodzkiego za ten pomysł, czy uzna pan, że on ma w tym zakresie pełną swobodę.

Niestety ludzie będą mieli pretensję raczej do mnie, nie do dyrektora Skrodzkiego. Ja jednak jakoś za to odpowiadam.

Czyli „gołych bab” w Olecku nie będzie?

No, raczej nie. Ale traktujmy to jako umowne hasło.

Dość już o tej okropnej kulturze, bo ludzie potrzebują nie tylko igrzysk, ale i chleba. Może przede wszystkim chleba. Na pewno zgodzi się pan ze mną, że problemem Olecka jest tak zwany rynek pracy. Mam pan jakiś pomysł jak to zmienić, jak wyrwać się z tego kręgu dwóch wielkich zakładów pracy? Czy jest w ogóle na to szansa, by się w tej kwestii, coś zmieniło?

Wydaje mi się, że w pierwszej kolejności musimy pomóc naszym, lokalnym przedsiębiorcom. Mówię o małym, średnim, ale i dużym biznesie. Chciałbym wprowadzić pewien program pomocowy dla każdego przedsiębiorcy, który zatrudnia pracowników. Tutaj znów bezcenna okazałby się rola specjalistów, którzy pomagaliby przedsiębiorcom na przykład uzyskać informację, gdzie mogą pozyskać dotację, albo jakieś fundusze. Chciałbym też rozwinąć doradztwo zawodowe, ale takie z prawdziwego zdarzenia, a nie nastawione na to by tylko pobierać pieniądze z Unii na działalność. Zależałoby mi na tym, aby oleccy przedsiębiorcy wiedzieli, że Urząd jest od tego by im pomóc, że mają w Urzędzie i urzędnikach sprzymierzeńca. Prosty przykład, nie ma katalogu firmowego, nie chwalimy się lokalnym produktem itp. Prosta rzecz, a może coś by to dało. Bardzo bym chciałbym pomóc lokalnym przedsiębiorcom w promowaniu własnej działalności na zewnętrz.

Czyli nie planuje pan ściągnięcie dużego inwestora do Olecka?

Nie mam na razie żadnych tego typu kontaktów. Co nie znaczy, że jako miasto nie będziemy na to otwarci.

Ale nie można czekać z założonymi rękami. Trzeba wyjść naprzeciw, poszukiwać

Owszem, ale przyznam szczerze, że trochę boję się takich sytuacji

???

Chciałbym uniknąć dwuznaczności. Wiem co ludzie dziś mówią jeśli chodzi o relacje władzy z dużym biznesem. Nie chciałbym więc, żeby mi ktoś potem zarzucał, że jakoś specjalnie wspieram tę czy inną firmę i angażuje się dla własnych korzyści. To rodzi różne plotki. Wolałbym aby mówiono, że wspieram wszystkich. Co nie znaczy, że zewnętrzny duży inwestor nie jest Olecku potrzebny. Ale byłbym bardzo zadowolony, gdybyśmy tak samo traktowali przedsiębiorcę zatrudniającego 3 osoby jak i 300. I byśmy w razie kłopotów mogli im pomóc. Chciałbym także aby to nasze miasto było zielone, przyciągało ludzi parkami, jeziorem żeby rozwijała się turystyka. Miasto jest ładne, przynajmniej ja tak uważam. Zdaje sobie jednak sprawę, że żeby ściągnąć turystów musimy mieć dobrze rozwinięte zaplecze. Bazę noclegową, gastronomiczną, imprezy, które przyciągną ludzi do miasta. Według mnie Ełk, który jak dla mnie nie jest tak fajnym miastem, jak Olecko, przyciąga turystów właśnie ofertą kulturalną. Wydaje mi się także, że odkąd powstała obwodnica to wiele osób pomija nasze miasto, nawet tutaj nie zajeżdża.

W skali od 1 do 10, jak się pan czuje w zagadnieniach związanych z samorządem?

Nie wiem. Pewnie około 4.

A ile czasu panu zajmie, żeby doszedł pan do 10? Sądzi pan, że zdąży przez te półtora roku nauczyć się samorządowości?

Nie przesadzajmy. Już wchodząc do Urzędu muszę być na wyższym poziomie. Żeby nie okazało się, że miasto ma burmistrza ale nie ma włodarza. Półtora roku na naukę? Nie przesadzajmy. Muszę szybko stworzyć zespół i szybko się uczyć. Nie ma wyjścia.Poradzę sobie. Jak mówił, w pracę angażuje się na maksa i praca jest moją pasją. No i liczę na mój zespół.

Nie obawia się pan, że ludzie, przynajmniej na początku będą pana wykorzystywać i wkręcać. Nie boi się pan, że różne osoby zechcą wykorzystać pana niewiedzę?

Nie. Wierzę w ludzi, z którymi będę współpracował. Wierzę też w mieszkańców. I chciałbym aby miasto odzyskało co najmniej dawny blask.

Co by pan powiedział osobom, które uważają, że pańska kandydatura jest niepoważna. Ot, taka fanaberia oleckiej hipsterii, cokolwiek to znaczy.

Nikt mnie nie wymyślił, to nie jest fanaberia. To idea, która wzięła się z inicjatywy ruchu społecznego, różnych osób, które mają różne poglądy, ale chcą zmieniać miasto. Dlatego to się rozwija jak koło na wodzie, rozchodzi się coraz dalej i dalej. Przybywa wokół mnie osób, które oczekują zmian. Niektórzy nawet krwi, ale to akurat mnie nie interesuje. Ale te osoby przynoszą swoje historie i dowiaduję się o rzeczach, które są dla mnie niepojęte, załamujące. Ludzie, którzy mnie popierają wiedzą, że mam na tyle poukładane w głowie, że o żadnych układach nie może być mowy.

 

 

A jeśli się panu tym razem nie uda, to spróbuje pan jesienią przyszłego roku?

Nie wiem czy będzie taka potrzeba. Ja nie wymyśliłem sobie, że będę burmistrzem i tylko w ten sposób się zrealizuję. Liczy się potrzeba społeczna. Mam poczucie, że wiele osób mnie popiera, liczy na mnie, że pewne rzeczy zmienię. I jeśli oni uznają, że nadal mnie potrzebują to pewnie znów zgłoszę moją kandydaturę?

Kto będzie pana zastępcą?

Jeszcze nie mam takiej osoby.

A dużo osób złożyło już podania?

Nie. Ze mną jest inaczej. To jest poparcie społeczne. Nie partyjne. Nie stoją za mną żadne ugrupowania, koterie.

Ale gdyby Dave Gahan pański idol udzielił panu poparcia to by się pan ucieszył?

Czy ja wiem. Pewnie bym się zdziwił. Bo czy on zna Olecko? I cokolwiek wie o mieście? To byłoby zupełnie niepotrzebne.

Grzegorz Kłoczko – “Olecko zrównoważonego rozwoju”

 

(iOlecko) Czy dobrze zrozumiałem słowa wicepremiera Gowina, że wybór pańskiej osoby oznacza poparcie rządu, albo przynajmniej części rządu dla spraw Olecka?

(Grzegorz Kłoczko) Tak wicepremier to powiedział i ja tak to rozumiem. W moim rozumieniu on zobowiązał się do tego, że będzie pomagał sprawom, które będziemy mu przedstawiać.

Doprecyzujmy chodzi o wsparcie tylko wicepremiera, czy w wyjątkowych sytuacjach można liczyć na wsparcie rządu? Widziałem, że osoby odpowiedzialne za szpital w Olecku naprawdę liczą na pomoc. Bo jak zrozumiałem sytuacja oleckiego szpitala jest dramatyczna.

Zarówno wicepremier jak i ja jesteśmy zwolennikami rozwiązań systemowych. Sądzę także, że wicepremier nie jest entuzjastą ingerencji w obowiązujące prawo. Ingerencji, która byłaby sygnałem jakiegoś uprzywilejowania. Natomiast niewątpliwie promotor czy osoba nam życzliwa to jest coś, co nam się może przydać. Dzięki takiej życzliwości będzie nam łatwiej stukać, pukać i doprosić się jakichś rozwiązań, które ułatwią nam życie w trudnych chwilach. Czy sytuacja w szpitalu jest dramatyczna? Tego nie można powiedzieć w sensie organizacyjnym. Mówię to jako radny powiatu. Spółka się bilansuje, prowadzi usługi, zawiera kontrakty. Można powiedzieć, że wszystko funkcjonuje prawidłowo. Ale finanse to nie wszystko. Bo jest jeszcze jakoś świadczonych usług. Jako szpital mamy najniższy stopień referencyjny. Bo innego być nie może. Oznacza to, że nie mamy w Olecku wielu osób z doktoratami, z bogatą praktyką czy super specjalistów. W Ełku są dwa następne stopnie. Tam jest znacznie lepiej wyposażony szpital wojskowy, który prowadzi diagnostykę, badania, ma kadrę. Olecki szpital, to typowy szpital powiatowy. I ilekroć, kiedy dyskutowaliśmy podczas Rady Powiatu o szpitalu to pojawiały się dwa stanowiska jedno – jest dobrze, drugie nie jest idealnie. Dobrze, bo zrealizowaliśmy tyle i tyle usług, kontraktów etc. I na tym poziomie rozumowania trzeba się z tym zgodzić. Mamy więc bardzo dobrego urologa, endokrynologa, zapewne jeszcze kilku innych lekarzy. Młodzi lekarzy, którzy przyjeżdżają do Olecka wnoszą inną jakość. Są świetnie wykształceni, mają ciekawy warsztat pracy, są już inaczej wyedukowani i wnoszą wiele świeżości. No dobrze, ale problem w tym, że nie jesteśmy w stanie zakontrakać odpowiedniej ilości usług. Dlatego powstają kolejki. Przyznaję nie mogłem tego zrozumieć, dlaczego w Ełku pacjent otrzymuje poradę specjalistyczną, dajmy na to kardiologiczną praktycznie z dnia na dzień, a w Olecku są długie kolejki.

Może dlatego, że w Ełku szpital podlega pod miasto. A miasto zawsze ma więcej pieniędzy niż powiat. Czy gmina Olecko powinna przejąć szpital od powiatu?

To prawda, w Ełku szpital był w kiepskiej sytuacji i miasto, czyli samorząd typu gminnego przejął szpital i rzeczywiście dzieje się tam w tej chwili dużo lepiej. Ale Ełk jest większym od Olecka organizmem miejskim. Ich było na to stać, choć nie znam szczegółów tego przejęcia.

Czy gdyby był pan burmistrzem rozważyłby pan podobne rozwiązanie w Olecku? Bo powiat to bida. Tam ciągle nie ma pieniędzy na nic.

Nie, nie rozważałbym takiej możliwości. Przynajmniej na tym etapie. Bo sytuacja w oleckim szpitalu nie jest aż tak dramatyczna. Poza tym trudno uznać, że jakakolwiek zmiana własności coś w funkcjonowaniu szpitala by poprawiła. Bo co by się zmieniło, szpital pozostałby spółką, tylko zarządzaną nie przez powiat, ale przez gminę. Zmieniłby się nadzór właścicielski, Rada Nadzorcza, a chyba nie o to chodzi. Warto także przypomnieć, że ustawa kompetencyjna zakłada, że do zadań powiatu należy lecznictwo zamknięte i specjalistyczne.

To może chociaż drogi by pan przejął…

Podczas ostatniej sesji Rady Powiatu padło stwierdzenie, że burmistrz powinienem przejąć od powiatu wszystkie drogi. Tak jest w Ełku. Tam nie ma dróg powiatowych, ani wojewódzkich z racji funkcjonowania obwodnicy. I tam dzięki temu nie ma problemu na przykład z odśnieżaniem. Wszystko normalnie funkcjonuje. Przejecie dróg niesie z sobą jednak zarówno pożytki jak i koszty. Pożytki wynikają z faktu, że gmina może czerpać zyski z zamontowanych na tych drogach instalacji. A koszty są na związane z tym, że trzeba te drogi utrzymać, remontować czy właśnie odśnieżać. I w ten sposób koszty przewyższają pożytki.

Gmina i tak nie odśnieża dróg. Gdyby nie odśnieżała kolejnych nic wielkiego by się nie stało.

Jest pan złośliwy. Ale rozumiem, że ta złośliwość ma swoje podłoże. Swego czasu jeden z mieszkańców zapytał mnie: czy Olecko ma być zlikwidowane i zaorane bo nas zasypało śniegiem i nikt nie rusza się żeby usunąć ten śnieg? Serio mówiąc, pracując w samorządzie gminnym i powiatowym naciskałem byśmy opracowali pewne standardy. Na przykład – ustalmy, że pewne drogi odśnieżamy w pierwszej kolejności. Odśnieżamy je w ten sposób, że nie tracimy nic z szerokości drogi. Usuwamy zalodzenie w ciągu 12 godzin, a śnieg usuwamy w ciągu 6 godzin. Na dogach mniej istotnych możemy stracić z szerokości po pół metra z każdej strony. Chodzi o to by takie normy niezależnie od wszystkiego obowiązywały i firma, która odpowiada za odśnieżanie wie, z czego ma się wywiązać. Ma precyzyjnie określone i zadania i wszyscy pilnujemy, by się z nich wywiązywała. Warto też wspomnieć, że w takim kontekście niezwykle ważny jest nadzór właścicielski. Konieczne jest także nowe spojrzenie. To jest ta zaleta zmiany, która mogłaby nastąpić. Inny styl sprawowania nadzoru właścicielskiego. Spójrzmy na działanie spółki i pomóżmy jej wyłapać słabe punkty, które gdzieś są. Pomóżmy znaleźć wąskie gardło efektywności. Uważam, że wiele w ten sposób można by zmienić i poprawić.

Od kilku dni z nadania Pani Premier pełni pan obowiązki Burmistrza Olecka. Poznaje pan pracę w Urzędzie od innej strony. Czy coś pana już zaskoczyło, uderzyło? Czy za wcześnie na wnioski?

Na pewno te pierwsze dni były zapoznawcze. Musiałem wejść w pewien rytm, zapoznać się ze zwyczajami, choć akurat te zwyczaje są mi dość dobrze znane, bo pracą w administracji zajmuję się już od kilku miesięcy. Dlatego mogę powiedzieć, że wiem na przykład jaki jest obieg dokumentów, gdzie zapadają różne decyzje etc. Dwa dni to nie jest dużo, ale muszę powiedzieć, że już zacząłem dostrzegać pewne potrzeby i możliwości udoskonalenia. Konkretnie mogę już wspomnieć o jednej rzeczy. Wydaje mi się, że można by sporo usprawnić koordynując pewne sprawy. Bo niektóre z nich składają z kolejnych drobnych czynności i elementów, które wykonują różne wydziały. I one można to tak ująć wykonują je nie mając oglądu na całość, bez świadomości dokąd tak naprawdę zmierzamy. Bo brakuje kontroli nad całością, wątku przewodniego. Powoduje to wykonywanie poszczególnych kroków bez świadomości tego, co robią inne wydziały. Można by to zmienić, poprawić, usprawnić. Zaznaczę, że to nie dotyczy wszystkich spraw, bo niektóre procedury są proste i zamknięte, ale tych bardziej skomplikowanych dotyczących na przykład nieruchomości, planów przestrzennych. I to nie jest zła wola urzędników, ale być może to przyniosłoby lepszą organizację pracy. Koordynacja, spojrzenie na całość byłaby tu na pewno wskazana.Ale jak już mówiłem trudno mi po dwóch dniach powiedzieć coś więcej o konkretach i wysnuć wnioski.

A jakie te usprawnienia będą miały znaczenie dla mieszkańców? Odczują poprawę jakości obsługi? Bo, to o czym pan mówi są detale. Tymczasem jak się wydaje problem jest znacznie głębszy. Ma pan pomysł na to by ludzie znaleźli w Urzędzie partnera? I nie chodzi tu bynajmniej o zmiany personalne, ale organizacyjne, mentalne. Bo zdaje się Urząd od kilka lat odgrodził się od mieszkańców, stał się trochę taka bezduszną maszyną, od której odbijają się mieszkańcy, którzy mogliby nawet coś miastu wnieść „w posagu”. Co zrobić, żeby ludzie, którym się chce, którzy mają pomysł, potencjał nie nabijali guzów w Urzędzie?

Chyba doskonale rozumiem, co ma pan na myśli. Rzeczywiście część spraw w Urzędzie to takie zwykłe sprawy administracyjne, ale jest też obszar, gdzie gmina powinna realizować zbiorowe potrzeby mieszkańców na zasadzie tak zwanej pomocniczości czy subsydiarności. Chodzi o to byśmy dojrzeli do tego by móc powiedzieć tak: zamiast organizować pewne działania, pozwólmy zrobić to mieszkańcom. Dopóki są w stanie zrobić to własnymi siłami, to nie należy im przeszkadzać. Ale żeby to mogło zaistnieć to gmina powinna w pewnym momencie zabezpieczyć konkretne środki i sprawić by mieszkańcy sami, choć z pomocą gminy, zrealizowali, to co przyszło im do głowy. W pewnym zakresie to jest realizowane na zasadzie pewnego planu albo konkursu. Przeznacza się w budżecie pewne środki. Potem rozpisuje konkurs na działania przewidywane, gdzie ma to wystąpić Można więc powiedzieć, że gmina realizuję tę zasadę, tylko okazuje się, że mieszkańcy mówią, że to jest niesatysfakcjonujące, że mogłoby to dziać się inaczej. Bo na przykład przegapili termin, nie złożyli dokumentacji. I to jest problem, który wymaga na pewno nowego podejścia.

Ok, ale kiedyś ludzka energia, pasja była podstawą naszej działalności i tworzyła olecką legendę. Mam na myśli działania takich osób jak pan Żurowski, Bojar, Dęby, Dudanowicz, Wojnowski, czy później Gałązka, Skrzypczak i wielu innych. Dziś tej pasji nie widać. Nie widać też pasjonatów, których działania przejdą do legendy, tak jak miało to miejsce w przypadkach wymienionych przeze mnie osób. Pytanie, czy ludzie się tak zmienili? A może nastąpiła w Olecku centralizacja wszystkiego i zwyczajnie na pasje, szaleństwo nie ma miejsca. Bo władza wie lepiej. I wie wszystko. Paradoksalnie za komuny władza także wiedziała wszystko, ale jednocześnie oddawała pole do działania dla takich „wariatów”. Chodzi więc o to, by mieszkańcy Olecka czuli, że władza nie jest tylko od tego by wiedzieć lepiej i narzucać pewne rzeczy, ale by czuli się za miasto współodpowiedzialni i by wiedzieli, że są pożądanym partnerem dla Urzędu.

Przedstawia pan bardzo ciekawą koncepcję pracy gminy, która rzeczywiście wymaga nowego spojrzenia. Kiedyś w czasie sesji Rady Miejskiej był wyświetlany pewien materiał filmowy poświęcony Ełkowi. I w tym filmie Prezydent Andrukiewicz opowiedział historię o tym jak swego czasu chodził po mieście, spotykał się z ludźmi, rozmawiał z nimi. W pewnym momencie spotkał dwójkę młodych ludzi, którzy lekko zaskoczeni jego obecnością zawołali: „Panie Prezydencie, Panie Prezydencie”. Oczywiście podszedł do nich, zaczęli rozmawiać. I ci młodzi ludzie opowiedzieli mu o swoich pomysłach i potrzebach. I on uznał, że skoro młodzi ludzie mają konkretny pomysł i chcą go zrealizować, to miasto powinno im pomóc. On doskonale zrozumiał, że zaspokojenie tych potrzeb, potrzeb młodych ludzi ma sens, bo to jest z jednej strony wspieranie pewnych pasji, z drugiej budowanie aktywności obywatelskiej. Czyli jak się okazuje jest to możliwe. Chodzi więc tylko o to, by na to wszystko spojrzeć inaczej, chodzi o nowe podejście. O zadaniowe, a nie proceduralne spojrzenie. Oczywiście trzeba by zinwentaryzować te potrzeby mieszkańców Olecka. Gmina podejmuje takie wysiłki, choć czasami wygląda to na działanie zbiurokratyzowane. Może ludzie nie wierzą, że to ma w ogóle sens, że ich pasje są ważne. Może tego nie mówią.

Mówią

Ma pan jakiś konkretny przykład?

Tak, całkiem świeży. Chodzi o jednego z kandydatów, który chciał działać w Olecku. Przestawił swoje pomysły. Rozmawiał o tym z urzędnikami. Podobno nawet z burmistrzem. Nikt nie chciał go słuchać. Wyjechał do Suwałk i tam robił dokładnie to, co chciał robić w Olecku, ale tam znalazł wsparcie. Szczegółowo opowiedział swoją historię w udzielonym mi wywiadzie. Polecam. Wrócę więc raz jeszcze do tego, o czym mówiłem. Mam wrażenie, że w Olecku wszystko jest scentralizowane, że władza ludziom jakoś nie ufa, a nawet jak już ludziom coś pozwala robić, to potem zasługi przypisuje sobie. Czy pan też będzie realizował projekt – władza wie lepiej?

Nie, to nie jest idea „mojej gminy”, to nie jest idea mojego „wymarzonego Urzędu”. Cała pasja i radość z pracy polegałaby w moim przypadku na tym, żeby było inaczej.

Ale wie pan jak to robić z ludźmi? Jak to robić z mieszkańcami? Tak, żeby czuli się z miastem emocjonalnie związani, żeby czuli się u siebie. Może nie będą zarabiać kokosów, ale to będzie ich miasto, gdzie się ich wysłuchuje, wspiera, gdy coś miastu chcą zaoferować. Nigdzie lepszego, przyjaźniejszego miejsca do życia nie znajdą. Nie uważa pan, że miasto trzeba oddać mieszkańcom?

Wydaje mi się, że praca z ludźmi jest przede wszystkim rzeczą radosną i inspirującą. To naprawdę daje satysfakcję. Miałem właśnie takie przyjemne zdarzenie. Do urzędu zadzwonił człowiek z zapytaniem czy może przyjść na spotkanie z wicepremierem Gowinem. Akurat przechodziłem obok. Sekretarka przekazał mi telefon, a ten człowiek był zdumiony, że osobiście z nim rozmawiam. Z jednej strony było to dość zabawne, z drugiej strony dało do myślenia. Załatwiliśmy sprawę w 3 minuty i było to dla mnie bardzo satysfakcjonujące. Ten człowiek był wniebowzięty. Oczywiście zaprosiłem go na spotkanie z wicepremierem, chociaż generalnie było ono przeznaczone dla osób zajmujących się samorządem. Powiedziałem, że gdyby miał kłopoty to niech powoła się na mnie. To jest prosty przykład. Nie chciałbym jednak pozować na kogoś, kto ma receptę na wszystko. Mniej więcej wiem jak można i trzeba pewne rzeczy zrobić, zmienić. Wiem jako przedsiębiorca z długim stażem, że napisanie ogłoszenia zrobię to i to proszę się do mnie zgłaszać nie przyniesie żadnych skutków. Ale jeśli to ja pójdę do człowieka zaproponuję pomoc, współpracę i przekonam go, że warto się zaangażować to wiem, że to działanie jest o wiele skuteczniejsze. I taki sam schemat pracy w Urzędzie chciałbym przyjąć. Trzeba jednak pamiętać, że urzędnik wykonuje pewne zadania w granicach, które są mu powierzone. I tak naprawdę nie powinien wychodzić poza te granice bo Kodeks Postępowania Administracyjnego mu na to nie pozwala. Ale na przykład burmistrz, albo ktoś przez niego wyznaczony powinien działać w inny, na przykład w zadaniowy sposób. Musi dostrzegać problem, definiować go i znajdować sposób na rozwiazanie. A potem rekomendować do wykonania pewne prace. W jakimś zakresie to się dzieje poprzez współpracę z organizacjami pozarządowymi.

które to są w Olecku ciągle słabe

Owszem, ale nawet jeśli grupa choćby kilku osób przyjdzie i powie – mamy pomysł. To dobrze działający Urząd powie – to spróbujmy go zrealizować. Z reguły te pomysły wymagają tylko zapalnika. Czasami wystarczy udostępnić pomieszczenie, salę, czasami zapewnić jakieś drobne elementy. Przyjmuję do wiadomości, że jest to problem i że trzeba zmierzyć się z tym zadaniem. Nie ma zresztą wielkiego powodu, by być w tych działaniach pionierem. Wystarczy naśladować dobre wzorce, które już funkcjonują. Przynajmniej na początek. Potem możemy pójść do przodu i nawet wyprzedzić dotychczasowych prymusów. To wielka frajda dla samorządowca jeśli kreuje się coś nowego, stwarza nową jakość, jeśli gmina się jednoczy i próbuje realizować wspólnie pewne zadania. Podsumowując, tak jak mieszkańcy mają swoje pasje i tak burmistrz czy nawet kandydat na burmistrza też ma swoje pasje. I tą pasją jest by próbować znaleźć fajne rozwiązanie dla problemów, z którymi ludzie przychodzą.

Zatrzymajmy się więc chwilę przy pana pasji. Jaka jest koncepcja burmistrza Grzegorza Kłoczko?

Moim pomysłem jest przede wszystkim nowa jakość. Chciałbym zmierzyć się z tym, by ulepszyć to co mieliśmy dotychczas. Użyję metafory symbolicznej dziury w drodze. Ona denerwuje, złości bo nikt się nią nie zajmuje. Ale można wprowadzić takie procedury, takie zadania, taką wrażliwość, że można zareagować szybciej i w sposób mało uciążliwy dla mieszkańców. Wrażliwość na sprawy drugiego człowieka jest tu kluczem. Chciałbym być burmistrzem, który rozumie i dostrzega potrzeby innych czyli działa dla wspólnego dobra. Teoretycznie to jest myśl przewodnia zawarta w aktach prawnych. Czyli mieć kontakt z mieszkańcami i realizować ich potrzeby. Chodzi tylko o to, by robić to skutecznie i odważnie, działać bez zwłoki i przełamywać bariery, które do tej pory istniały.

No super, ale część mieszkańców może chcieć Olecka sportowego, część przemysłowego, inni duchowego, jeszcze inni turystycznego czy kulturalnego. Jak to pogodzić?

Dziś na dość podobny temat rozmawialiśmy w zakładach Delphia w obecności wicepremiera i właścicieli fabryki. Dyskusja była właśnie o tym. Jakie powinno być miasto, jak zmienić je na lepsze? Konkluzja z dyskusji była taka. Ważny jest tak zwany zrównoważony rozwój. Musi być żłobek, dobre przedszkole, szkoła z możliwością wyboru. Trzeba stworzyć ofertę w każdej dziedzinie na możliwie wysokim poziomie. Nie można powiedzieć, Olecko ma być tylko przemysłowe. W tym miejscu przytoczę prosty przykład przywołany przez pana Kota. On chce sprowadzić do pracy wysokiej klasy specjalistę, których nie ma aż tak znowu wielu. On mu może zaproponować dobre zarobki. Co z tego, skoro ten specjalista przyjedzie do miasta i powie, ale tu nie ma gdzie wyjść wieczorem, brakuje dobrej restauracji. W kinie grają tylko w weekendy i to wybrane filmy. Nie ma tutaj teatru, który wystawiałby w regularny sposób. To jest problem. Bo taki specjalista przejdzie się po mieście i co zobaczy – ciucholand, pożyczki, apteki i sklepy monopolowe. I pomyśli, cóż to za miasto. Nie ściągnie tu więc rodziny. I tylko zrównoważony rozwój może być jakąś naszą szansą. Cudów tu nie będzie.

Tylko, że żeby osiągnąć taki zrównoważony rozwój to czekają nas lata pracy nad miastem

Zgoda. Ale to nie wyklucza tego, że na początku może być skokowy rozwój. Nawet jeśli przyspieszmy tempo to i tak nie unikniemy tego, że to będzie trwać.

Ok, wiemy mniej więcej ile czasu będziemy budować drogę, ale czy wiadomo ile dokładnie czasu potrzebujemy by osiągnąć ten zrównoważony rozwój. Bo zgadzam się, że taki zrównoważony rozwój jest istotny. To się przekłada nie tylko na to, że pan Kot nie może ściągnąć fachowca, ale i na to, że nie mając kompleksowej, różnorodnej oferty turystycznej nikogo do Olecka nie przyciągniemy. Bo dla turystów jezioro, hala, wiewiórcza ścieżka, to za mało. Nie w czasach „globalizacji turystyki”. Poza tym turystyka w Polsce bywa droższa niż za granicą. Ceny w barach w Olecku są wyższe, niż w tym czy innym dużym mieście, że o kosztach noclegu nie wspomnę. W Olecku jest więc tylko ciut taniej niż w dajmy na to w Zakopanem. Wniosek nasuwa się oczywisty.

To jest problem, z którym trzeba się zmierzyć. Chodzi też o to żeby miasto miało ofertę przez cały rok – sformułowaliśmy to jako „Cztery pory roku w Olecku”. A jakiś czas temu ja zdefiniowałem dla Olecka, miasta, które jest w niełatwym położeniu bo musi wykreować swój produkt turystyczny misję. Olecko powinno szukać swojej alternatywy w rodzinnej turystyce, w segmentach skierowanych do poszczególnych grup. I ja to określam jako Olecko miasto z ofertą na każdą pogodę.

Ale by zrównoważony rozwój był w pełni zrównoważony nie da się pominąć bardzo ważnego aspektu jakim jest stabilność zatrudnienia i zarobki. W mieście tak naprawdę mamy dwa duże zakłady. Trzeba przyznać, że to mało zróżnicowana oferta i średnia perspektywa biorąc pod uwagę zrównoważony rozwój. Nic więc dziwnego, że z miasta wyjeżdżają młodzi (choć nie tylko) ludzie. Za chwilę będziemy miastem emerytów i rencistów. A jak zabraknie młodych, zdolnych ludzi, to jak określić ich potrzeby? Z kolei bez ich potrzeb, trudno racjonalnie i odpowiedzialnie zbudować zrównoważony rozwój. Pomijam już fakt, że potrzeb starszych ludzi nikt nawet nie chce obecnie uwzględniać. Jak to wszystko rozplątać?

To jest problem, który trudno rozwiązać i nie ma tu żadnej oczywistej odpowiedzi. Musimy też pamiętać, że mamy wolny rynek więc każdy może szukać szansy dla siebie, gdzie chce. Załóżmy jednak, że uda się ściągnąć do Olecka inwestora. I on będzie potrzebował dajmy na to 150 osób o pracy. Ale w Olecku w niektórych zakładach pracują obywatele Ukrainy. Żeby jednak ich zatrudnić trzeba spełnić dość ostre wymagania. Najpierw pracodawca musi się zwrócić do polskich pracowników. Jeśli oni nie będą zainteresowani pracą, to wtedy wolno mu sięgnąć po pracowników z zagranicy. O czym to świadczy? Ano o tym, że być może nowy pracodawca wcale nie musiałby mieć tak wielu chętnych do pracy jak się wydaje. Chyba że zaproponuje dobre pensje. Dziś spotkałem pewne młode małżeństwo, które powiedziało mi że pracuje już od iluś tam lat i ciągle ich wynagrodzenie stanowi najniższą krajową. Być może ich pensje są wypadkową ich kwalifikacji, ale nie ulega wątpliwości, że to jest problem. Powiem tak, musimy iść do przodu. Nie mamy innego wyjścia. Ciekawe wnioski płyną z wdrożenia programu 500+ . Chyba nikt się tego nie spodziewał. Okazało się bowiem, że jeśli ktoś ma trójkę dzieci, to może już nie chcieć pracować za najniższą krajową i nagle pracodawcy muszą się z tym zmierzyć. Czy burmistrz i samorząd ma na to wpływ? Jesteśmy uzależnieni od tak zwanych makro zjawisk ekonomicznych. Nie mamy więc aż takiego wpływu na na przykład wysokość płac.

Hm, ale ludzie potrzebują jakiejś nadziei?

Owszem. Ujmijmy to tak innym się udaje więc trzeba rzetelnie podejść do sprawy i szukać szans by i nam się udało. To z pewnością przyniesie skutek. Statystyka jest nieubłagana. Jeśli udaje się na innym obszarze, to musi udać się także u nas. Wystarczy, że będziemy się starać i nie będziemy tłumić naturalnych mechanizmów, które funkcjonują.

Czy lepiej szukać inwestora zewnętrznego czy jednak wesprzeć lokalne pomysły. Wszak oba zakłady, o których wspominaliśmy to są lokalne przedsięwzięcia.

Ciekawe i bardzo charakterystyczne, że te pomysły pochodzą z pierwszej połowy lat 90. Pamiętam ten czas, pamiętam gdy wydawało się, że będzie już tylko lepiej. A potem nagle pojawiły się przeróżne kagańce, pojawił się podatek VAT, skokowo wzrosła danina ZUS. Byłoby idealnie, gdyby to uległo zmianie. Bo być może właśnie to mocno wyhamowało pomysły i lokalne inwestycje. Najcenniejszy mechanizm ekonomiczny jest następujący – wyprodukować własnymi siłami, sprzedać, mieć dochód i z tego się rozwijać. I do tego trzeba dążyć.

A jaki wniosek dla Olecka?

Pewnie taki sam. Trzeba rozwijać przedsiębiorczość. Bez tego się nie da. Tak jak w dziedzinie społecznej ludzie mają pasje i coś robią, tak podobnie jest w przypadku lokalnej przedsiębiorczości. Trzeba więc pasję pracodawców uwolnić, wesprzeć. Ale trzeba prawdopodobnie też być przewidujący. Niewielu naszym przedsiębiorcom się udało. Ale niektórzy systematyczną pracą, takim zdrowym uporem do czegoś doszli. I jestem dla tych przedsiębiorców pełen uznania. To z całą pewnością jest fenomen. Oni realizują swoją misję, tak jak to czują. W swoim programie mówię też o Radzie Biznesu. Były już takie inicjatywy. Było Oleckie Towarzystwo Gospodarcze, była fundacja założona przez panią Chmielewską. To były cenne inicjatywy, ale dziś ich już nie ma, ponieważ ci ludzie mieli co innego do roboty. Sądzę jednak, że dziś gdyby powołać Radę Biznesu, zwołać od czasu do czasu posiedzenie, postawić problem i poprosić o rozwiązanie, albo radę, konsultację to by nam z pewnością nie zaszkodziło. Taka rada złożona z osób, które doskonale znają ten rynek byłaby czymś ważny i coś wnoszącym. Mam nadzieję, że przyniosłoby to fajne efekty.

Zamknijmy już cześć ekonomiczną naszej rozmowy. Zajmijmy się „codziennością”. Czy warto było w tak gorącym, przedwyborczym czasie koncentrować się na tym, żeby być komisarzem? Czy to jest gra warta świeczki?

Czas pokaże. Nasz sztab podjął to wyzwanie, zmierzył się z tą propozycją. Uznał że warto się tego podjąć.

Ale decyzja ta obarczona jest sporym ryzykiem. Zrezygnował pan przecież z mandatu radnego powiatowego.

Oczywiście. Musiałem podjąć szereg decyzji, ale uważam, że trzeba się mierzyć z takimi wyzwaniami i traktować je jako szansę. Zobaczymy. Ja szanse jaką dają nam te przedterminowe wybory traktuję jako prezent od losu dla Olecka.

A jakie ma pan relacje z oleckim PiS-em?

Nie mam żadnych? To chyba byłaby najwłaściwsza odpowiedź. Powiem inaczej, nasze relacje zawsze były przyjazne. Ja szanuję ludzi, którzy dbają o wartości narodowe, patriotyczne, którym bliski jest konserwatyzm. PiS jako ugrupowanie ma pewną misję do spełnienia. Dlaczego akurat w Olecku spełnienie tej misji w zakresie samorządowym się nie udało? Nie wiem. Nie jesteśmy jednak dla siebie wrogami. Zawsze proponowałem współpracę, ale w tej chwili nie mamy żadnych wspólnych działań. Nie prowadzimy wspólnie żadnych projektów.

A wie pan, że oni się trochę na pana dąsają? Może nawet nie trochę…

To w sumie ciekawe, bo do mnie nie dotarł taki komunikat.

Dąsają się za sprawę pana Kosewskiego.

Na mnie? Za pana Kosewskiego?

Pani senator Kopiczko pana poparła. Nie zostało to dobrze odebrane.

Sytuacja jest ciekawa bo do pana Kosewskiego przestał się ktokolwiek przyznawać i nic mi nie wiadomo o tym, że przyznaje się do niego olecki PiS. Dlatego, to co pan mówi jest naprawdę ciekawe. Muszę jednak zapytać – czy jest pan tego pewien, że olecki PiS popiera pana Kosewskiego?

Z tego co wiem nie cofnięto uchwały o poparciu dla pana Kosewskiego, a w jego sztabie są ludzie z PiS.

Pan poseł Kossakowski stwierdził, że nie ma nic wspólnego z panem Kosewskim, że go tu nie wprowadzał ani nie rekomendował. Tak to zostało sformułowane na stronie TVP Info, następnego dnia po emisji programu Anity Gargas. Poseł Szmit stwierdził, że pan Kosewski to pomyłka. I co my z tym mamy wspólnego?

Podobno macie…

Mój Boże. W sumie to miłe, że przypisują nam aż takie siły sprawcze.

Nie, chyba aż takie nie. Bo trzeba powiedzieć jasno w PiS jest jakiś nieziemski bałagan, co zresztą źle wróży partii na przyszłość. Wywrócili się sami sobie podstawiając nogi…

A życzyliśmy im jak najlepiej. Proponowaliśmy współpracę. Ale… trafnie ktoś opisał to w internecie, gdy pan Kosewski przestał być kandydatem PiS – to nie znaczy, że zjednoczona prawica nie ma swojego kandydata. Tym kandydatem jest Grzegorz Kłoczko. I to jest prawda, a potwierdzają to dzisiejsze słowa premiera Gowina.

Zostawmy już z punktu widzenia mało istotne sprawy PiS. Chciałem zapytać pana o sprawy bliższe mieszkańcom. Jak powinny wyglądać relacje władzy samorządowej z Kościołem.

Powinny być poprawne i życzliwe. Przy czym należy pamiętać o zasadzie rozdzielności. Tyle tylko, że warto pamiętać iż niezależnie od tego, że sąsiedzi mają oddzielne domy i działki to nie wyklucza to faktu, że mogą się wzajemnie wspierać.

A teraz mamy w Olecku rozdzielność?

Formalnie jak mi się wydaje tak. Kościół jednak podejmuje cenne inicjatywy. Na przykład Caritas jest organizacją pożytku publicznego i jest to organizacja, która może prowadzić pomoc społeczną czyli zadanie własne gminy, swoimi siłami i otrzymywać dofinansowanie od gminy. Kościół to jest specyficzna instytucja, która realizuje specyficzne potrzeby – duchowe, potrzeby najwyższej kategorii.

A zgodziłby się pan na pomnik Lecha i Marii Kaczyńskich w Olecku?

To są już pytania wirtualne. W tym przypadku także postawiłbym na profesjonalizm. Na zagospodarowanie i ustalenie, co jest komu bliskie. Jeśli jakieś określone grupy osób mają ważne sprawy, które chciałyby uczcić, to w jakiś sposób trzeba im to umożliwić. Trzeba się dogadywać, jeżeli społeczność to uzgodni, to nie widzę problemu. Jeżeli będzie chęć uczczenia Lecha i Marii Kaczyńskich, to podyskutujmy o tym.

Na koniec muszę pana niestety zapytać o sprawę referendum w gminie Ełk. Bo to jest temat, który wzbudził sporo emocji.

Bardzo proszę, nie mam nic do ukrycia.

Co pan tam robił?

To co pan teraz.

To znaczy?

Siedziałem i patrzyłem.

No, ja jeszcze słucham i nagrywam.

To ja tego nie robiłem.

Ale po co pan siedział i obserwował referendum?

Robiłem to prywatnie. To było referendum w gminie Ełk przeciwko wójtowi, który sprawuje tam swój urząd. I pilnowaliśmy tam praworządności.

To nie ma pan zaufania instytucji referendum?

Chodziło o coś innego. Na przykład o masowe dowożenie ludzi. Chcieliśmy zobaczyć, czy nie będzie incydentów.

Ale nawet, gdyby ktoś dowiózł tych ludzi, to co z tego wynika? Przy urnach ludzie skreślają jak chcą, albo i nie skreślają. Trudno w tym przypadku mówić, że jest jakiś problem.

To nie jest żaden problem, tak jak i problemem nie jest to, że tam byłem i patrzyłem

No, były różne wersje. Na przykład, że pan też nagrywał.

A ktoś widział to nagranie?

Zdziwiło mnie, że pan jako osoba niezwykle kompetentna i odpowiedzialna wziął udział w jakiejś referendalnej awanturze. Muszę przyznać jestem bowiem do idei referendum niezwykle przywiązany, gdyż to jest jedyne narzędzie wyborców dyscyplinujące władzę. I zastawiam się, co by było, gdyby w Olecku nagle mieszańcy postanowili wypowiedzieć się poprzez referendum.

Muszę to chyba skomentować w sposób zdecydowany. To prawda, referendum jest piękną instytucją. Ja nazywam je świętem demokracji. Ale nie bardzo rozumiem dlaczego inny obszar wolności, który zakłada, że robię co chcę, oczywiście w granicach prawa, ma być w jakikolwiek sposób limitowany. Tak jak referendum jest wolnym aktem, tak samo moje przebywanie gdziekolwiek jest wolnym aktem i przypisywanie mi jakichkolwiek złych intencji w związku z tym, że przebywałem tam, gdzie przebywałem jest zwyczajne nieuczciwe.

Zamknijmy ten temat, pozostając przy protokołach rozbieżności. Na zakończenie tradycyjne pytanie, które zadaję wszystkim kandydatom – kto będzie wiceburmistrzem w pańskim teamie? Zastanawiał się pan nad tym?

Zastanawiałem się, ale za wcześnie na rozmowę o tym. Gdy wygram, to mogę obiecać, że będzie to osoba, która bardzo korzystnie wpłynie na rozwój gminy. Patrzę w kierunku osób młodych, zdolnych, kreatywnych, z ambicjami i kompetencjami.

Krzysztof Marek Kosewski – “Szybko się uczę”

 

(iOlecko) Od dwóch dni nie jest pan komisarzem. Czuje Pan ulgę

(Krzysztof Marek Kosewski) Muszę szczerze przyznać, że ilość obowiązków, które spadły na mnie, gdy przyszedłem do urzędu, na początku mnie mocno przygniotła. Bo nagromadziło się tam bardzo dużo pracy. Prawdopodobnie to spiętrzenie wynikało z faktu, że jakiś czas nie było osoby, która pełniłaby funkcję burmistrza i trzeba było w jednym momencie załatwiać bieżące sprawy i zająć się zaległościami. Mój grafik był wypełniony po brzegi. Pracowałem od 7.30 do 15.30 ale często zostawałem dłużej, bo nie chciałem żeby były jakieś zaległości. Mam nadzieję, że pracownicy urzędu docenili, to jak ciężko pracowałem przez ten okres gdy byłem komisarzem. To był prawie miesiąc intensywnej pracy. Moi konkurenci zarzucali mi, że zostałem odwołany po kilku dniach. Nie, to ja złożyłem rezygnację i zostałem odwołany po prawie miesiącu. I teraz mam wreszcie czas by zająć się własną kampanią.

Jakie relacje zastał pan w Urzędzie? Jak pana przywitano? Wyczuł pan nieufność, dystans, ciekawość, chęć pomocy? Czy może wszystko naraz? Zapewne zależało to od osoby, z którą się pan w danym momencie stykał.

Oczywiście, że tak. Taka jest ludzka natura i tego nie zmienimy. Cześć ludzi podchodziła do mnie na początku z nieufnością, część z ciekawością. Część się chyba bała, że jak pisano na różnych forach, przyjdzie człowiek z czarną teczką i zacznie wszystkich pod ścianą rozstawiać. Mam jednak wrażenie, może błędne, że po kilku dniach przekonali się do mnie wszyscy pracownicy. Przekonali się, że jestem normalną osobą, z dość dużą wiedzą, którą potrafię wykorzystać dla dobra miasta.

A nie czuł pan czegoś takiego, że wszyscy traktowali pana obecność jako chwilową, przejściową? Mówili – trzeba przeczekać, choć to miły człowiek to jednak tylko na chwilę, a za jakiś czas znów będzie jak było.

Zapewne tak trochę było. Bo nie ma co ukrywać, wszyscy czekają na wybory. I w tym kontekście można powiedzieć, że to jest chwilowe.

A nie miał pan wrażenia, że jest pan zasypywany tą dużą ilością spraw, trochę na zasadzie strajku włoskiego. Nie wziął pan za dużo na siebie? Nie mógł pan niektórych spraw przekazywać urzędnikom? Bo słyszałem, że rozstrzygnął pan ok. 100 sporów. To prawda?

Cóż, moją ideą jest, że z ludźmi należy rozmawiać. I staram się tą ideę wprowadzać wszędzie tam, gdzie jestem. Bo śmiem twierdzić, że jeżeli będziemy z sobą rozmawiać, to łatwiej nam będzie zażegnywać spory. I w momencie kiedy powstawał jakiś spór, to starałem się zapraszać do siebie dwie strony niezależnie od tego czy te strony chciały przyjść do mnie razem czy oddzielnie. Chodziło jednak o to żeby mieć swój ogląd sytuacji i żebym mógł podjąć decyzję, która nikogo by nie skrzywdziła.

A nie czuł pan, że odrabia pan pracę domową za poprzednią władzę, za ileś tam lat zaniedbań na tym polu. Bo nie wiem czy Pan wie, że poprzednia władza nazywała wtorek czyli dzień przyjmowania interesantów – dniem skarżypyty.

(Śmiech). Trudno to uznać za dzień skarżypyty. Uważam, że to jest dzień w którym przychodzą mieszkańcy gminy, którzy mają swoje problemy i chcieliby je z tą nadrzędną władzą wyjaśnić. Faktem jest, że przychodzili do mnie różni ludzie, ale ja dla nikogo drzwi nie zamykałem. Każdy mógł do mnie przyjść i opowiedzieć o swoim problemie. Zresztą co tu dużo mówić w moim programie wyborczym jest napisane – postawą są konsultacje z mieszkańcami, bo to wszystko jest dla nich.

Nie miał pan jednak wrażenia, że poszła fama, słuchajcie „ten nowy” przyjmuje ludzi, można iść, pożalić się itd.

Momentami miałem takie wrażenie. Oto jest ktoś nowy, ktoś kto nas wysłucha i pomoże w konkretnej sprawie, bo poprzednik może i wysłuchiwał, ale nic z tym dalej nie robił.

Przyznam szczerze, że ze względu na nazwijmy to bałagan – mam na myśli sprawy ferm – jaki po sobie pozostawił poprzedni burmistrz uważałem, że komisarz może być w „komfortowej sytuacji”. Bo dzięki wsparciu wojewody i rządu załatwi to raz dwa, czym zyska poklask sporej części mieszkańców i będzie spijał śmietankę. A pan zajął się godzeniem zwaśnionych stron. W takim razie co z Imionkami. Jakie są więc realne szanse, żeby do tych inwestycji nie doszło?

Według mojej oceny szanse są niemal 100%. Zresztą od razu, w pierwszym dniu urzędowania, powiedziałem publicznie radnym, a tym samym mieszkańcom, że nie dopuszczę do tej inwestycji – pókim żyw. Wiele tutaj oczywiście zależy od mieszkańców. Na szczęście mieszkańcy zaproponowali powołanie zespołu, który by się tym problemem zajął. I pierwszym moim krokiem w tej sprawie było powołanie takiego zespołu. On już pracuje. Tam są przedstawiciele urzędu, ekolog, prawnik, który został oddelegowany tylko do tej sprawy. I wiem jak pracuje ten zespół, bo uczestniczyłem w posiedzeniach tego zespołu. Zostały wypracowane założenia, wiemy co zrobić żeby zablokować te inwestycje i żeby zabezpieczyć się na przyszłość przed takimi pomysłami. I na powiedzmy 99% do tego nie dojdzie. Ani w Imionkach ani w Kukowie. Nie będę zdradzał szczegółów, bo po drugiej stronie mamy twardych inwestorów. Powiedzmy jeszcze wyraźnie, te inwestycje nie dadzą wielu miejsc pracy, bo tam wszystko jest zmechanizowane. A zostanie nam coś innego – wiadomo co. I nie dość, że Olecko ma dużo innych problemów to dojdzie kolejny.

Czy według pana wiedzy urzędnicy i władze mogły zadziałać lepiej w tych konkretnych sytuacjach i zapobiec im wcześniej?

Tak.

Nie jest pan człowiekiem konfrontacji?

Jestem człowiekiem negocjacji. Moim zdaniem rozmawiając można osiągnąć więcej niż skacząc sobie o oczu.

A nie uważa pan, że jest pan za miękki na samorządowe zapasy w kisielu. Dostał pan po głowie nie tylko od Anity Gargas, ale i od lokalnych watażków, heroldów plotek, którzy rozsiewali je z podziwu godną determinacją. Założę się, pan, że nie spodziewał się pan tego. Może trzeba być jednak twardszym i bezwzględnym?

Traktuję to jako grę przedwyborczą.

Czyją? Pana czy „ich”?

Ich.

Aż ciśnie się pytanie dlaczego to pan stał się przedmiotem takiego hejtu, przemyślnie skonstruowanego ataku. Ktoś w końcu zapłacił za atak trolli na nasz portal, którzy głównie atakowali pana. Według moich obserwacji żaden kandydat nie był przedmiotem tak zmasowanego ataku. Powtórzę – dlaczego?

Może dlatego, że jedno z moich pierwszych haseł brzmiało – koniec z układami. Może to wywołało taką reakcję.

A może ktoś się bał, że coś pan znajdzie w Urzędzie? W końcu wszedł pan na pole, którym od wielu lat zarządzali ci sami ludzie. Czuli się bezpiecznie. A tu taki „zonk” jakiś obcy…

Może

Ale pan niczego nie szukał?

Nie.

Ale oni tego nie wiedzieli

Prawdopodobnie

To zapytam raz jeszcze – może jednak pańskie podejście jest za łagodne, by zarządzać mechanizmem, który jest jednak, co tu kryć, bezwzględny?

Ale co ja bym osiągnął gdybym gryzł i kopał. Mam konkretne cele, do których dążę. Jest takie przysłowie, psy szczekają, karawana jedzie dalej.

Tyle tylko, że te „psy” obszczekały pana niemiłosiernie.

Jak weszło się w politykę to trzeba być na to przygotowanym.

Porozmawiajmy w takim razie o pańskiej rezygnacji. Nie uważa pan, że to była pochopna decyzja, że program pani Anity Gargas zbyt wiele zamieszania wprowadził w szeregi pana sztabu?

Według mnie i nie tylko mnie, wyroki wydają sądy, a nie dziennikarze. I jeśli ludzie tylko i wyłącznie na podstawie programu skądinąd znanej i szanowanej dziennikarki, uznali że jestem już przestępcą, to jest mi przykro. Nadal jestem pracownikiem Cenzinu. Mam na to nawet dokument. Jestem na bezpłatnym urlopie, ale to Olecko jest moim docelowym miejscem.

Nie do końca rozumiem skąd taka trzeba przyznać zdumiewająca koincydencja. 24 godziny przed zarejestrowaniem pana jako kandydata w telewizja emituje się program, w którym pojawia się pan nie z nazwiska, ale jako K. Jako ktoś, kto jest oskarżony. Czy pan już wie, o co w tym wszystkim chodziło?

Polityka to jest jednak dość brudna zabawa. Ale jak się w nią weszło to trzeba być gruboskórnym. Trzeba być przygotowanym na różne rzeczy. Tak, i ja i mój sztab zastanawialiśmy się , dlaczego akurat w tym momencie ten program się pojawił. Kto mógł za tym stać? Nie wiem.

A nie uważa pan, że samorząd powinien być jak najdalej od polityki?

A spotkał się pan już z tym gdzieś, że samorząd jest wolny od polityki?

Tak, za granicą.

A w Polsce….

Nieliczne przypadki

Nieliczne. No właśnie… U nas chyba niestety nie da się tego rozgraniczyć.

Ale trzeba dążyć do ideału. O Jezu, znów wyjdzie, że jestem naiwnym idealistą.

Owszem idealnie byłoby, gdyby samorządność nie była łączona z polityką. Natomiast jakoś nam to nie wychodzi.

Czuje się pan zdradzony?

Nie do końca. Nie czuję się winny. Dlaczego mam być zdradzony?

Bo ktoś ten cios panu świadomie zadał.

Prawdopodobnie tak. Ktoś za tym stał. Owszem. W tej chwili nie chcę jednak tego ocenić.

Ale podobno pan to doskonale wie, ale nie chce pan się w tym, mówiąc kolokwialnie „babrać”.

Ujmę to tak, nie chcę polemizować z programem pani Gargas. Ale moim zdaniem niewiele było w nim prawdy.

Ale prawdą jest, że pański zastępca stracił pracę

Owszem, tylko o wiele wcześniej i nie z tych powodów, o których była mowa w programie. Po prostu przyszła nowa rządowa ekipa, która dokonała pewnych zmian i już.

Rozumiem, że godząc się na bycie komisarzem i kandydowanie miał pan świadomość, że w firmie trwa audyt? Nie spodziewał się pan, że ktoś ten audyt może przeciwko panu wykorzystać?

Prawdę powiedziawszy to nie miałem nawet świadomości, że audyt dotyczyć będzie naszego działu. Ale też nie sądziłem, że kwestię audytu ktokolwiek wykorzysta w czasie trwania kampanii.

Czyli o „treści” audytu dowiedział się pan z programu Anity Gargas?

Tak. Prawdę powiedziawszy z programu dowiedziałem się, że zostałem w to włączony i się mocno zdziwiłem.

To dlaczego, skoro uważa pan, że jest pan niewinny, zrezygnował pan z funkcji komisarza?

Powód pierwszy i podstawowy to ten o którym już wspomniałem. Nie dało się już połączyć pełnienia funkcji i prowadzenia kampanii. To bardzo trudne pracować do 17.00 a potem prowadzić kampanię. Miałem mnóstwo spraw, moje urzędowanie traktowałem poważnie i prawdę powiedziawszy nie wiem czy łączenie jednego i drugiego bym, żartobliwie mówiąc, przeżył A z cała pewnością choć i tak nie jestem dużej postury, byłbym jeszcze mniejszy.

 

 

W sumie chyba nie wyszło źle. Bo przez to wszystko, co się stało, przez korowód odwiedzin polityków nagle stał się pan politykiem niezależnym

Kandydatem niezależnym byłem od samego początku, choć popieranym przez PiS, który rzeczywiście się nieco schował.

Nie, nie, nie. Dość powszechnie był pan odbierany jako człowiek „dobrej zmiany”. To były podstawowe zarzuty, które niemal od początku panu stawiano. Ale w tej chwili, to trudno powiedzieć, kto jest „człowiekiem dobrej zmiany”.

Jestem kandydatem niezależnym.

Rozumiem, że żaden polityk nie przyjedzie pana poprzeć

Nie.

A co pan sądzie o tym, że różni politycy nagle pałają miłością do naszego miasta i je odwiedzają popierając tego czy innego kandydata?

To jest już problem kandydatów, nie mój. Widocznie potrzebują takiego wsparcia.

Zaczęliśmy od końca czyli od pańskiego odwołania, ale wróćmy do początku. Przyjeżdża pan do małego prowincjonalnego miasteczka z Warszawy, gdzie ma pan pracę, stanowisko, swoje życie. I nagle pan to wszystko rzuca. Otrzymuje propozycję by zostać „komisarzem”, podejmuje decyzję o starcie w przedterminowych wyborach. Nie ukrywam zaskakujący pomysł na życie. Czy może pan powiedzieć kiedy i jak się taki pomysł narodził? O ile nie jest to tajemnica?

Nie, to nie jest tajemnica. Już o tym publicznie mówiłem. Olecko odwiedzam już od półtora roku. Nie mogę powiedzieć, że decyzja która zapadła mnie zaskoczyła. Byłem na to w jakimś stopniu przygotowany. Wszyscy mi zarzucają, że jestem kandydatem PiS. Oczywiście, trudno temu zaprzeczyć, skoro w Polsce rządzi obecnie PiS, a premierem jest pani Beata Szydło i to w jej gestii jest powołanie komisarza. Trudno więc, żeby mnie na to stanowisko powołał na przykład pan Schetyna, Kukiz lub Petru.

Zapytam inaczej. Interesuje mnie bowiem aspekt pańskiej osobistej decyzji. Rozumiem, że pan w czasie tych odwiedzin trochę tego naszego się „nauczył”, poczuł. I pomyślał pan w pewnym momencie – mogę spróbować zrobić w tym mieście coś zupełnie innego niż dotychczas robiłem. Mogę zostać burmistrzem, bo być może mam coś o zaproponowania mieszkańcom. Czy wcześniej interesował pan się tym, co się w mieście działo? Kiedy doszedł pan do wniosku, że miasto wymaga nazwijmy to innego spojrzenia.

Gdy przyjeżdżałem do Olecka, byłem osobą spoza miasta. Można się było więc ze mną wygadać. Można było mi powiedzieć różne rzeczy, bo rozmowa zostawała między nami. Tak się tego miasta nauczyłem. Oczywiście kiedy zostałem komisarzem to relacje z tymi ludźmi, z którymi sporo o Olecku wcześniej rozmawiałem, się już nieco zmieniły. Byłem już niejako stąd i ludzie przychodzili w nieco innym charakterze. Ale ja się nie zmieniłem. Tak to ujmę.

Tyle tylko, że wielu mieszkańców Olecka zapewne by się z panem chętnie zamieniło. Tutaj ludzie, żyją jak w „Trzech siostrach” Czechowa. Marzą by wyjechać w świat – „Do Moskwy, do Moskwy”. A pan przyjechał właśnie z tej „Moskwy” do Olecka by zostać Olecczaninem i chce się użerać się z lokalną społecznością. W dodatku trafił pan w środek politycznego tsunami, czego zapewne się pan nie spodziewał. Zderzył się pan z tym wszystkim, z wyborami, które „normalne” nie są. Olecko okazało się dalekie od „wsi spokojnej, wsi wesołej”

Ma pan rację. Wiele lat spędziłem w Warszawie właściwie pracując w jednym miejscu, w jednej firmie. Natomiast człowiek w pewnym momencie dochodzi do pewnej granicy. I nagle podejmuje decyzję, że trzeba coś w swoim życiu zmienić. I sądzę, że doszedłem do tej granicy. Olecko mi się podoba. Ja się tu dobrze czuję. Rzeczywiście ostatnie dni może nie były dla mnie najlepsze, ale nie ma co już do tego wracać. Natomiast mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, to jest mój wybór. I wcale tego nie żałuję.

A niezależnie od wyników wyborów pozostanie Pan w Olecku?

Tak.

Spróbujmy w takim razie konkretnie porozmawiać o Olecku. Chciałem pana zapytać, co pan może wnieść nowego, innego. Czym pan może pozytywnie zaskoczyć mieszkańców?

Przede wszystkim chciałbym wnieść inny sposób myślenia. W związku z tym, że wywodzę się z biznesu, a nie konkretnie z samorządu to inaczej postrzegam, to co dzieje się w Olecku. To wynika także z mojego charakteru. Bo ja naprawdę chcę rozmawiać z ludźmi. Mieszkańcy są najważniejsi i to od nich zależy, jak to miasto będzie wyglądało. Chciałbym tylko ukierunkowywać ich myśli, zamierzenia, marzenia. Z całą pewnością jednak nie mogę w tej perspektywie półtorarocznej obiecać cudów. Nie, tak się nie da.

Ale chyba nie myśli pan o Olecku w perspektywie półtorarocznej?

W tej chwili tak. Bo następne wybory odbędą się za półtora roku. A co jeśli za kilkanaście miesięcy, oczywiście o ile uda mi się wygrać wybory, pojawi się jakiś nowy kandydat. Lepszy, mądrzejszy, taki super kandydat, który przyćmi wszystkich dookoła i nawet nie będą miał szans. Chciałbym jednak niezależnie od tej półtorarocznej perspektywy wprowadzić tutaj parę zmian, które pozwolą zatrzymać ludzi w Olecku. Młodych, którzy wyjeżdżają, uczą się. Chciałbym żeby mogli tutaj wracać. Tutaj szukać pracy. Przyznaję, że utożsamiam się z programem PiS – Mieszkanie plus. Bo młodzi ludzie muszą gdzieś mieszkać. Wtedy będą zakładać rodziny. To jest duża szansa także dla Olecka. Pytanie, jak my ją wykorzystamy. Tutaj jest spora rola samorządu. Druga sprawa to praca. W Olecku są dwa duże zakłady pracy, które zatrudniają dużo ludzi. I bardzo dobrze. Nie należy więc im stwarzać konkurencji. Im należy tylko pomagać by się nadal rozwijały. Warto jednak wprowadzić jeszcze co najmniej jednego inwestora, który nie będzie konkurencją dla istniejących zakładów, ale który stworzy nowe możliwości zatrudnienia. A być może stworzy „konkurencję” jeśli chodzi o płace.

No dobrze, ale o tym, że do naszych „stref” należy ściągnąć biznes mówi się do dawna. Nic z tego jednak nie wynika. Warto też zauważyć, że żadnego biznesu tutaj nie ściągnęliśmy. Zakłady, o których mówimy są lokalnymi inicjatywami. Pomysłem lokalnego biznesu.

Żeby kogoś ściągnąć z zewnątrz, to nie wystarczy tylko mówić, ale trzeba działać. Trzeba to po prostu zrobić. Nie jestem jeszcze burmistrzem i nie jestem już komisarzem, ale przyznaję prowadzę zaawansowane rozmowy z potencjalnymi inwestorami. Odbyliśmy już wstępne rozmowy z pewną japońską firmą, która inwestuje w odnawialne źródła energii oraz z firmą z kapitałem amerykańskim. Obie rozważają wejście do naszej strefy.

Negocjacje z takimi firmami trwają latami. Są żmudne i coś trzeba dać w zamian. Pytanie co? Sądzi pan, że wystarczy półtora roku by przekonać ich by właśnie w Olecku zainwestowali?

Oczywiście, że tak. Mam nadzieję, że przy poparciu rządu mi się to uda. W pierwszej kolejności musimy jednak poprawić infrastrukturę drogową, bo to jest czynnik niezbędny by cokolwiek zrobić na tym terenie. Jeśli będziemy mieli nieduży, 12 kilometrowy korytarz o Via Baltica to jest szansa, że duży inwestor przyjdzie i do nas.

Tylko, że to może być za mało. Bo nie chodzi tylko o ściągnięcie inwestora, ale o to by dać ludziom odwagę i siłę realizować swoje pomysły i zamierzenia. Nie trzeba tymi ludźmi kierować, wystarczy wspierać, dać im początkowy impuls. A oni albo sobie poradzą albo nie. Z Olecka wyjechało bardzo wielu zdolnych, zaradnych ludzi i trzeba się modlić by nie musieli do Olecka wracać. Bo co będą tutaj robić? Nawet jeśli będzie trzeci duży gracz na rynku. Jakie mają perspektywy rozwoju poza pracą w fabryce? A co jeśli mają fajne pomysły na życie, niekoniecznie mieszczące się w kanonie dniówek w fabryce?

To prawda, jesteśmy zdolnym narodem i wiele potrafimy. Dlatego w moim programie jest postulat powołanie konsultacji społecznych. Chciałbym, żeby ludzie sami pokazywali punkty, miejsca które trzeba zmienić, żeby pomóc im w ich aktywności. Myślałem także o czymś takim jak Inkubator Przedsiębiorczości, bo w Polakach jest mnóstwo przedsiębiorczości tylko trzeba ją wyzwolić. Jesteśmy trochę ograniczeni przepisami, momentami bardzo niejasnymi, co bez wątpienia życia nie ułatwia. Ale jeżeli w ramach kompetencji Urzędu, damy im szansę – na przykład stworzymy jedno miejsce, gdzie dowiedzą się wszystkiego, jak założyć firmę, jak ją prowadzić, jaki ZUS płacić – to będzie już jakiś dobry początek. Tak a propos ZUS to, moim zdaniem, rząd ma bardzo dobrą propozycję dotyczącą składki ubezpieczeniowej. Chce by ją inaczej liczyć. Dzięki temu niektórzy przedsiębiorcy być może będą płacić mniej, szczególnie wtedy, gdy będą mieli małe dochody. Zobaczymy jak to ostatecznie będzie wyglądało. Wracając do Olecka dajmy szansę ludziom, żeby mogli swoją przedsiębiorczość wykazać. To jest niezwykle ważne.

Pięknie, ale diabeł tkwi w szczegółach. W tym miejscu odniosę się o tego, co kandydaci mówią w swoich programach. Zapowiadają, że trzeba stawiać na przemysł drzewny i turystykę. Jednocześnie. Tylko jak stawiać na turystykę i dajmy na to wspierać rozwój jednego z tych zakładów, skoro rozrasta się on w mieście?

Ale nie rozrasta się w stronę jeziora.

Ale nad jeziorem. I kto wie, co stanie się za jakiś czas. Na razie fabryka, mówiąc językiem Żeromskiego pożera wszystko co ma dookoła.

Jeśli mówimy już o turystyce, to moim zdaniem w Olecku, tak jak w każdej mazurskiej miejscowości, nie powinna się ona koncentrować na centrum miasta, ale na jeziorze. To jest magnes, który może ludzi przyciągać. Trzeba zrobić takie rzeczy, żeby ludzie chcieli nad to jezioro przyjechać, bo w tej chwili jest tak sobie.

Tyle tylko, że opalając się i wypoczywając na Dworku Mazurskiego podziwiamy „uroczy” pejzaż z wiatrakami i kominem. A po tafli jeziora „rozchodzi się leniwie” szum, z pobliskiej fabryki. Trudno więc przyciągnąć ludzi do takiego jeziora.

Dworek ma problemy już od wielu lat. Problemy związane z gruntami i kolizją pomiędzy interesami starostwa i Lasów Państwowych. Liczę jednak, że sprowadzimy do Olecka trzeciego inwestora i pogodzimy różne interesy. I turystyczne i przemysły drzewnego. Wszystko w drodze rzecz jasna dialogu.

Mam wrażenie, że mówiąc o turystyce w Olecku pozostajemy mentalnie w PRL-u. W latach 70., gdy zakłady pracy z funduszów socjalnych opłacały pracownikom wypoczynek w miłych miejscowościach mazurskich. I to była w PRL-u atrakcja. Ale dziś? Dziś turystyka to potężny przemysł, a klienci są bardzo wymagający. Wydają dużo, ale i dużo oczekują. Czy do Olecka może przyjechać na wypoczynek rodzina z dajmy na to dwójką małych dzieci? Nie. Bo tu nie ma co z dzieciakami robić. A są miejsca, która atrakcji dla najmłodszych oferuja mnóstwo. Rodzice z dziećmi to, mówiąc językiem marketingowym, znakomity target. Ale ten target w Olecku nie ma czego szukać.

To prawda. Natomiast mogę zdradzić, że ów amerykański kapitał, o którym wcześniej wspominałem i z którym podjąłem rozmowy zajmuje się przemysłem rozrywkowym właśnie. I jednym z ich zadań jest stworzenie takiej oferty, która przyciągnie rodziny z dziećmi. Jasne, można jeszcze się zastanowić nad pomysłami, które przyciągną do Olecka ludzi, turystów. Można takich pomysłów wymyślić dużo.

Ale czy zdążymy? Za chwilę skończą się unijne fundusze

Spokojnie. Nie chodzi tylko o to, żeby coś wymyślić. Chodzi o to, żeby skoncentrować się na rzeczach, które są ważne. Trzeba ustawić sobie cele i do nich dążyć. Jak tego nie zrobimy to będziemy działać chaotycznie. Nie da się też trzymać iluś srok naraz. Uszczknąć tam czy tu, tego i owego – wtedy nic nie zrobimy. Trzeba skoncentrować się na kilku celach, pomysłach.

Skoro jesteśmy przy unijnych funduszach. Czy może pan obiecać, że jeśli zostanie pan burmistrzem i wystartuje w kolejnych wyborach, to w czasie kampanii nie będzie się pan chwalił inwestycjami w tak zwaną infrastrukturę czyli remonty dróg, budynków użyteczności publicznej. Czyli tym, co jest tak zwanym zadaniem własnym gminy i gminy obowiązkiem?

Oczywiście. Tym bardziej, że fundusze unijne to nie są tylko pieniądze na remonty, ale na przykład na kulturę.

O, sam pan sprowokował temat kultury. Muszę więc o nią zapytać. Tym bardziej, że jak wynika ze słów pana Wacława Olszewskiego, które padły podczas debaty zorganizowanej przez „Gazetę Olsztyńską”, rozwój kultury w Olecku polega na remoncie budynków. Nigdy nie słyszałem takiej koncepcji rozwoju kultury. Zawsze wydawało mi się, że kultura, to coś znacznie bardziej skomplikowanego, to proces budowania relacji, wspólnoty, tożsamości, także pewnej obywatelskości.

To prawda. Choć muszę przyznać, że kulturę Olecka znam z opowieści wielu ludzi, których tu spotkałem. I ci ludzie mówią, że taki np. Przystanek Olecko, to była impreza organizowana przez pasjonatów. Przyjeżdżali tutaj ludzie, którzy chcieli pokazać swoją twórczość i przyciągali następnych. W tej chwili zmienił się i Przystanek Olecko, i inne wydarzenia kulturalne. Wszystko zostało bardziej skomercjalizowane. A poza tym być może jest inne podejście ludzi do takich wydarzeń.

Nie, skąd. Nastawienie ludzi się nie zmieniło. To po pierwsze. Po drugie Przystanek Olecko, to nie cała kultura miasta. Po trzecie dopasowując kulturę do potrzeb społeczności tworzymy rozrywkę, a to co innego. Tymczasem poprzez kulturę trzeba ludziom umożliwić kontaktu z drugim człowiekiem. To jest bardzo piękny język porozumienia. Język budujący, nie burzący. Po czwarte z kulturą jak z biznesem, wystarczy stworzyć odpowiednie warunki, wspierać i nie przeszkadzać, a ona sobie poradzi i się rozwinie. Są w tym mieście ludzie, którzy kulturę mogą tworzyć.

Tak, rozmawiałem z takimi ludźmi. W Olecku jest jeszcze wielu pasjonatów, których pasja może nie została zabita, ale zduszona, zahamowana. I oni są już tym wszystkim zdegustowani i zmęczeni. Mówią, że już nie mają siły walczyć, bo z pewnością to nie wyjdzie, bo są traktowani jak piąte koło u wozu. I mam nadzieję, że uda nam się odzyskać ich energię lokalnej społeczności.

Jak?

Trzeba im dać szansę, zapraszać i po raz kolejny podkreślę – rozmawiać. Trzeba wykorzystywać ich potencjał.

Konkretnie, może obiecać pan, że kultura nie będzie załatwiana w ten sposób, że jest rubryczka, dość zresztą oszczędna ze środkami dla Regionalnego Ośrodka Kultury i odhaczamy problem kultury. Będzie coś więcej?

Na pewno mogę to obiecać. Ale też trzeba powiedzieć, że ta rubryczka musi być zapisana bo skądś te fundusze muszą być czerpane. Na pewno jednak mogę zadeklarować, że będę starał się wykorzystać tych, którym jeszcze się chce, coś w Olecku robić. Ale zastrzegam, to nie jest tak, że ja mam w tej sprawie jakieś pomysły? Nie ma bowiem takiego człowieka ideału, który jest to w stanie wszystko ogarnąć. Wystarczy jednak pamiętać, że ludzie mają pomysły. I trzeba im w tej kwestii zaufać i pomóc.

Nie da się wiedzieć wszystkiego i znać na wszystkim, ale w oleckim urzędzie mamy wydział, który zajmuje się kulturą, edukacją i sportem. To w ogóle możliwe?

Tylko jakiś satrapa może powiedzieć, że zna się na wszystkim. Z całą pewnością Urząd trzeba zreformować. Ale powiedzmy sobie szczerze, teraz nie ma co się na tym koncentrować. Choć mam już pomysły dotyczące chociażby rozdzielenia pewnych funkcji.

W programie napisał pan, że wiceburmistrz i sekretarz miasta zostaną wyłonieni w drodze konkursu. Wspomniał pan też o ścieżkach rozwoju. Na czym to ma polegać.

Jeżeli chodzi o osobę wiceburmistrza, to rzeczywiście chciałbym żeby osoba ta dostała angaż w drodze konkursu, ale… Chciałbym także żeby to była osoba, która już w tym urzędzie pracuje, która ma duże doświadczenie i wiedzę. I nie ukrywam chciałbym, żeby to była kobieta. Bo mi się dobrze z kobietami pracuje.

A struktura pańskiego urzędu będzie sztywna, zapieczętowana? Zgłosi się do pana młody, zdolny człowiek ze znajomością języków, niezłymi kompetencjami. Co mu pan powie? Sorry, nie mam miejsc? Będzie pan umiał wykorzystać potencjał takiej osoby.

Oczywiście. Jeszcze raz pokreślę, nikomu, a szczególnie młodym ludziom nie można zamknąć drogi do kariery, do tego by się realizowali na polu zawodowym. Jeżeli taka osoba będzie dobrze wykształcona, będzie posiadała odpowiednie kompetencje, to z pewnością znajdziemy dla niej miejsce.

Rozumiem, że nie będzie pan zatrudniał ludzi tylko dlatego, że są młodzi?

Nie, nie. Podkreślam, że mają wiedzę i kompetencje.

Ponieważ zmierzamy do końca to chciałem zapytać pana o kilka może nie tak oczywistych kwestii, ale dla niektórych mieszkańców Olecka ważnych. Jak pana zdaniem powinny się kształtować relacje władzy lokalnej z Kościołem i miejscowymi proboszczami?

Cóż to nie jest łatwe. Ale generalnie władza kościelna zajmuje się duchem, a świecka ciałem, i ja taki podział przyjmuję. Nie mówię, że nie będziemy współpracować, bo nie jestem odszczepieńcem. Wychowałem się w duchu chrześcijańskim. I jak już mówiłem, chcę rozmawiać z każdym. Nie mam więc zamiaru przeszkadzać Kościołowi, ale nie chciałbym też aby Kościół mi przeszkadzał.

 

 

Czyli nie będzie zapraszał pan księdza proboszcza na polowania, bo ludzie taki zarzut stawiali poprzedniemu burmistrzowi. Nie wiem czy słusznie.

Nie poluję.

Teraz będzie trudniej. Zgodziłby się pan na pomnik pary prezydenckiej w Olecku. Jarosław Kaczyński powiedział, że chciałby aby takie pomniki znalazły się w każdym mieście?

Na razie nie mam takiego dylematu. Moim zdaniem pan Prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka, to bez wątpienia postaci niezwykle pozytywne i zasłużone, i jeżeli byłaby taka wola mieszkańców, to tak. Jeżeli tej woli nie będzie, to nie. Najważniejsze są konsultacje.

Referendum?

Nie referendum, to ostateczność. Zwyczajne konsultacje społeczne.

Czy fundusze europejskie zepsuły samorządy?

Fundusze są po to, by wspierać inwestycje i nie wydaje mi się żeby zepsuły samorządy.

Ale one się wkrótce skończą. Tymczasem już dziś wiadomo, że samorządy tak się do tych funduszy przyzwyczaiły, że nie potrafią sobie bez nich radzić. Czy„wybitni” jak to określił Pan Prezydent Komorowski samorządowcy poradzą sobie bez unijnej manny? Mam bowiem wrażenie, że bez unijnych funduszy „wybitność” samorządowców mogłaby być znacznie mniejsza, a ich zasługi nie tak spektakularne.

To prawda. Ale z funduszy unijnych trzeba jednak korzystać jak najwięcej wyznaczając sobie cele długoterminowe. Obecna perspektywa skończy się za 3 lata i postarajmy się je wykorzystać najlepiej jak się da. Ja chcę powołać zespół, który zajmie się funduszami i zrobić wszystko żeby tego czasu nie stracić.

Olecko dobrze wykorzystywało środki unijne?

Nie chcę się raczej na ten temat wypowiadać, bo wyjdzie że krytykuję poprzedniego burmistrza, a wolałbym tego uniknąć.

Jest pan za kadencyjnością?

Tak. Po pewnym czasie władza się zużywa, traci się ostrość widzenia. Człowiek zaczyna uważać, że bardzo dużo wie i wszystko może. Zaczyna postrzegać siebie jako naczelne bóstwo i nie dostrzega tych, którzy go tak wysoko wynieśli.

Poprzedni burmistrz uważał, że to jest zły pomysł, bo człowiek musi poświęcić pierwsze cztery lata by się samorządu nauczyć. Sądzi pan, że to wymaga, aż tak dużo czasu?

Ja się szybko uczę.

Wacław Olszewski – “Nie czuję się winny”

 

(iOlecko) Witold Gombrowicz w swoich „Dziennikach” napisał – „poniedziałek – ja, wtorek – ja, środa – ja, czwartek – ja”. Przypomina mi się to, za każdym razem, gdy widzę pańskie wyborcze hasło – „Sprawnie zmieniam Olecko”. A to nie jest tak, że zmienia się wspólnie? Z mieszkańcami?

(Wacław Olszewski) Zawsze się zmienia z mieszkańcami, z ich reprezentantami czyli Radą Miejską, z organizacjami pozarządowymi. Natomiast jeśli chodzi o to czy ja, czy my, to jest to nawiązanie do hasła, które jako „Mała Ojczyzna Olecko” mieliśmy w wyborach w 2014 roku – „Tak zmienialiśmy Olecko”. W tych wyborach, sytuacja jest specyficzna, startuję sam, ale te wybory dotyczą przecież tej kadencji i zaproponowanego przez nas programu, który realizujemy, stąd takie hasło

A nie ładniej by brzmiało „zmieniamy”?

Może i lepiej, ale podtrzymuje, to co powiedziałem.

Pytanie dotyczące hasła jest pretekstem. Bo chciałem zapytać o gniew, który tli się w ludziach. Gniew który nawiasem mówiąc wpisuje się „idealnie” w obecną monstrualną kampanię. Ten gniew wynika z przekonania, że podobno otacza się pan grupą zaufanych osób i że nie słuchacie mieszkańców.

To kompletna bzdura. Kto narzucił gęstą atmosferę wokół wyborów i specyficzną pisowską retorykę? Wiadomo. Ja nigdy takiej retoryki nie przyjmowałem. Nikogo też nie atakuję. Ani w spotach, ani w materiałach wyborczych ani podczas spotkań. Kto więc wytwarza taki ferment?

Na przykład Olbrick, choć to już nudne obwinianie tylko jego za wszystkie grzechy.

Olbrick nie jest ani moim człowiekiem ani radnym. Olbrick to jest Olbrick. Pan zapewne zna go lepiej niż ja. Ja się z nim nawet nie spotykam. On atakuje bez mojego przyzwolenia. Olbrick to nie jest Olszewski. To jego prywatna sprawa. Ja się od Olbricka odcinam. Powiem więcej, dla spokoju zdrowia psychicznego nie czytam w zasadzie żadnych internetowych komentarzy

Słuszna powściągliwość

Dlatego że tam padają inwektywy, którymi różne osoby obrzucają się między sobą. Ale sądzę, że pod tymi pseudonimami kryje się niewielka grupa osób, która obrzuca się wzajemnie błotem, ale to jest ich sprawa.

Słyszał pan o tym, że mieliśmy atak trolli na naszą stronę. Opłacony, dobrze zorganizowany, choć trochę prymitywny.

Czytałem o tym.

To byli wynajęci fachowcy. Mieli jeden cel. Zaatakować Krzysztofa Marka Kosewskiego, czasami Grzegorza Kłoczko i chwalić pańskie umiejętności. Kto mógł to zlecić? Chyba nie pan Kosewski i jego ludzie?

Myślę, że to był, kto inny.

Chce pan zasugerować, że…

Nic nie sugeruję, tylko zauważam, że pewne działania dziwnie oscylują wokół dwóch kandydatów. Być może ci panowie walczą o ten sam elektorat i niewykluczone, że chcą się nawzajem wykończyć i przejąć elektorat. A żeby nie było widać, że to o to chodzi posłużono się moją osobą. Ale ja nie jestem na tyle głupi, żeby wplątywać się w jakąś historię z trollami. Jeszcze raz powtórzę – nigdy nikogo personalnie nie atakowałem. Można to sprawdzić. Powiem więcej, brzydzę się tym, co dzieje się na forach. Także tym, co można przeczytać na plakatach. „Koniec z układami”? To jest nieczysta sugestia, jakbym ja miał jakieś układy. Jeśli coś sprzeniewierzyłem, to trzeba konkretnie to wskazać, podać dowód. Olszewski ma układ z tym i z tym. Mam na to dowód, taki i taki. Olszewski wziął łapówkę. Zgłaszam na policję i prokuraturę. Proszę bardzo. Ale jeśli już mówimy koniec z układami, to może chodzi o układy w Cenzinie?

Układów w Cenzinie raczej nie ma. Przynajmniej wedle naszej wiedzy, którą dysponujemy w tym momencie.

Ale kto stał za programem Anity Gargas?

To jest wewnętrzna rozgrywka w PiS i w rządzie, która chluby im nie przynosi.

A kto stał za tekstem „Skompromitowany burmistrz Olecka”, który ukazał się na stronie TVP Info i który choć dotyczył Kosewskiego to opatrzony został moim zdjęciem?

Jakiś niedorajda stażysta się pomylił zapewne

A wie pan skąd to przyszło. Bo ja wiem. Z Olsztyna, z TVP Olsztyn.

To akurat prawda. To olsztyński ośrodek wysmażył ten materiał.

A kto od Gowina jest w TVP Olsztyn?

Niech pomyślę… Mówi pan o panu Wypiju?

Ja tego nie powiedziałem. Ale nie sądzi pan, że to są chamskie zagrywki?

Uważam że ktoś popełnił mało elegancki błąd, ale go szybko poprawiono.

Po mojej interwencji. Zadzwoniłem do Warszawy i zapytałem skąd wzięliście to zdjęcie. Usłyszałem, że z Olsztyna. To nie jest przypadek. Taka jest ta kampania. Ja jestem nią zohydzony.

Rozumiem, fajnie z pewnością nie jest, ale mam wrażenie, że winnych jest znacznie więcej. I to we wszystkich sztabach. Odbiegliśmy od tematu. Wróćmy do „układów”. Bo jak pokazały ostatnio różne spotkania, to dla ludzi temat ważny. I nie mówimy o „układach” w tym znaczeniu, o którym pan wspomniał. Nie, ludzie nie mówią Olszewski i kumple kradli. Mówią o czymś dla nich znacznie ważniejszym, o istniejącej strukturze, która nie pozwala ludziom, którzy chcieliby coś w mieście zrobić, którzy mają pomysły, kompetencje, zdolności, przebić się ze swoimi pomysłami. Bo władze nie są tym zainteresowane. Urzędnicy wiedzą lepiej. Nie wiem czy pan zdaje sobie sprawę, jak często ludzie skarżą się na pracę Wydziału Edukacji, Kultury Sportu? Ile gorzkich słów pada pod adresem szczególnie pani kierownik. Tutaj zresztą mamy idealny przykład tego, jak mieszkańcy Olecka rozumieją słowo układ. Ludzie mówią – pani kierownik wspiera szkołę w Gąskach, w której była dyrektorem i w której obecnie pracuje na stanowisku dyrektora osoba powiązana rodzinnie z panią kierownik.

Była rodzina.

Ok, ale ja tylko przekazuję lokalną opowieść. To, co ludzie mówią. I pytają – dlaczego pani dyrektor w Gąskach, choć w wieku emerytalnym nie odchodzi na emeryturę? I właśnie w takim niejasnym, niezrozumiałym dla nich kontekście używają słowa „układ”. Nie chodzi więc o łapówki. Ale nieco żartobliwie mówiąc o „grupę trzymającą władzę”, czyli osoby skupione wokół pana, które pana wspierają za wszelką cenę, bo zwyczajnie boją się utraty swoich „przywilejów” i nie dopuszczają nikogo, kto może przynieść dobry, ciekawy pomysł. Może boją się, że ktoś ich, hm, wygryzie. A pan ich chroni, niezależnie od ich kompetencji. Tak, to odbierają ludzie.

Jestem otwarty na pomysły i rozmawiam z każdym. Każdy może do mnie przyjść i ten pomysł przedstawić. Jeśli to jest dobry pomysł, to na pewno pomogę. Nie ma mowy, by było inaczej. Nikt nie może mi zarzucić, że ktoś miał fajny pomysł, a ja go olałem. Tego nigdy nie było i nie będzie. Przez tyle lat mojej kariery, pracowałem na różnych stanowiskach i zawsze lubiłem słuchać ludzi. To nie jest tak, że się wyobcowałem. To nie prawda. Jeśli chodzi o podany przez pana konkretny przykład dotyczący pani Rękawek i jej byłej szwagierki to pewnie ktoś może pomyśleć, że tak jest. Ale zapewniam, że nigdy na ten temat nie było żadnej rozmowy ani sugestii. Do pani kierownik można mieć różne zastrzeżenia. Ona niestety nie potrafi ludziom pewnych rzeczy wytłumaczyć. Nie ma daru przekonywania. Ale to jest naprawdę dobry fachowiec. Ja wiem, że nie wszyscy ją lubią, ale ona oświatą potrafi zarządzać. Merytorycznie nie można jej nic zarzucić. A pani Janina Rękawek, dyrektor szkoły w Gąskach, faktycznie jest już w wieku emerytalnym, ale gdyby ktoś jej nie znał, nie widział, gdyby miał ją ocenić tylko pod kątem jej działań na rzecz szkoły i porównał działania na przykład młodszego lub młodszej o dajmy na to 15-20 lat dyrektora to sądzę, że uznałby, że więcej energii i pomysłów ma właśnie pani dyrektor z Gąsek.

Ale pani sołtys z Gąsek niekoniecznie jest o tym przekonana.

Pani Alicja ma osobisty uraz. Panie nie mogły porozumieć się w sprawie świetlicy. Ja parę razy musiałem gasić te konflikty, ale pani sołtys jest, jakby to powiedzieć, zacietrzewiona i moim zdaniem nie chce w ogóle rozmawiać. Próbowałem nawet umawiać panie na rozmowę ale słyszałem od Pani Alicji, nie, nie chcę itd. To według mnie jest czyste zacietrzewienie.

Skoro mówimy o zacietrzewieniu, to dlaczego pan tak bezpardonowo zaatakował mieszkańców i panią sołtys Kijewa. Mam na myśli artykuł w „Głosie Olecka”, w którym zamieszczono pana wypowiedź, z której wynikało, że mieszkańcy Kijewa fundują sobie prywatną szkołę dla kilku osób, rujnując gminę. Mało tego zaatakował pan także kuratora. Niestety, nad czym ubolewam, autor tego tekstu dziwnym trafem przedstawił tylko pana rację, zupełnie pomijając głos mieszkańców Kijewa. Przypomnijmy więc, oni chcieli zostać wysłuchani, ale jak twierdzą nikt ich racji nie brał pod uwagę. Poszli więc do kuratora i dostali więcej niż postulowali. I za to pan ich zaatakował. To tak w skrócie. To nie była prosta sprawa i dla gminy i dla mieszańców Kijewa, ale zabrakło porozumienia. Zabrakło ponoć nawet woli rozmowy ze strony pani Rękawek.

Jeśli chodzi o Kijewo, to uważam, że moja pierwotna propozycja była bardzo dobra. I nigdy nie powiedziałem, że ta szkoła ma zostać zlikwidowana. Nie, dużo zainwestowaliśmy pieniędzy w to żeby szkoła w Kijewie naprawdę pięknie wyglądała. I tam jest potrzebna taka placówka. Tłumaczyłem więc, że w Kijewie szkoła będzie, mała, mikroskopijna, ale będzie. Oprócz tego powstanie tam zespół przedszkolny, może coś w rodzaju takiego wiejskiego domu kultury, takiej świetlicy. Można to także wykorzystać na potrzeby organizacji pozarządowych. Nikt nie chciał zamykać tej szkoły. Jednak pewnych rzeczy nie można było przeskoczyć. Nie ja wprowadzałem reformę oświaty. Rozmawialiśmy o tym dwukrotnie. I byłem święcie przekonany, że przekonałem mieszkańców Kijewa Okazało się, że byłem w błędzie. Oni byli zacietrzewieni. Na kogo? Na panią Rękawek.

Bo podobno nie chciała z nimi rozmawiać.

Nie wiem czemu nie chciała z nimi rozmawiać. Ona twierdzi, że chciała. Ja nakazałem, żeby pani kierownik zorganizowała spotkanie, żeby porozmawiać, wytłumaczyć itd. I tak to się odbyło. Nic więcej. Raz jeszcze powtórzę – nie chciałem tej szkoły likwidować. Nawet jeśli ponownie będę burmistrzem, to mogę zapewnić ja tej szkoły nie zlikwiduję

Bo przesądził o tym, na szczęście dla mieszkańców Kijewa kurator. Nie wchodźmy jednak szczegółowo w tę sprawę. Nie tym razem. Detale dla większości czytelników są mało zrozumiałe. Skupmy się na tym, że tekst opublikowany na stronie „Głosu Olecka” jątrzył i dzielił lokalną społeczność. Pan nie czyta komentarzy, a ja przeczytałem i muszę powiedzieć, że włos mi się jeżył na głowie. Po co napuszczać mieszkańców Olecka na mieszkańców Kijewa i sugerować, że szkoła powstanie dla kilku osób, że to taka fanaberia, za którą zapłacimy wszyscy. To nie jest z całą pewnością odpowiedzialna wypowiedź, szczególnie że padła w przestrzenie publicznej.

Ja bym tego tak nie zinterpretował, choć przyznaję nie pamiętam szczegółów. Ale nadal twierdzę, że odrębna szkołą podstawowa tam nie racji bytu. Musi być coś jeszcze. Proszę zauważyć, że budynek szkoły w Gąskach może pomieścić wszystkich uczniów. Mało tego jest tam sala gimnastyczna, zainwestowaliśmy też tam sporo pieniędzy w infrastrukturę sportową. Jest tam całe zaplecze.

Zamknijmy ten temat. Wróćmy do Wydziału Edukacji, Kultury, Sportu. Mówił pan, że pani kierownik jest osobą bardzo kompetentną, ale nie przekona mnie pan, że pani Rękawek zna się doskonale na kulturze, sporcie i edukacji. Nie ma takich omnibusów.

To prawda nie ma takich omnibusów, ale gdybyśmy mieli podzielić ten wydział, to nas na to nie stać. To jest za mała gmina.

Nie chciałbym personalizować naszej rozmowy, choć na razie tak się to układa, ale osoby, które chcą działać na polu kultury, sportu czy nawet edukacji, ciągle powtarzają, że ich pomysły, ich energia kończy się tam, gdzie zaczyna się Wydział, od którego się obijają.

Dobrze, ujmijmy to tak. Nie ulega wątpliwości, że pani Rękawek ma trudny charakter. Nawiasem mówiąc sam miałem z nią kilka zasadniczych sporów. Jeden skończył się tym, że pani kierownik przyniosła mi wypowiedzenie. Ale poprosiłem o czas, przemyślenie sprawy. Emocje opadły, udało nam się zażegnać spór. Nie mówię, że pani kierownik jest idealna. Ale powiem otwarcie irytuje mnie , gdy ktoś, kto mówi, że czegoś nie może załatwić, nie przyjdzie do mnie. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby ktoś chciał zrobić jakąś imprezę kulturalną i żebym nie pomógł. Przychodzi do mnie dyrektor Skrodzki z różnymi propozycjami, z zapytaniem. Bo ktoś chce wypożyczyć salę na przykład i ja mówię proszę bardzo, jak najbardziej. Podobnie jest z Andrzejem Kamińskim. Jeszcze się nie zdarzyło byśmy się nie dogadali jeśli prosi mnie o pomoc przy organizacji jakiejś imprezy.

 

 

Ale w tym przypadku mówi pan o instytucjach, które są podporządkowane miastu. Tymczasem problem jest z oddolnymi inicjatywami. I nie powinno być tak, że oni muszą odwoływać się aż do najwyższej instancji czyli do pana. To urzędnicy powinni takich ludzi wyłapywać, zachęcać i wspierać. Muszą mieć po drugiej stronie partnera. A zdaje się, że nie mają. I nie dotyczy to tylko wydziału, o którym mówimy.

Oczywiście. Ale jeżeli nie mają partnera, to ostateczną instancją jestem ja. Niech przyjdą do mnie i konkretnie powiedzą, co ich boli. I w ramach moich kompetencji i możliwości z pewnością pomogę.

Spróbuję to panu wytłumaczyć inaczej. Podam przykład dotyczący „niestety” kultury. Kilka lat temu grupka młodych pasjonatek teatru, skądinąd wychowanic Regionalnego Ośrodka Kultury, stworzyła własny teatr i festiwal w Olecku. Świetna inicjatywa, wpisująca się w bogatą tradycję działań teatralnych w Olecku. Pierwszą edycję festiwalu dziewczyny zorganizowały przy wsparciu miasta. Otrzymały dotację, bodajże w wysokości 10 tys. złotych plus oczywiście wsparcie ROK-u. Pozyskały też lokalnych sponsorów! To pozwoliło im zrobić naprawdę świeży, radosny festiwal, wedle własnej receptury, podczas którego młodzi ludzie z całej Polski wymieniali się doświadczeniami teatralnymi. W międzyczasie dziewczyny rozjechały się po Polsce, zaczęły studia, ale festiwal tworzyły nadal. Niestety przy okazji następnej edycji. spóźniły się z wnioskiem o dofinansowanie i musiały szukać pieniędzy w internecie. Na szczęście znalazły, przygotowały kolejną edycję i jeszcze kolejną i w końcu powiedziały dość. Bo wiadomo inne zajęcia, inne obowiązki. I tak sobie myślę, że gdyby ktoś na poważnie zajmował się w Urzędzie kulturą, to sprawdziłby na co poszły publiczne pieniądze. Uważnie obejrzałby festiwal i sprawdziła tzw. feedback. A potem powiedziałby, ok warto imprezę wspierać. Trzeba zrobić wszystko, by festiwal trwał. Trzeba przekonać dziewczyny, by cześć swojej energii doświadczenia, które zdobywają „w świecie” nadal oddawały Olecku. I w takim świecie idealnym, tak sobie roję, dobry urzędnik zrobiłby wiele, by imprezę, która miała już charakter cykliczny, utrzymać w kalendarzu. To po co im dano te 10 tys. skoro potem nie zadbano, by miasto coś z tej imprezy miało, by stała się imprezą cykliczną. W zasadzie wywalono pieniądze w błoto. I nie chodzi o to, że dziewczynom pieniądze się „należały”. Ale chodzi o takie proste wsparcie – słuchajcie odwaliłyście kawał porządnej roboty. Róbcie to dalej, złóżcie koniecznie wniosek i róbmy nadal festiwal, bo to dla miasta ważne. Jestem przekonany, że w takiej sytuacji one robiłby festiwal do dzisiaj. A tak ich energia i kreatywność służy innym miastom.

Zgoda. Choć oczywiście pewnych rzeczy przeskoczyć się nie da. Nie da się nagiąć przepisów, ale wielka szkoda, że tego nie ma. Przyznaję, myślałem że umarło to śmiercią naturalną. Ale zawsze jest jakiś ratunek, Gdyby się ze mną skontaktowały, gdyby zadzwoniły i powiedziały jak jest, to ja jeszcze mógłbym znaleźć jakieś pieniądze z tak zwanej rezerwy budżetowej. Ale nie było takiego działania. Ja jestem otwarty na różne inicjatywy. Współpracuję przecież z różnymi organizacjami. Na przykład z dziewczynami z „Pomarańczy” i jak coś trzeba, to one wiedzą, że mogą przyjść do mnie i ja pomogę.

Uff, ale się nam wątek personalno-kulturalny rozrósł. A trzeba jeszcze porozmawiać o Imionkach. To bardzo ważna i bulwersująca sprawa. I pewnie znów nie będziemy się zgadzać. Bo w moim przekonaniu i pan i urzędnicy „daliście ciała” w tej sprawie. Nie zastanowiło pana, że po publikacji obwieszczenia i upływie terminu zgłaszania uwag przez mieszkańców nie było żadnych skarg? Nic, cisza. Nie zdumiało to pana? Nie huknął pan pięścią i nie powiedział, co to znaczy? Jak to? Nikt nie ma żadnych uwag?

Powiem tak, nie chciałbym już odnosić się do procedur, bo one z całą pewnością były ok, choć niektórzy zarzucają nam, że za wcześnie zareagowaliśmy.

Owszem od 1 stycznia zmieniły się niektóre przepisy więc może warto było poczekać?

Być może. Ale w przepisach jest tak, że musimy to niezwłocznie ogłosić. I tego się trzymamy, żeby potem z tytułu opóźnień nie płacić żadnych kar. Dlatego staramy się działać najszybciej jak się da. Jeśli chodzi o Imionki to zapewniam, że kilka razy dyskutowaliśmy o tym w czasie tak zwanych roboczych spotkań z kierownikami wydziałów. Zastanawialiśmy się jak to zablokować. Co zrobić. Ale był na to jeszcze czas. Teraz przygotowujemy miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego i nic się nie dzieje. Sprawy toczą się swoim biegiem. Nie żadnych opóźnień.

No, nie. Wyjaśnijmy jednak coś. W pierwszych dniach marca ktoś sprawę wynalazł i zaczął ją na własną rękę sprawdzać i kolportować. My dostaliśmy mejla w tej sprawie 4 marca. W poniedziałek 6 marca o tym napisaliśmy. W międzyczasie z inicjatywy Izby Rolniczej i pana Sienkiewicza powstał pomysł by się spotkać i rzecz przedyskutować. Spotkane ostatecznie odbyło się 10 marca, w siedzibie Urządu Miasta i być może dlatego zostało zawłaszczone przez miasto, choć gdyby nie oddolna inicjatywa do niego by nie doszło

Spotkanie nie było zawłaszczone. Dostałem telefon z Izby Rolniczej od Dawida Bondarenko z zapytaniem czy Urząd Miejski nie użyczy sali. Powiedziałem proszę bardzo przygotuję salę, nagłośnienie. I wcale nie mówię, że to nasze spotkanie.

W jednym muszę przyznać rację urzędnikom, ani urząd ani pan nie mogliście sprawy zablokować. Ale zablokować inwestycję mogli mieszkańcy. Tak zwane protesty społeczne są brane pod uwagę w tego typu przypadkach i wiadomo, że mają wpływ na decyzję. W związku z tym raz jeszcze zapytam, skoro już wiemy, że zdecydowany opór może inwestycję zablokować to dlaczego pan, po wyznaczonym w obwieszczeniu terminie konsultacji społecznych, gdy okazało się, że nikt nie zgłosił uwag nie huknął pięścią w stół i nie zdecydował – trzeba ludzi za wszelką ceną zawiadomić. Trzeba ruszyć do Imionek, powiedzieć wszystkim zainteresowanym, zorganizować „ruch oporu”, bo od ludzi wszystko zależy. Tego nie było i powstało wrażenie, że Urząd Miasta zignorował sprawę.

Nie, z pewnością nie. Podkreślę raz jeszcze dyskutowaliśmy o tym z kierownikami wydziałów. Mówiłem, że trzeba przemyśleć jak przygotować miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego.

A to nie był pomysł pana Sienkiewicza zgłoszony w czasie owego spotkania 10 marca?

My jeszcze przed tym spotkaniem mieliśmy przygotowaną uchwałę w tej sprawie.

Pierwszy raz słyszę, choć często rozmawiałem o tym z urzędnikami, którzy słowem się o tym nie zająknęli.

Jeszcze raz powtórzę. Rozmawialiśmy o tej sprawie na spotkaniach z kierownikami. Kazałem sprawdzić pewne rzeczy w Studium Uwarunkowań. I okazało się, że tak naprawdę inwestycję może zablokować tylko powstanie Miejscowego Planu Zagospodarowania. Tu naprawdę nie dzieje się nic dramatycznego. Nie ma jeszcze opinii RDOŚ, sanepidu. Nie ma żadnych spóźnień. Ta sprawa jeszcze będzie się jakiś czas ciągnęła za nami, ale panujemy nad tym. Proszę pamiętać, że nawet po wydaniu opinii ona musi zostać przedstawiona opinii publicznej. Znów odbędą się konsultacje społeczne. Później będziemy mogli przedstawić tak zwane propozycje alternatywne. Najważniejsze jednak by mieć Plan Zagospodarowania Przestrzennego. A jeśli chodzi o konsultacje społeczne to warto zauważyć, że mamy bardzo kulawe prawo. Bo u nas nie ma żadnych norm. Zleciłem zbadanie zapachów, ale nie ma ustawy odorowej. To nie moja wina. Ale potem nikt nam nie powie, że to nie będzie śmierdzieć. I trzeba powiedzieć, że ten brak przepisów sprawia, że cała Polska ma problem z fermami. A szczególnie województwo warmińsko – mazurskie i wielkopolskie.

Znów utknęliśmy w szczegółach. Przejdźmy więc do ogółu. Nie uważa pan, że tego typu informacje nie powinny być publikowane w BIP-ie, który nawet dla urzędników stanowi swoiste „karamba” jeśli chodzi o przejrzystość. Tam trudno cokolwiek znaleźć.

Owszem mieliśmy dotychczas pewne procedury one były zgodne z przepisami. Ale po tym wszystkim co się wydarzyło faktycznie trzeba zmienić zasady informowania społeczeństwa. Szczególnie w sprawach, które dotyczą mieszkańców. Z drugiej strony muszę powiedzieć, że ludzie niezbyt chętnie interesują się tym, co się wokół nich dzieje. Podam przykład. Opracowywany jest plan zagospodarowania przestrzennego, który dotyczy wybranego kwartału miasta albo wsi. Obowiązkowo musimy przeprowadzić konsultacje. Ogłaszamy. I co? Bywa, że psa z kulawą nogą nie ma. Doszedłem więc do wniosku, że oprócz ogłoszeń, które są wieszane na naszych tablicach i oprócz BIP-u musimy informować jeszcze na różnych stronach internetowych. Dawać informacje do gazet lokalnych. Może wtedy ludzie przyjdą.

Mogę zdradzić, że pierwszy tekst o „świnkach w Imionkach” przeczytało jeśli dobrze pamiętam około 3,5 tys. ludzi. Nie może więc pan powiedzieć, że ludzie się nie interesują. Oni nie wiedzą.

No właśnie. Dlatego musimy zmienić sposób komunikowania ludziom pewnych spraw, a także sposób komunikowania się z mieszkańcami. Wszystko się zmienia we współczesnym świecie i trzeba być na bieżąco. Ustawa jednak jednoznacznie nie mówi, jaka to ma być forma.

Ustawa, ustawą, ale są jeszcze ludzie. Pan musi wypełnić postanowienia ustawy, ale trzeba wszelkimi możliwymi środkami powiedzieć ludziom o tym, co dla nich ważne, a nie chować ważne wieści na BIP-ie.

Zgoda. Dlatego, jak już mówiłem zmienimy sposób komunikacji. Unowocześnimy go.

Mówi pan, że ludzie nie przychodzą na konsultacje. A kiedy mieli się nauczyć tych konsultacji?

Przez ostatnich 25 lat.

Ale jak? Co pan z nimi konsultował?

Wszystko, to co jest ustawowo wskazane.

A jak ustawowo nie jest wskazane to nie ma pan pomysłu żeby czasami jednak z ludźmi coś konsultować?

Dlaczego nie. Zależy co uznamy za konsultacje. Burmistrz czy wójt ze społeczeństwem konsultuje się głównie poprzez radnych. To są przedstawiciele wyborców i grup lokalnych.

Urzędnicy też mogą pewne rzeczy w pana imieniu konsultować

Mogą i są takie konsultacje robione.

Ale może za mało skoro mieszkańcy nie potrafią „konsultować”?

Może w tym przypadku błąd jest popełniany na etapie szkół średnich, może gimnazjalnych. Może za mało jest takiej edukacji społeczeństwa obywatelskiego.

Mówimy o niewątpliwych błędach systemowych. Na nie nie mamy wpływu. Ale pan ma możliwość, a nawet misję by nauczyć społeczeństwo postaw obywatelskich. To jest w sumie jeden z pańskich obowiązków. To pan, urzędnicy i radni powinniście nauczyć postaw prokonsultacyjnych, zaktywizować mieszkańców. Ma pan jakiś pomysł, żeby dokonać przełomu obywatelskiego naszej małej społeczności? Czy nic się już z tymi ludźmi nie da zrobić?

Nie, tego nie mówię. Może to jest kwestia dotarcia. Może większy nacisk powinniśmy położyć na edukację poprzez internet. Albo powołać komórkę w Urzędzie, wyznaczyć człowieka, który by się tym zajmował, odpowiadałaby za informowanie społeczeństwa w jakich sprawach może się wypowiadać. No, w zasadzie w każdym, ale mam na myśli sytuacje, które nas czekają w najbliższych miesiącach. Zaczynamy bowiem prace nad opracowaniem studium zagospodarowania przestrzennego. I powinniśmy poinformować ludzi, że mogą wziąć w tym udział, wnieść uwagi.

Zgoda, ale myślę, że łatwiej byłoby nauczyć mieszkańców konsultacji w takich przypadkach jak Imionki czy Kukowo. Tymczasem w Kukowie sprawy zaszły jeszcze dalej, ale nie poinformowano o tym mieszkańców. Zabrakło konsultacji. Mieszkańcy nie wiedzieli o planach rozbudowy fermy.

Tylko, że w przypadku rozbudowy jest trochę inaczej. W Imionkach natomiast mamy do czynienia z nową inwestycją.

Nie sądzi pan, że gdyby pan przez ostatnie lata więcej z mieszkańcami rozmawiał, częściej z nimi pewne rzeczy konsultował, to byłoby panu dziś łatwiej?

Ja spotykam się często z ludźmi. W każdy wtorek przyjmowałem interesantów, można było do mnie przyjść i przedstawić swoje problemy.

Tak zwany dzień skarżypyty.

Tak. Poza tym jeżdżę po wioskach, spotykam się z sołtysami.

Na Boga, ale to ciągle jest władza nie zwykli mieszkańcy.

Ale sołtysi są najbliżej ludzi. Jesteśmy na bieżąco w kontakcie. Oczywiście nigdy rozmów z ludźmi za dużo. Ale trzeba też powiedzieć, że czas nie jest z gumy i musimy nie tylko rozmawiać, ale i zarządzać sprawnie gminą. I to nie jest prawda, że ja z ludźmi nie rozmawiam. Zawsze rozmawiam. Na sesjach zawsze przestawiałem pełne informacje o tym, co się dzieje

Sesje? To są sprawy dla mieszkańców mało zrozumiałe. Cały czas mówimy o ludziach, którzy chcieliby się w pewne sprawy miasta włączyć, nawet na takim podstawowym poziomie. Nie są to tzw wariaci, ale nazwijmy ich obywatelami. I nie mają z kim rozmawiać.

Nie zgadzam się z takim stwierdzeniem. Chociażby z tego względu, że funkcjonuje już Inicjatywa Lokalna, budżet obywatelski.

Ale budżet obywatelski funkcjonuje przynajmniej na razie „koślawo”.

To jest dopiero początek. Informujemy, że można składać propozycje, wnioski. Można też składać wnioski do budżetu miasta. Są wyznaczone terminy. Budżet obywatelski może nie jest jeszcze idealny, trzeba jeszcze nad nim popracować. Ale jest. I chcemy żeby ludzie wykazali się inicjatywą. I niech pan zobaczy ile wniosków wpłynęło do budżetu obywatelskiego.

W zeszłym roku wnioski do budżetu obywatelskiego można było składać przez trzy tygodnie w okresie wakacyjnym. Słabo.

W programie wyborczym Małej Ojczyzny Olecko była zapowiedź wprowadzenie budżetu obywatelskiego i go wprowadziliśmy. Nie można więc nam zarzucić, że nie chcemy by się mieszkańcy włączali w pewne sprawy. Oczywiście trzeba to jeszcze udoskonalić. Jeśli ktoś uważa, że pewne zmiany w budżecie obywatelskim trzeba wprowadzić niech o tym mówi, niech przyśle swoje propozycje. Jeśli dostanę takie sygnały, to je rozważę.

Gdybym był przez 15 lat burmistrzem i miałbym kłopot ze społeczeństwem, a moi wyborcy, mieszkańcy zarządzanego przeze mnie miasta wykazywaliby małą aktywność i zaangażowanie w sprawy miasta to uznałbym to za moją osobistą porażkę. Uznałbym, że zmarnowałem 15 lat.

Tak bym tego nie oceniał. To nie jest tak, że ludzie w ogóle się nie interesują. Jedni mniej, inni więcej. Widać to po sołectwach. Jest takie sołectwo, w którym poprzedni sołtys nie robił nic. Słabo było. Przyszedł nowy sołtys i nagle okazało się, że to jedno z najładniejszych sołectw. Ale on cały czas działa. Ma pomysły. Przychodzi z nimi do mnie i często pomagam mu w pozyskiwaniu środków. I jeżeli ktoś chce, to może sporo zrobić. Są więc sołectwa świetnie funkcjonujące, ale i powiedzmy też, że i gorzej zarządzane. Wprowadziliśmy Fundusz Sołecki, mim oporu niektórych radnych i to pobudziło inicjatywę ludzi wsi. Oni robią zebrania i decydują na co wydać te pieniądze. I to się dzieje.

Muszę też i pana zapytać o kwestię, która nurtuje mnie od czasu debaty zorganizowanej w Olsztynie przez „Gazetę Olsztyńską” jak inwestować w turystykę i przemysł drzewny, w sytuacji, gdy zakłady Prawda rozwijają się w tak ekspansywny sposób.

To źle, że się rozwijają?

Imponujące. Tylko dlaczego w mieście? W mieście, które chce przyciągać turystów. Czym my mamy przyciągnąć turystów. Jedno małe jezioro to trochę za mało. Hala sportowa, to także za mało w czasach, gdy turyści wybierają tak zwane kompleksowe oferty, w których mają wszystko – atrakcje dla ciała i dla ducha.

Proszę zauważyć, że zakłady Prawdy nie generują praktycznie żadnego zapylenia. Wiem, bo mieszkam blisko. Są tam nowoczesne filtry i wysokiej klasy technologie i naprawdę nie można narzekać na pył. Trzeba też pamiętać, że niewiele brakowało, a te zakłady znajdowałby się w Ełku. Osobiście kilka dni przekonywałem pana Prawdę by został w Olecku. I dziś on zatrudnia 1150 osób. Ja wiem, że to nie jest dobre miejsce dla tak dużego zakładu. Ale dobrze, że jest w naszym mieście i daje ludziom pracę. Jeśli chodzi o turystykę to nie można mieć wszystkiego. Uważam, że skoro nastawiliśmy się na rozbudowę infrastruktury sportowej, to jest to bardzo dobry kierunek. Bo możemy naszą ofertę skierować do konkretnych ludzi, którzy do nas przyjadą. I przyjeżdżają. Dziś byłem pod Halą Lega i widziałem parking pełen samochodów. Rejestracje z całej Polski.

Dziś była Olecka Trzynastka i sporo osób właśnie z tego powodu odwiedziło Olecko. Ale Hala Lega nie zarabia?

Nie znam takiego obiektu w Polsce, który by na siebie zarabiał.

A będzie kiedyś na siebie zarabiała?

Nie, ona na siebie już zarabia, ale jeszcze nie w pełni. Warto też pamiętać, że my mieszkańcom fundujemy na tej hali mnóstwo zajęć za darmo, na przykład w ramach wychowania fizycznego w szkołach, albo oferując spore zniżki na przykład dla seniorów.

A kredyt jest płacony z czyich pieniędzy?

No, nas wszystkich. Tylko pamiętajmy, to nie jest inwestycja, która będzie nam służyć przez 2-3 lata. Ona będzie służyć przez dziesiątki lat. I wszyscy będziemy z tego korzystać. Wracając jednak do turystyki. W tak małym mieście nie możemy mieć wszystkiego. Stawiamy na turystykę aktywną. Bo czym my ludziom zaimponujemy. Przecież nie jeziorem. My możemy jedynie zagospodarować to jezioro. I to planujemy. Mamy już złożony wniosek i opracowany plan techniczny na zagospodarowanie plaży Szyjka. To na papierze pięknie wygląda. Będą pomosty, ogródki dla dzieciaków, kawiarnia itd. Specjalne miejsce dla camperów. Chcemy także wybudować w najwęższym miejscu mostek. Zaplanowaliśmy przebudowę Wiewiórczej Ścieżki. Mam nadzieję, że to przejdzie. Mamy zaplanowany wspólny projekt z Rosjanami z Gusiewa dotyczący rzeki i plany zagospodarowania przestrzeni przy Targowicy. Powstanie tam bardzo ładny zielony teren z niewielkim zalewem. Chcemy też przygotować, także wspólnie z Rosjanami ścieżkę rowerową po dawnym nasypie kolejowym. Będzie się ona ciągnęła aż do Doliw. Chciałem ten projekt pociągnąć aż do Kruklanek i włączyć go w Green Velo, ale inne gminy nie były tym zainteresowane. Zrobimy nasz odcinek, ponad 12 kilometrów i zobaczymy czy później inni się do tego nie przyłączą.

 

 

Czas żebyśmy porozmawiali o wygaszeniu mandatu. Nie zgadzam się z tym, że jak to pan przedstawia, jest pan ofiarą. Pan popełnił błąd. Nie chcę już wchodzić w szczegóły, bo o tym pisaliśmy, ale miał pan sygnały wcześniej, że łączenie tych dwóch funkcji może się okazać kłopotliwe. Potwierdziły to dwie instancje sądowe. Przyznały rację wojewodom, bo cały czas warto przypominać, że to poprzedni wojewoda wygasił panu mandat, a obecny podtrzymał jego decyzję. I stało się jak się stało. Źle dla miasta. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że po wygaszeniu mandatu opublikował pan oświadczenie, w którym zabrakło jednej fundamentalnej rzeczy – słowa “przepraszam”. Bo jednak narobił pan trochę bałaganu.

Uważam, że ja nie narobiłem bałaganu tylko nasze prawo jest złe.

Jako przedstawiciel organów administracyjnych, władzy, Państwa, podważa pan porządek prawny?

Zanim zostałem Prezesem koła, od 1997 roku byłem członkiem jego zarządu. W tym czasie prezesem koła było pan Ramotowski, który jednocześnie pełnił funkcję starosty przez dwie kadencje. I co? Nic. Żadnych konsekwencji. Prawo w tym czasie się nie zmieniło. Myśliwi w pewnym momencie chcieli bym został Prezesem. Ja się do tego nie paliłem. Mówiłem, że nie mam za bardzo czasu itd. Ale w końcu mnie przekonali. Zapytałem więc mecenasa Bućwińskiego, który działa też w okręgowej radzie łowieckiej w Suwałkach o opinię. I dostałem jednoznaczną odpowiedź, że nie ma tu żadnej kolizji. Byłem święcie przekonany, że wszystko jest ok. Z tytułu pełnienia funkcji nie osiągnąłem żadnej korzyści. Poświęcałem za to swój czas i nie rzadko pieniądze. Ale najbardziej mnie zmyliło CBA. W 2014 roku CBA badało sprawę i nie postawiło żadnych zarzutów.

Owszem, ale CBA nie przeprowadziło wtedy żadnej kontroli. To było postępowanie wyjaśniające. Dyrektor białostockiego CBA wyraźnie powiedział CBA przeprowadziło kontrolę raz, w 2015 roku. W 2014 roku to było postępowanie wyjaśniające.

To dlaczego wtedy wszystkiego do końca nie wyjaśnili. W końcu zbliżały się wybory. I gdybym wiedział, że to niezgodne z prawe, to bym zrzekł się funkcji Prezesa.

Nie miał pan swojego rozumu?

Ale nikt mi wtedy żadnych zarzutów nie postawił.

Uśpiło pana” CBA, ale miał pan sygnały, że wokół sprawy dzieje się dużo złych rzeczy. To dlaczego dla świętego spokoju i prawnego porządku prewencyjnie pan nie zrezygnował. Trzeba było zamknąć to raz na zawsze.

Pewnie powinienem tak zrobić, ale to wiem z dzisiejszej perspektywy. Mnie utwierdzano, że nie ma z tym problemu.

Ale dwie instancje sądowe przyznały racje wojewodzie. Nie panu.

Gdy po raz drugi CBA zajęło się sprawą, zapytałem dlaczego w 2014 nie postawili mi zarzutów.

Bo wtedy nie przeprowadzili kontroli

A czemu jej wtedy nie zrobili?

Bo wojewoda miał „inne dane” i nie zlecił kontroli. W 2015 wojewoda kontrolę CBA zlecił. Tyle.

Ale gdybym w 2014 roku dostał sygnał czy od CBA czy od wojewody, że to jest sprawa wątpliwa, to ja bym zrezygnował. Naprawdę. Bo mi nie zależało na tej funkcji.

Abstrahując już od tego, co pan wiedział, czego nie wiedział, gdy dwie instancje sądowe odrzuciły pana wnioski i wygaszono panu mandat, to warto było powiedzieć: przepraszam, będzie teraz trochę zamieszania i bałaganu. A nie robić z siebie ofiarę.

Nie robię z siebie ofiary i nie czuję się ofiarą. Wyrok szanuję. Zapewne w jakimś sensie jest to moja wina, że nie zrezygnowałem od razu. Bo teraz już wiem, że powinienem. Ale mimo wszystko uważam, że prawo jest w tym miejscu kulawe. Bo jak można kogoś, kto społecznie działał w organizacji pozarządowej pozbawić mandatu.

Ale czasami mówi się przepraszam, nawet jak się nie jest winnym.

Nie czuję się winny. Przepraszam powinien powiedzieć ktoś inny, za sytuację, która mamy obecnie, za komisarzy i cały ten bałagan.

Był falstart jeśli chodzi o zbieranie podpisów? Z naszych informacji wynika, że wiceburmistrz koordynował akcją zbierania podpisów zanim jeszcze zgłosiliście komitet i zanim został on oficjalnie zarejestrowany.

Tego nie wiem. Jeśli chodzi o falstart, to do Olsztyna zostały zawiezione dokumenty w sprawie rejestracji komitetu. I dostaliśmy sygnał, że komitet już jest. Okazało się jednak, że jeszcze nie został on zarejestrowany przez Komisarza Wyborczego.

Tyle tylko, że podpisy były zbierane, to wiemy, sprawdzaliśmy to, zanim przedstawiciele pana komitetu zawieźli dokumenty do Olsztyna.

Nie wiem dokładnie jak było. Ja mówiłem, zarejestrujemy i możemy zbierać.

Ale falstart był?

Był. Ale zmieniliśmy komitet, nazwę i nazbieraliśmy 3,5 tysiąca podpisów.

Na koniec zapytam kto będzie wiceburmistrzem?

Będą zmiany. Planowałem je wcześniej i o ile wrócę, to na pewno będą zmiany.

Publicznie chce pan powiedzieć, że planuje pan zmianę wiceburmistrza?

Publicznie mówię, że będzie kilka zmian na kilku stanowiskach kierowniczych.

Matko Boska, żeby tylko teraz urzędnicy się od pana nie odwrócili?

Ja się tego nie obawiam. Kto będzie wiceburmistrzem, nie wiem.

 

 

 

 

Komentarze
Więcej w burmistrz, debata przedwyborcza, Olecko, przedterminowe wybory, wybory
X Olecka Olimpiada Milusińskich im. Romualda Wojnowskiego

Komunikat MOSiR w Olecku: Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Olecku uprzejmie informuje, że dnia 27.05.2017r. o godz. 12.00 na...

Zamknij